... czyli historia pierwszych osadników Retkini
łońce wschodziło już późno i zachodziło wcześnie. W dni pogodne, takie jak ten, oświetlało przekwitłe wrzosowiska, poduchy zielono-srebrnych mchów i kępy złotordzawych traw. Ogień wyrwał kiedyś puszczy ten skrawek przestrzeni. Otaczał go krąg drzew, których rozrośnięte ku światłu konary zdawały się chronić tajemnice i bogactwa kniei. Okraszony odcieniami złota, brązu i czerwieni las przypominał, że niezadługo nadejdą jesienne szarugi, a za nimi - zima. Jaśniejąca światłem zachodzącego słońca polana kusiła możliwością niczym niezmąconego odpoczynku.
I tak widocznie ocenił tą przestrzeń przybysz, który nagle ukazał się na skraju puszczy i równie szybko skrył w leśnej głuszy. W jakiś czas później polanę zajęli bowiem zmęczeni ludzie. Konie i woły niosły lub ciągnęły cały ich dobytek.
Ledwie kryte plecionką wozy utworzyły krąg, a już w jego środku rozpoczęła się zwykła krzątanina. Wyprzęgnięte i rozkulbaczone zwierzęta napojono i nakarmiono. Rozniecono ogień i przygotowano legowiska na nocny odpoczynek. Nim zgasły ostatnie promienie słońca, ludzie mogli pogrążyć się we śnie pod czujnym okiem rozstawionej straży. Mało kogo jednak zmorzył sen, a i wszystkim wcześniejszym pracom towarzyszyła pełna napięcia cisza. dzieci nie dokazywały, kobiety nie wiodły swych codziennych pogawędek, mężczyźni zaś nie rozmawiali o trudach minionego dnia ani też nie zastanawiali się, czy miejsce, do którego przybyli, będzie odpowiednie na zimowe leże - bo za takim należało się już rozglądać.
Przyczyną tego przygnębienia była złożona niemocą córka wodza. Leżała teraz z dala od obozowiska, na starannie wymoszczonym skórami posłaniu. Jej jaśniejąca w świetle gorejącego ognia twarz przypominała siedzącemu obok ojcu dawno zmarłą żonę. Czyżby i tę miał stracić? Pozbawiona matki ledwie chodzić zaczęła, wychowywała się u boku ojca inaczej niż rówieśnice. Pamiętając o niezwykłym uczuciu wodza do żony, ludzie wybaczali mu to niestosowne dla córki wychowanie, bardziej bowiem winna wprawiać się do prac niewieścich, niż uczestniczyć w naradach mężów, na które i wyrostkom przecież wstęp był zabroniony. A że i śliczna była, i rozumna, z rozbawieniem przyglądano się jej poważnej twarzyczce, z uwagą śledzącej rozmowy. Ile z tego pojąć mogła, nikt nie dociekał. Wyrosła na piękną i postawną dziewczynę, niezwykle poważną, ale i serdeczną. Wybaczano jej, że woli z oszczepem na polowanie iść, niż warzyć przy palenisku strawę dla ojca. Stałe przebywanie u jego boku i wśród starszyzny dało jej mądrość bardziej przydatną synowi wodza niż potrzebną córce. Nie był to jednak dar skazany na roztrwonienie.
Choć nigdy o tym nie rozprawiano, pewnego dnia stało się oczywiste, iż ten, którego poślubi, zostanie w przyszłości wodzem, mimo że w zwyczajach tego ludu nie było przyjęte, by dziewczyna wybierała sobie męża, a władza była dziedziczona po kądzieli.
Zasypiając, wspominał ojciec dzieciństwo córki w osadzie na dalekiej i niegościnnej północy, gdzie lato trwało krótko, a zimie, zdawało się, nigdy nie będzie końca. Wspominał jej dorastanie podczas lat wędrówki, którą rozpoczął pewnej wiosny wraz z najwierniejszymi druhami, w poszukiwaniu na południu bardziej przyjaznej ludziom ziemi. Słońce rozpraszało już mroki nocy, gdy zbudził się z ciężkiego snu. Przez chwilę i wydarzenia ostatnich dni brał za senne majaczenia. Podążali niezwykle malowniczą okolicą, zasobną zarówno w wodę, jak i zwierzynę, także i tę najgrubszą. Trafiali na siedliska niedźwiedzia, widzieli tury i żubry. Polowania na sarny, jelenie i dziki zapewniały syte posiłki. Strzec się musieli drapieżnych wilków i rysiów, choć o tej porze roku nie były jeszcze dla nich tak niebezpieczne. Kierując się ku południowi, co rusz musieli wspinać się na wzniesienia, bądź z nich schodzić. Droga nie była więc monotonna, ale nie była też łatwa. Szczególnie przyjemnie podążało się położonymi w najwyższych miejscach świetlistymi dąbrowami, w których i modrzewie można było spotkać. Różnorodność drzew była zresztą ogromna. Na obszarach suchszych mijali lasy bukowe lub bukowo-jodłowe, na podmokłych rosły wierzby, topole, jesiony, wiązy i olsze. Spotykali także, choć rzadziej, świerki, graby, kruche brzozy i wonne latem lipy. Najwięcej jednak było drzew sosny. Szlak, który obrali, choć niełatwy, był jednak najdogodniejszy. Na wschodzie bowiem wzniesienia przecinały liczne i głębokie, stromo ścięte dolinki wartko płynących rzeczek i strumieni. Po stronie zachodniej wody, choć już powolniejsze, rozlewały się, tworząc często otwarte bagna. I tu właśnie dotknęło ich nieszczęście. Podążając za jeleniem, córka wodza dotarła do mokradeł. Nie zrezygnowała jednak z pościgu. Klucząc wśród bujnej roślinności, nie przejęła się drobnym skaleczeniem. Z polowania, jak zawsze zresztą, wróciła zwycięsko, jednak choroba rozpoczęła swoje niszczące działanie. Przewrotny i okrutny los; nie drapieżne zwierzę, nie trudy wędrówki, lecz maleńka, zbyt późno dostrzeżona, nieoczyszczona rana odbierała córce siły i zdrowie. Jedno spojrzenie na leżącą obok rozwiewało wszelkie nadzieje. Była przytomna, ale rozpalona. na pewno nie mogła ruszyć w dalszą drogę.
Nastąpiły dni ciężkiej i wytężonej pracy, mającej przygotować ludzi i zwierzęta do przetrwania zimy. Z uwagą wszakże i niepokojem obserwowano chorą. Dbano o jej spokój i opiekowano się starannie, wykorzystując wszelkie znane sposoby i dostępne środki, najpierw, by odpędzić chorobę, później, by ulżyć cierpieniom chorej. Krótkotrwałe okresy lepszego samopoczucia dziewczyny budziły nadzieję, że jej silny jak dotąd organizm przezwycięży niemoc, która zawładnęła ciałem. Odeszła jednak, nim pierwszy mróz ściął ziemię. Żałobny lament przerwał ciszę i stale już towarzyszył przygotowaniom do pożegnania. Nie tylko dla ojca było to pełne bólu rozstanie, nie tylko on cierpiał...
Złożyli swoją ulubienicę na puszystym posłaniu w wydrążonej w ziemi jamie. Miejsce wiecznego spoczynku otoczyli kamieniami. Leżała w długiej, białej sukni, przepasanej ozdobnym pasem niewieścim. Złociste włosy okalały głowę. Obok córki złożył ojciec to, co gromadził dla niej latami: ozdoby niewieście i naczynia, którymi cieszyłaby się, gdyby okrutny nie przeciął jej krótkiego życia. Były piękne i cenne, lecz komu miały dłużej służyć, jeśli nie tej, dla której były przeznaczone? Komu innemu mógł je ofiarować? *
Odeszli wczesną wiosną, nim słońce rozpuściło ostatnie śniegi. Niedługo potem puszcza na powrót objęła w posiadanie wydartą jej przez ogień ziemię i przyjęła jako naturalny dar złożoną w niej dziewczynę.
Dziesięć stuleci później powstała tu wieś nazwana Retkinią, jakoby od słów "ret" i "kin", co miało znaczyć "sieć zarzuć" albo "porzuć". Jej mieszkańcy mieli bowiem, prócz pracy na roli, zajmować się także połowem ryb w płynącej tu, zwanej Stawkiem, rzeczce albo też zarzucać sieci na zwierzynę, w którą obfitowały tutejsze lasy.
Grób odkryto przypadkiem w roku 1935, niedługo przed przyłączeniem Retkini do ciągle rozrastającej się pobliskiej Łodzi. Ci, którzy badali bogate dary złożone zmarłej, grób nazwali książęcym, a pochowaną w nim kobietę - księżniczką z Retkinii.
--------------------------------------------------
* Zabytkowe przedmioty z grobu odkrytego na Retkini znajdują się w Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi.
źródło:
Jolanta Fiszbak. Łódź w baśni i legendzie.
Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne w Łodzi. Plac Wolności.
Fot. Monika Czechowicz
"Retkinia jaką pamiętasz" sentymentalne zdjęcia http://www.facebook.com/RetkiniaJakaPamietasz?ref=ts&fref=ts
OdpowiedzUsuńKsiążka "Łódź w baśni i w legendzie" jest niezwykła pozycją na rynku, bo przywołuje - tak zapomniane i niedoceniane przez samych łodzian - historie miejskie, wypełniając biała kartę w przestrzeni Łodzi.
OdpowiedzUsuńna Retkini przeżywam więcej lat niż w centrum i o córce wodza nie słyszałem, nie czytałem, nie wiedziałem... będę na starość śnił, że jestem wśród puszczy łódzkiej i powstrzymuję córkę wodza przed pogonią za zwierzem w bagna... może będzie z tego serial. Śnię dużo i z ciągniona fabułą, a córka wodza może być wspaniałym przeżyciem...
OdpowiedzUsuń