W
końcu XIX wieku coraz więcej kobiet wykonywało tzw. zawody inteligenckie. Nie
wszystkie profesje były jednak wtedy dostępne dla kobiet, choć już dawno minął
czas pozytywistycznych dysput o dopuszczeniu kobiet do pracy umysłowej. Nadal
nie było kobiet adwokatek, nie stanowiły one też tzw. inteligencji technicznej.
Kobiety pracowały w zawodach: nauczycielskim i lekarskim, były dentystkami,
bibliotekarkami, akuszerkami, pielęgniarkami, urzędniczkami niższego stopnia.
Aby wykonywać powyższe zawody wymagane było odpowiednie wykształcenie,
najmniejsze wymogi stawiano nauczycielkom, najdłużej zaś zdobywały wiedzę i
kwalifikacje zawodowe kobiety pracujące w profesjach medycznych. Nie bez powodu
więc najczęściej i najchętniej wykonywanym przez kobiety zawodem pod koniec XIX
wieku było nauczycielstwo.
"Rozwój", rok 1906.
Młode
dziewczęta podejmowały starania o pracę nauczycielki ze względu na stosunkowo
niskie przygotowania, jakim należało się wykazać – aby nauczać wystarczały
niekiedy ukończone dwie klasy gimnazjum. Popularność tego zawodu była
spowodowana również tym, iż pracę nauczycielek całkowicie akceptowało
społeczeństwo; na trwałe wpisały się one w strukturę zawodową Królestwa
Polskiego końca XIX wieku. Była to pierwsza i najgruntowniejsza zdobycz
polskich emancypantek. Lata 70. XIX wieku charakteryzowały się feminizacją
zawodu nauczycielskiego.
"Gazeta Łódzka", rok 1915.
Aby
zostać nauczycielką należało ukończyć gimnazjum żeńskie; nauka w gimnazjum
poprzedzona była zazwyczaj kilkuletnim pobytem na pensji żeńskiej i jedno- lub
dwuletnią edukacją w szkole elementarnej, albo też pobieraniem nauki domowej.
Zdobycie wykształcenia gimnazjalnego otwierało drogę do ubiegania się o
uzyskanie uprawnień nauczycielskich, które wydawał naczelnik Łódzkiej Dyrekcji
Szkolnej. Od niego bowiem zależało nominowanie na odpowiedni stopień zawodowy,
zgodnie z posiadanym przez kandydatkę wykształceniem i stażem.
"Dziennik Łódzki", rok 1891.
Uprawnienia
nauczycielskie i ustawy dla instytutów naukowych określały przepisy
administracyjne Królestwa Polskiego dla Wydziału Oświaty z 18 stycznia 1841
roku oraz zarządzenie Rady Wychowania Publicznego z 13 grudnia 1841 roku.
Według tych ustaleń nauczycielki dzieliły się na kilka grup zawodowych.
Najniżej w tej hierarchii stały pomocnice nauczycielskie, młodsze nauczycielki
oraz damy klasowe i nauczycielki początkowe, dalej w organizacji szkolnej
umieszczone były nauczycielki główne – wykładające samodzielnie, oddzielny
rodzaj zatrudnionych w szkole stanowiły nauczycielki robót ręcznych. Poza
koncesjonowanymi, na etatach rządowych, istniał cały krąg nauczycielek
prywatnych, również podzielony w bardzo złożony sposób.
Były
więc w tej grupie nauczycielki domowe, guwernantki niższe i wyższe, lektorki
języków, nauczycielki tańca, śpiewu, gry na instrumentach – wszystkie one były
zależne od swych przełożonych – właścicielek szkół i prywatnych pensji. Kolejny
rodzaj nauczycielek stanowiły freblanki uczące w przedszkolach.
"Rozwój", rok 1906.
O
pracę nauczycielki ubiegały się w Łodzi setki kobiet. Łamy lokalnej prasy
zapełnione były ogłoszeniami guwernantek chętnych do nauczania domowego, które
informowały o swym wykształceniu i rozmaitych talentach.
Naczelnik
Łódzkiej Dyrekcji Szkolnej rozpatrywał liczne podania młodych dziewcząt, które
chciały nauczać w szkole elementarnej oraz tych, które ubiegały się o
zezwolenie na otwarcie szkoły prywatnej. Z podań kobiet starających się o pracę
w Łodzi przebijał ogromny dramat ich sytuacji życiowej. Przeważającą większość
petentek stanowiły młode kobiety, które ukończyły pełny kurs gimnazjum
żeńskiego. Były one absolwentkami szkół w Łodzi, Warszawie, Kownie, Piotrkowie,
Kielcach, Siedlcach, Suwałkach, Kaliszu i inn. – chciały one podjąć jakąkolwiek
pracę w jednej ze szkół. Posiadały często uprawnienia nauczycielek domowych i
chciały podnieść swoją pozycję zawodową poprzez nominację na stanowisko
młodszej nauczycielki. Zdobycie pracy w mieście wiązało się z poprawą sytuacji
materialnej, co umożliwiało młodej kobiecie utrzymanie rodziny. Bardzo często
na barkach młodych nauczycielek spoczywał obowiązek zapracowania na chleb dla
osieroconego rodzeństwa lub niedołężnych rodziców.
"Rozwój", rok 1908.
Podjęcie
pracy w Łodzi uważane było za awans. Jeśli naczelnik chciał zdegradować
nauczyciela, wysyłał go do wiejskiej szkoły, co wiązało się z pogorszeniem
warunków pracy oraz zmniejszonym uposażeniem. Tłumaczyło to tak silny napływ
nauczycielek do pracy w miejskich szkołach, w których były wyższe zarobki i
szybsze możliwości awansu. Ponadto praca w dużym mieście pozwalała na
udzielanie dodatkowych, prywatnych lekcji.
"Rozwój", rok 1906.
Ilość
szkół elementarnych, pensji żeńskich oraz tylko jedno gimnazjum żeńskie w Łodzi
dość znacznie ograniczały przyjmowanie do zawodu, ale fakt niewystarczającej
liczby miejsc pracy nie zmniejszał napływu ilości młodych kobiet chętnych do
wykonywania profesji nauczycielskiej. Stwarzało to silną konkurencję – o małą
ilość etatów ubiegało się wiele kandydatek, których wykształcenie było
zróżnicowane. Oprócz absolwentek sześciu klas gimnazjum, akces do zawodu
zgłaszały uczennice gimnazjum, które edukację zakończyły na poziomie kilku
klas.
Nieliczną,
ale silną zawodowo grupę stanowiły nauczycielki legitymujące się dyplomem
seminarium nauczycielskiego w Łęczycy. Absolwentki kursów łęczyckich miały
pierwszeństwo w uzyskaniu pracy, gdyż kursy te były uzupełnieniem edukacji
gimnazjalnej, dawały przygotowanie zawodowe. Ponadto były prowadzone za zgodą
władz, według narzuconych przez zaborcę zasad kształcenia. Na kursy te wysyłano
praktykujących nauczycieli, by sprawdzić ich sprawność w posługiwaniu się
językiem rosyjskim, a także podnieść poziom wiedzy z podstawowych przedmiotów w
zakresie szkoły elementarnej.
W
najgorszej sytuacji pozostawały dziewczęta, które ukończyły zaledwie kilka klas
gimnazjum. Rządowe gimnazja żeńskie nauczały w systemie sześcioletnim, wśród
zgłaszających się do pracy nauczycielskiej były osoby z ukończonymi czterema, a
nawet dwiema klasami szkoły średniej. Te ostanie otrzymywały zazwyczaj decyzje
odmowne ze wglądu na brak kwalifikacji, co nie oznaczało, iż wycofywały się z
walki o posadę nauczycielki. Rywalizowały dalej na wolnym rynku o zdobycie
pracy u prywatnych chlebodawców.
Cztery
klasy gimnazjum otwierały już drogę do kariery w zawodzie nauczycielskim. Mając
takie wykształcenie, nauczycielki mogły otrzymać zaświadczenie o uprawnieniach
do wykonywania zawodu, a nawet zgodę na samodzielne prowadzenie szkoły. Do
Łódzkiej Dyrekcji Szkół napływało wiele próśb o zezwolenie na otwarcie
prywatnej szkoły elementarnej lub pensji żeńskiej – najczęściej były one
rozpatrywane odmownie. Motywowano to brakiem uprawnień do kierowania szkołą,
niewystarczającym wykształceniem lub też faktem, iż Łódzka Dyrekcja Szkół nie
planowała otwarcia nowej szkoły w mieście.
"Rozwój", rok 1903.
Kłopoty
z uzyskaniem zezwolenia miały również te nauczycielki, które zamierzały nauczać
na kursach wieczorowych. W 1904 roku Emilia Bernic chciała w takim trybie
prowadzić lekcje języka francuskiego, posiadała dyplom paryskiej Sorbony.
Brak
zgody na kursy wieczorowe w zakresie języków, matematyki, pedagogiki i higieny
szkolnej otrzymało w otrzymało o wiele wcześniej, bo w 1898 roku, Łódzkie
Żydowskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Nauczycieli.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1900.
Nauczycielki
ubiegające się o pracę w Łodzi mogły także zwrócić się o pośrednictwo do
kantorów dla nauczycieli, bon i służących, których w Łodzi było kilkanaście.
Słynęły one z nieuczciwości.
"Rozwój", rok 1906.
Oferty
pracy w oświacie można było uzyskać, w zależności od pochodzenia, w Łódzkim
Żydowskim Towarzystwie Wzajemnej Pomocy Nauczycieli (ŁŻTWPN) i w Łódzkim
Chrześcijańskim Towarzystwie Wzajemnej Pomocy Nauczycieli (ŁChTWPN), które w
razie potrzeby wspierały kobiety finansowo, a także wystawiały im rekomendacje.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901.
Za
najniżej stojących na szczeblu drabiny nauczycielskiej uznano nauczycieli szkół
elementarnych. Obserwacja gruntu łódzkiego wskazuje jednak na to, że nauczyciele
owi, a w szczególności nauczycielki, nie różniły się poziomem wykształcenia od
tych nauczających na pensjach i w szkołach średnich. Tłumaczy to fakt, iż pełne
gimnazjum stanowiło górną granicę możliwości wykształcenia nauczycielki bez
względu na szczebel szkoły. Znacznym problemem w szkołach elementarnych był
niezwykle niski poziom nauczania, narzucany ograniczonymi programami i
obowiązkową nauką w języku rosyjskim. Utrudniało to nauczycielom przekazywanie
wiadomości z danego przedmiotu i nakazywało skupienie na zagadnieniach
językowych. Nie bez znaczenia był również fakt, iż nauka trwała krótko i tak
naprawdę nie przynosiła wymiernych efektów. Wszystko to wystawiało nauczycielom
szkół elementarnych negatywne świadectwo, ale jednocześnie nie było sprawdzianem
ich wiedzy i umiejętności pedagogicznych. Zła opinia ciążąca na nauczycielkach
szkół elementarnych pierwszej połowy XIX wieku, kiedy to pracę w szkołach
podejmowały kobiety, które zaledwie umiały słabo czytać i pisać, nie odnosiła
się do następnych pokoleń. Pod koniec XIX wieku nauczycielki były lepiej
wykształcone i poddawano je ostrej selekcji zawodowej. Kandydatki do zawodu
nauczycielskiego wraz z prośbą o przyjęcie do pracy składały na ręce naczelnika
Łódzkiej Dyrekcji Szkół prośbę o odbycie praktyk zawodowych w jednej z łódzkich
szkół pod okiem doświadczonej nauczycielki. Podczas praktyk absolwentki
gimnazjum uczyły się zawodu, dokumentując to sporządzanymi konspektami z
lekcji. Praktyki zamykało wystawienie opinii przez nauczycielkę prowadzącą, dokument
ten dołączano do akt kierowanych do Łódzkiej Dyrekcji Szkół.
"Łodzianin", rok 1893.
Rozwój
szkolnictwa elementarnego dla dziewcząt w XIX wieku odbywał się powoli.
Pierwsza żeńska szkoła elementarna powstała w Łodzi w 1839 roku i funkcjonowała
przez pół roku – przyczyną jej upadku była mała ilość chętnych. Niemniej jednak
wraz z rozwojem miasta coraz więcej rodziców posyłało swe córki do szkół. Były
to szkoły dla chłopców, które ze względu na potrzeby stawały się szkołami
koedukacyjnymi, choć ich właściciele nie posiadali zezwoleń na przyjmowanie
dziewcząt. Wiele młodych łodzianek uczęszczało też na lekcje do tzw. szkół
„pokątnych” – tajnych, które najczęściej były prowadzone przez kobiety.
"Łodzianin", rok 1893.
Pod
koniec XIX wieku żeńskie szkoły elementarne istniały już legalnie, i zgodnie z
ówczesnym trendem, kadra tychże szkół zaczynała się feminizować. W końcu 1875
roku było w Łodzi 12 nauczycieli szkół elementarnych jednoklasowych i dwóch w
szkole męskiej dwuklasowej. W latach 1876-1880 przyjęto do pracy w szkołach
pięć nauczycielek, a w 1882 zatrudnionych było sześć nauczycielek robót
ręcznych, ich liczba rosła, ponieważ w kolejnych szkołach wprowadzano ten
przedmiot. W Łodzi zaczęło też powstawać coraz więcej szkół żeńskich. W 1892
roku szkoła nr 13 została zamieniona na żeńską, jako dwudziestą w mieście.
Żydowska szkoła żeńska powstała dopiero w roku szkolnym 1882/1883. Przyjęto do
niej 150 dziewcząt, ale chętnych było znacznie więcej. Zatrudniono dwie
nauczycielki. W 1896 roku istniały w Łodzi 24 szkoły elementarne, w osiemnastu z
nich nauczało 25 kobiet. Należy podkreślić, że w szkołach tych zatrudniano
zazwyczaj dwoje czy troje nauczycieli. Analiza ich nazwisk wskazuje, że
nauczycielkami w większości były Rosjanki, które pracowały również w szkołach
dla dziewcząt wyznania mojżeszowego – były to córki rosyjskich urzędników i
wojskowych. W 1899 roku funkcjonowały w Łodzi 24 szkoły elementarne
chrześcijańskie, w tym 5 żeńskich i 6 szkół elementarnych żydowskich, w tym 4
żeńskie.
Żeńskie
szkoły elementarne chrześcijańskie:
Nr
10 – Wyszyńskiej przy ulicy Widzewskiej 45 (dziś ulica Kilińskiego)
Nr
13 – Jastrzębskiej przy ulicy św. Benedykta 35 (dziś ulica 6 Sierpnia)
Nr
20 – Łukowskiej przy ulicy Krótkiej 3 (dziś ulica Traugutta)
Nr
21 – Puchparowicz, przy ulicy Zarzewskiej 31
Nr
23 – Susłowej, przy ulicy Św. Andrzeja 40 (dziś Andrzeja Struga)
Żeńskie
szkoły elementarne żydowskie:
Nr
1 – Jakubowskiej, przy ulicy Konstantynowskiej 18 (dzisiaj ulica Legionów)
Nr
2 – Szymanowicz, róg ulicy Widzewskiej (dziś Kilińskiego) i Św. Benedykta (dziś ulica 6 Sierpnia)
Nr
3 – Długacz, przy ulicy Nawrot 3
Nr
4 – Nowak, przy ulicy Północnej 24.
Żydowskie
szkoły żeńskie nie posiadały długiej tradycji, ale szkolnictwo dla dziewcząt
wyznania mojżeszowego zaczęło pod koniec XIX wieku rozwijać się bardzo prężnie
– liczba szkół żeńskich dwukrotnie przekroczyła liczbę szkół dla chłopców. Było
to spowodowane tym, iż młodzi Żydzi uczęszczali do szkół religijnych i tam
studiowali Prawo Boże. Dziewczęta nie były zobowiązane do nauki w chederach,
choć małe dziewczynki chodziły niekiedy do tzw. dardykli, czyli niższych chederów, gdzie otrzymywały opiekę i
mogły, ale nie musiały, zdobywać początkową wiedzę. Brak moralnego przymusu
edukacji religijnej dawał swobodę w kształceniu żydowskich dziewcząt.
"Gazeta Łódzka", rok 1918.
"Godzina Polski", rok 1916.
"Rozwój", rok 1912.
Nauczyciele
szkół elementarnych nie stanowili jednolitej grupy zawodowej. Istniejący
podział na nauczycieli starszych i młodszych, nauczycielki robót ręcznych i
tzw. pomocników nauczycieli najgłębsze odbicie znajdował w różnicach w
wielkości wynagrodzenia. Pensje nauczycieli zależne były od zajmowanej pozycji
i od stażu pracy. Nauczycielka starsza w 1898 roku zarabiała ok. 300-350 rubli
rocznie, nauczyciel od 350 do 410 rubli. Nauczyciele na przełomie XIX i XX
wieku nieustannie domagali się podwyżek, podania o zwiększenie uposażenia
składali na ręce naczelnika Łódzkiej Dyrekcji Szkół indywidualnie lub grupowo.
Zarobki nie wystarczały na pokrycie podstawowych potrzeb życiowych.
Praca
w miejskiej szkole dawała pewne szanse, mimo iż kobiety zarabiały rocznie
średnio o 100 rubli mniej od nauczycieli, to ich pensje były i tak wyższe od
wynagrodzeń w szkołach wiejskich. Ponadto w mieście nauczycielki mogły dorobić
udzielaniem prywatnych lekcji – za godzinę takich zajęć otrzymywały ok. 1 rubla
(…)
Inaczej
wyglądała sytuacja żeńskiego szkolnictwa średniego w Łodzi. Najstarszą pensją
żeńską była założona w 1855 roku pensja Anny Niedzielskiej, najpierw dwu-
później trzyklasowa. Lata 70. i 80. XIX wieku przyniosły bujny rozwój żeńskich
zakładów naukowych, powstało wówczas kilkanaście i właścicielkami wszystkich
były kobiety.
Najbardziej
znanymi pensjami w Łodzi były pensje Teofili Schmidt, A. Wolnickiej, L. Weller,
E. Remus, C. Waszczyńskiej, W. Niewęgłowskiej, Julii Jezierskiej, Marii
Berlach, S. Heller, M. Lewi, L. Rudzkiej, Eugenii Jaszuńskiej.
"Łodzianin", rok 1893.
Początkowo
były to szkoły jedno- lub dwuklasowe, które natychmiast po rozpoczęciu
działalności uaktywniały starania o zwiększenie liczby oddziałów (klas). W 1886
roku powstało w Łodzi gimnazjum żeńskie, co miało zahamować rozwój żeńskiego
szkolnictwa średniego. Źródła wskazują jednak, że powstawały z dużą dynamiką
nowe pensje żeńskie, a istniejące starały się rozszerzać swą działalność. Jak wynika
ze spisu łódzkich pensji żeńskich, które wprowadziły program progimnazjum
szczytowy moment rozwoju tego typu szkół nastąpił na przełomie lat 1898/1899.
Łódzkie
pensje żeńskie z programem progimnazjalnym za rok 1901:
"Rozwój", rok 1903.
Pensja
Teofili Schmidt założona w 1863 roku.
Pensja
Leontyny Rajskiej założona w 1878 roku.
"Łodzianin", rok 1893.
Pensja
Julii Jezierskiej założona w 1879 roku.
Pensja
Marii Berlach założona w 1886 roku.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1902.
Pensja
Eugenii Jaszuńskiej założona w 1891 roku.
"Rozwój", rok 1903.
Pensja
Anieli Rothert założona w 1896 roku.
Pensja
Julii Berg założona w 1897 roku.
Pensja
Marii Szczyglińskiej założona w 1899 roku.
"Rozwój", rok 1903.
Pensja
Zofii Pętkowskiej założona w 1901 roku.
Pensja
Julii Zbijewskiej założona ok. 1901 roku.
Uczennice IV klasy gimnazjum żeńskiego Anieli Rothert.
Każda
nowa pensja otrzymywała odtąd status progimnazjum i przygotowywała uczennice do
egzaminów wstępnych do gimnazjum. Uważano, że jest to zbyt mała autonomia,
ograniczająca rozwój tego typu szkolnictwa – przełożone pensji starały się o
to, by otrzymać zezwolenie na prowadzenie szkół siedmioklasowych. Negowały również
fakt, że pensja miała mieć program zbieżny z gimnazjum i używać tych samych
podręczników – wszystko po to, by jej absolwentki mogły kontynuować naukę w
rządowym gimnazjum. Było to najbardziej oburzające dla Polek i Niemek, które
wolały nadal uczyć się w szkołach narodowościowych, nie zaś w gimnazjum z
rosyjskim językiem wykładowym.
Głównym celem zarządzenia o progimnazjach było
wyrównanie poziomu nauczania na pensjach. Do 1905 roku następował rozwój
czteroklasowych progimnazjów żeńskich, następnie zaś, dzięki zmianom
spowodowanym wydarzeniami rewolucyjnymi, zaczęły powstawać szkoły
siedmioklasowe, których bazą były istniejące już pensje – w szkołach tych
zaczęto nauczać w języku polskim.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1907.
Ambicje
łódzkich przełożonych pensji żeńskich sięgały dalej i w 1906 roku Zofia Bader-Libiszowska,
w imię szeroko rozumianych haseł równouprawnienia kobiet, wniosła podanie do
Łódzkiej Dyrekcji Szkół o zmianę statusu prowadzonego przez nią gimnazjum na ośmioklasową
szkołę z programem męskich gimnazjów klasycznych. Podanie owo uwzględniono i w
ten sposób powstała w Łodzi, jedyna w Królestwie Polskim, placówka mająca za
zadanie przygotować słuchaczki do wyższych studiów naukowych. Podobnie rzecz
się miała ze szkolnictwem niemieckim, które walczyło o swobodny rozwój i
nauczanie we własnym języku.
Rozwój żeńskich pensji niemieckich i polskich
przebiegał podobnie, choć zarzucano tym pierwszym, że były lepiej traktowane
przez władze i wcześniej uzyskiwały zezwolenia na rozwój działalności. Zofia
Liboszowska tak wspomina działalność niemieckiej pensji żeńskiej Teofili
Schmidt:
"Rozwój", rok 1908.
„W 1898 roku w Łodzi nie można było
uzyskać koncesji na zakład naukowy o wyższym poziomie, niż czteroklasowy.
Wyjątek stanowiła najstarsza w mieście uczelnia prywatna pani Schmidtowej, ale
i ta z przywileju swego nie korzystała, poprzestając wyłącznie na prowadzeniu
niższych klas. Staroniemiecka modła dająca za cel kobiecie „Kirche, Kinder und
Küche”, szerokie uwzględnienie znajdowała w Łodzi, gdzie tylko najzdolniejsze
dziewczęta, przeważnie aspirantki do zawodu nauczycielskiego, kończyły średnie
zakłady naukowe.”
Pensja
Teofili Schmidt faktycznie uzyskała zezwolenie na prowadzenie sześciu klas w 1899
roku, ale już rok wcześniej pensja polska Julii Jezierskiej posiadała takie
prawa.
"Rozwój", rok 1906.
Kariera niemieckiej pensji Anieli Rother porównywalna była z innymi
pensjami polskimi.
"Rozwój", rok 1906.
Szkoły
niemieckie również dopiero po rewolucji 1905-1907 roku uzyskały zezwolenie na
prowadzenie zajęć w języku niemieckim, do tego czasu utrzymywał się ich status
progimnazjów.
Przełożone niemieckiej pensji żeńskiej: Cecylia Remus i Aniela Rothert.
Droga
do stanowiska przełożonej pensji, jeśli w grę nie wchodził kapitał rodzinny,
była w bardzo wielu przypadkach podobna. Młoda panienka pochodząca ze średniego
mieszczaństwa kończyła pensję żeńską w Łodzi, a następnie gimnazjum w jednym z
najbliższych miast. Po ukończeniu nauki podejmowała pracę nauczycielki pensji i
dorabiała prywatnymi lekcjami, by w końcu, przy wsparciu rodziny, otworzyć
własny zakład naukowy. Pensja stawała się też często rodzinnym interesem dziedziczonym
z pokolenia na pokolenie.
Schedę po właścicielce obejmowała siostra, bratowa,
siostrzenica lub bratanica, nigdy zaś córka. Wiązało się to ze stylem życia,
jaki prowadziły nauczycielki; te, które wychodziły za mąż opuszczały pensję.
Czasami nauczały prywatnie, bu dorobić na utrzymanie rodziny. Zazwyczaj wracały
do zawodu jako wdowy, gdy nie miały innych środków utrzymania. Nieco inaczej było
wśród nauczycielek szkół elementarnych, przed którymi nie stawiano tak wysokich
wymagań naukowych i całkowitego poddania się pracy.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1903.
Znane są na gruncie łódzkim
pracujące małżeństwa nauczycieli szkół elementarnych (Stanisława i Jan Sawiccy –
nauczycielka prac ręcznych i nauczyciel szkoły elementarnej nr 8, czy Ewa i Antoni Rybakowie, oboje pracowali w
szkole elementarnej nr 1).
Nauczycielka
pensji żeńskiej musiała, oprócz doskonałego opanowania wiedzy z danego
przedmiotu i umiejętnego jej przekazywania, umieć pobudzić uczennice do
twórczego myślenia. Już wtedy kładziono silny nacisk na pełny rozwój
intelektualny. Ponadto zmuszona była do ciągłego dokształcania się i, czerpiąc
wzór ze starszych koleżanek, wciąż doskonaliła swoje umiejętności pedagogiczne,
których nie nabywało się wraz z ukończeniem rosyjskiego gimnazjum. Przede
wszystkim jednak nauczycielka pensji żeńskiej musiała stanowić wzór moralności.
Najłatwiej było strzec dobrej opinii, całkowicie oddając się pracy i pozostając
niezamężną.
Nauczycielki pensji Anieli Rothert: D. Reichel, D. Jołkin, M. Billewicz, J.
Lange.
Jeszcze
wyższe wymagania stawiano damom klasowym, które stały niżej w hierarchii
zawodowej od nauczycielek przedmiotu. Nieustannie przebywały one z
pensjonarkami. Ze względu na istnienie przy pensjach internatów, damy dzieliły
się na stałe i przychodnie. Do ich obowiązków należało asystowanie na lekcjach
(koniecznie na tych, które prowadził nauczyciel – aby panienki nie pozostawały
sam na sam z mężczyzną), oceniały sprawowanie, pilność, skupienie i porządek.
Towarzyszyły uczennicom na spacerach, dawały lekcje w młodszych klasach,
zastępowały nieobecnych nauczycieli. Były na usługach przełożonej i uczennic.
Po skończonych lekcjach damy przychodnie wracały do domu, a damy stałe,
mieszkające z uczennicami, pilnowały ich po południu – odrabiały z nimi lekcje,
spały w sypialniach dziewcząt. Do 24-godzinnych dyżurów damy klasowe
zobowiązane były 3-4 razy w tygodniu. Również tyle samo razy w tygodniu miały
wolne popołudnie, a co drugą niedzielę – do własnej dyspozycji, musiały jednak
wrócić na pensję do godziny 21. Za wykonywaną pracę damy klasowe otrzymywały płacę
w zależności od możliwości finansowych przełożonej, a także klasy, której
wychowawstwo obejmowały – klasy niższe były gorzej opłacane. Zarobki te wahały
się od 100 do 450 rubli rocznie wraz z mieszkaniem i utrzymaniem, na ogół jednak
nie przekraczały 250-300 rubli. Damy klasowe rekrutowały się często z dawnych
wychowanek pensji, zwłaszcza tych, którym przełożona pozwalała płacić
zmniejszone czesne. Uważały swoją pracę za wielki awans społeczny, jednak grono
nauczycielskie nie traktowało ich poważnie i odsuwało ze swego środowiska.
Najwyżej
w hierarchii nauczycielstwa Królestwa Polskiego stali wykładowcy gimnazjum
rządowych. Dla Polaków prestiż ten był dyskusyjny, ponieważ placówki te
stanowiły bastiony rusyfikacji. Każdy, kto myślał o dyplomie studiów wyższych zmuszony
był uzyskać maturę gimnazjalną, umożliwiającą dalsze kształcenie. W przypadku
kobiet cztery, a nawet dwie klasy gimnazjum, stawały się już poważną kartą
przetargową w wyścigu o pracę. Nauczyciele, którzy podejmowali pracę w
gimnazjach stawali się elitą, choćby ze względu na małą ilość tego typu szkół w
Królestwie. Władze zaborcze bardzo niechętnie wydawały zezwolenia na otwieranie
nowych gimnazjów.
W
Łodzi gimnazjum żeńskie rozpoczęło swą działalność 1 października 1886 roku w
budynku przy ulicy Cegielnianej (dzisiaj ulica Więckowskiego). Fakt ten
poprzedzony był licznymi zabiegami miejscowych przemysłowców i lokalnej prasy,
która silnie dopingowała utworzenie żeńskiej szkoły średniej.
"Łodzianin", rok 1893.
W
1903 roku wyszły dwa zarządzenia istotne dla funkcjonowania gimnazjów żeńskich:
1.
dopuszczono
kobiety do nauczania wszystkich przedmiotów w wyższych klasach gimnazjów;
warunkiem były ukończone wyższe kursy żeńskie, a także zezwolono guwernantkom i
niższym nauczycielkom na wykładanie języka francuskiego i języka niemieckiego –
dotychczas kobiety nie mogły nauczać tych dwóch języków i pozostałych przedmiotów
w wyższych klasach gimnazjów,
2.
w
gimnazjach żeńskich obowiązkowo mieli być zatrudnieni lekarze, pierwszeństwo w
objęciu posady zapewniano lekarkom.
Absolwentki
łódzkiego gimnazjum w większości zasilały szeregi nauczycielstwa, ale znalazły
się wśród nich również lekarki i aptekarki. Były to przeważnie córki znaczącej
inteligencji, przemysłowców i bogatych rzemieślników. Od 1885 roku nie
przyjmowano do szkół dzieci niższego proletariatu (stangretów, kucharzy,
praczek, drobnych sklepikarzy). Zdarzały się jednak przyjęcia do gimnazjum
dzieci z rodzin gorzej uposażonych i dla nich były przeznaczone stypendia. (…)
Kobiety
z wykształceniem gimnazjalnym podejmowały również pracę freblanek. Pełne
gimnazjum nie wystarczało jednak do samodzielnego prowadzenia przedszkola,
należało ukończyć specjalną szkołę w Warszawie dla freblanek. Częstym
przypadkiem było oddalanie próśb o otwarcie przedszkola ze względu na brak
uprawnień, motywacją był fakt, ze w gimnazjum nie uczono freblowskich metod
pracy z małymi dziećmi.
"Rozwój", rok 1903.
Zapotrzebowanie
na przedszkola było w Łodzi ogromne, często rodzice usiłowali zapisywać małe
dzieci do szkół elementarnych, by tylko zapewnić im opiekę.
Do pracy
freblowskiej zgłaszało się wiele młodych kobiet, ale także mężczyźni – wraz z
początkiem XX wieku wszyscy posiadali odpowiednie kwalifikacje. Pierwsze ogródki
freblowskie zaczęły powstawać w Łodzi w latach 80. XIX wieku. Oprócz nadzoru
nad dziećmi miały także program, który zapewniał naukę prostych robót ręcznych
oraz krótkich wierszyków, łatwych bajek, opowiadań, piosenek i gier.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1907.
Informator Handlowo-Przemysłowy, rok 1909.
Informator Handlowo-Przemysłowy, rok 1909.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1907.
Informator Handlowo-Przemysłowy, rok 1909.
Informator Handlowo-Przemysłowy, rok 1909.
Pierwszy
ogródek freblowski w Łodzi założyła 15 sierpnia 1891 roku Cecylia Bronowska
przy ulicy Zawadzkiej (dziś ulica Próchnika).
Zezwolenie
na taki zakład otrzymała także Eugenia Jaszuńska.W 1891 roku otwarte zostało
przedszkole przy ulicy Cegielnianej róg Widzewskiej - założycielką była Zofia Łękawska. Jednym z
pierwszych przedszkoli łódzkich był ogródek założony w 1882 roku przy fabryce
Ludwika Meyera. Bardzo znanym było przedszkole działające w naszym mieście na
przełomie wieków, przy ulicy Mikołajewskiej 31 (dzisiaj ulica Sienkiewicza)
założone przez Marię Zarzycką.
"Rozwój", rok 1907.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1909.
Kobiety
wykazywały dużą aktywność w zakresie kształcenia artystycznego. Istniał ogromny
popyt na naukę muzyki, przede wszystkim gry na fortepianie oraz na naukę
śpiewu. W związku z takim zapotrzebowaniem bardzo zwiększyła się liczba
domowych nauczycieli śpiewu.
"Goniec", rok 1905.
"Rozwój", rok 1906.
"Gazeta Łódzka", rok 1916.
Pod
koniec XIX wieku kobiety zaczęły zakładać prywatne szkoły muzyczne. W 1893 roku
Julia Elszewicz otworzyła pierwszą w Łodzi szkołę muzyczną. Dyrektorką i
założycielką była absolwentka Petersburskiego Konserwatorium Muzycznego,
śpiewaczka koncertowa i oratoryjna, wcześniej prowadziła taką szkołę w Mittawie
na Łotwie. Szkoła łódzka liczyła w drugim roku istnienia 25 uczniów. Program
przewidywał następujące przedmioty nauczania: śpiew solowy i chóralny, grę na
fortepianie, skrzypcach i wiolonczeli, kompozycję, teorię i historię muzyki.
Szkoła urządzała w Domu Koncertowym popisy, które cieszyły się uznaniem i wielką
frekwencją.
W
1901 roku została otwarta szkoła muzyczna Stefanii Szubert-Biernackiej, w
której oprócz muzyki nauczano języka rosyjskiego i deklamacji. Program szkoły
był szerszy niż kursy Elszewiczowej, zawierał naukę gry na organach, akordeonie
oraz wszystkich instrumentach strunowych.
"Rozwój", rok 1903.
Oprócz
wymienionych wyżej szkół dla dziewcząt, prowadzonych przez kobiety w Łodzi pod
koniec XIX wieku, na dość szeroką skalę rozwinęły się szkoły rzemiosł.
Księga pamiątkowa 25-lecia pracy Pogotowia Ratunkowego w Łodzi.
Szkoły te realizowały propagowane przez pozytywistów hasła praktycznego wykształcenia
kobiet, ale osoby, które prowadziły takie szkoły oraz je kończyły nie mogą
zostać zaliczone do inteligencji, bez wątpienia zasilały one liczną grupę drobnomieszczaństwa łódzkiego.
"Rozwój", rok 1903.
Jedyną szkołą żeńską na wyższym poziomie, która
jednocześnie dawała wykształcenie praktyczne i dyplom szkoły średniej, była
szkoła handlowa Cecylii Waszczyńskiej, powstała w 1901 roku.
Szkoła ta została
utworzona na bazie działającej od 1886 roku pensji żeńskiej. Początkowo uczyło
się w niej 18 uczennic, a zajęcia prowadziły trzy nauczycielki; w 1906 roku
liczba uczennic doszła do 402. Świadczy to o ogromnym zainteresowaniu
szkolnictwem zawodowym.
Informator Handlowo-Przemysłowy, rok 1909.
Pewien
margines nauczycielski stanowiły lektorki języków obcych, które przybyły na
ziemie Królestwa Polskiego z Zachodu, głównie Angielki i Francuzki. Oferowały
one naukę języków i konwersację. Cieszyły się dużą popularnością na rynku pracy,
ponieważ moda na znajomość przede wszystkim francuskiego przez kobiety z
wyższych sfer nie ustawała.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1906.
"Rozwój", rok 1906.
Jednocześnie
te zagraniczne nauczycielki pracowały bez zezwolenia i nie miały żadnych
uprawnień. Często los nauczycielek obcego pochodzenia był tragiczny, nie miały
rodziny, znajdowały się daleko od swego od swego kraju, zdane na łaskę
poszukiwały pracy za dach nad głową i utrzymanie (…)
"Rozwój", rok 1906.
Omawiając
problemy nauczycielek, należy również zastanowić się nad ich życiem prywatnym
czy raczej jego brakiem. Kobiety uprawiające ten zawód rzadko wychodziły za mąż
i cieszyły się szczęściem rodzinnym. Praca, która wymagała od nich
nieskazitelności moralnej, odbierała im prywatność, na przykład nauczycielki
ciężarne nie mogły przebywać w towarzystwie pensjonarek. Musiały wybierać:
rodzina albo praca. Wyboru często dokonywało za nie życie, gdyż kobiety z
wykształceniem miały także wymagania matrymonialne. Nie zawsze był ważny
majątek kandydata na męża, ale musiał on być człowiekiem inteligentnym i
wrażliwym, tolerancyjnym, godzącym się na wyemancypowanie żony, a takich
mężczyzn było w Łodzi niewielu…
Kobiety
godziły się więc ze swoim staropanieństwem i bez reszty oddawały pracy
zawodowej, którą uważały za powołanie i traktowały niezwykle poważnie. Poświęcały
jej cały swój czas, nie miały życia prywatnego. Z biegiem lat samotne
nauczycielki gorzkniały i zastanawiały się nad sensem swojego poświęcenia.
Starość zastawała je bez pieniędzy i rodziny, skazywała na przytułek lub łóżko
szpitalne.
"Rozwój", rok 1912.
"Rozwój", rok 1907.
Ten
smutny scenariusz nie dotyczył wszystkich nauczycielek. Właścicielki szkół
znajdowały się w zupełnie innej sytuacji życiowej. Oprócz wzniosłych ideałów i
wielkiej misji, jaką realizowały pracując w zawodzie nauczycielskim, udawało im
się zdobyć pozycję majątkową. Szkoła była dla nich nie tylko miejscem zawodowej
realizacji, ale także źródłem dochodów.
"Rozwój", rok 1906.
„Goniec
Łódzki”, rok 1902:
W obronie nauczycielek
W pismach
tutejszych niejednokrotnie poruszana była sprawa bytu nauczycielek w Łodzi.
Świeżo znów spotykamy głos w tej sprawie, wypowiedziany z goryczą i
utyskiwaniem na los nauczycielek. Głos ten podajemy w streszczeniu,
zaznaczając, że chyba w żadnej miejscowości nauczycielki nie odegrały tak
poważnej roli i nie cieszą się tak zasłużonym szacunkiem, jak w Łodzi.
Nadmienić przy
tym można, iż stan nauczycielski w mieście naszym posiada zupełne poważanie ze
strony ogółu, a zwłaszcza nauczycielki pozajmowały w Łodzi pierwszorzędne
stanowiska towarzyskie.
Toteż głos
poniższy uważamy, że może on dotyczyć wyjątków, a w ogóle jesteśmy zdania, iż
jest trzymany w zbyt pesymistycznym nastroju.
Autor artykułu
pisze:
„Jakkolwiek
Łódź składa się z cząstki prawdziwej inteligencji, to jednak biorąc 400.000 jej
ludności, znajdujemy przeważnie zlepki rozmaitych żywiołów, osiadłych z różnych
miast europejskich, a po większej części z gminu, dorobkiewiczów z małego
handlu, dziś opływających w dobrobyt, który przedstawia się i opiera nie na
wykształceniu i starannym wychowaniu ich, lecz tylko na złocie, brylantach i –
błocie!
Inteligencja
wykształcona ubiega się o wyróżnienie od tej kasty, tak wewnętrznymi, jak i
zewnętrznymi warunkami, co zachęca pracujące ciężko np. nauczycielki do dłuższego
przebywania w ich domach, widząc zaś cieplejsze i znośniejsze obchodzenie się z
nimi, szacunek i wynagrodzenie odpowiednie do ich wykształcenia i nareszcie
warunki pracy, ograniczające się tylko w zakresie nauczycielskim, nie
odwzajemniają się złem, lecz z podwójną energią pracować się starają.
Lecz zajrzyjmy
do tego zlepku, gdzie nie ma ani gruntownego wykształcenia, ani pojęcia o tym
co szlachetne, uczciwe i oparte na honorze, tam znajdziemy piekło, a ta z
nauczycielek, która do niego wpadnie, jest bardzo nieszczęśliwą!
Każda z tych
chlebodawczyń, dorobiwszy się majątku, urządza sobie dom podług stylu nowoczesnego
i pragnie potomków swych wychowywać i kształcić wysoko, lecz że sama nie ma
pojęcia w jaki sposób wziąć się do tego, ażeby te zdenerwowane skarby (jak się
wyrażają) wyrosły na przyzwoitych członków społeczeństwa, przyjmuje najpierw
bony i od nich wymaga, ażeby były „nauczycielkami”. Bony zadaniem, jeśli jest
cudzoziemką, uczyć języka, którym sama mówi, myć, czesać dzieci, szyć, cerować itp.,
spełniać funkcje, w ogóle wychowywać małe istoty, lecz być wychowawczynią,
nauczycielką, to zadanie przechodzące zakres jej wiedzy, a zatem pożądanego
rezultatu być nie może.
Otóż po paru
miesiącach chlebodawczyni dowiaduje się, że jej znajoma ma nauczycielkę. Nie
zgruntowawszy, w jakim wieku są dzieci jej znajomej, i ona stara się o
przyjęcie nauczycielki z patentami, z językami, muzyką i innymi talentami, do
3-letniego, 5-letniego i 6-letniego aniołka, sądząc, że ta osoba zastąpi jej
tamtą, która odpowiednią zupełnie była dla jej małych skowronków, ale że
nauczycielka stanowi pewien szyk w domu, zatem trzeba ten mebel nabyć.
Po wielu
staraniach zdobywa sobie ofiarę, która nie mając pojęcia jakich będzie miała
uczniów, przyjmuje posadę, będąc przekonana, że według jej uzdolnienia spełniać
będzie obowiązki właściwe jej zawodowi. Lecz niestety! Po przybyciu na miejsce
swego przeznaczenia, odbiera rozporządzenia swej chlebodawczyni, które opiewają
o myciu, czesaniu, kąpaniu jej skarbów, cerowaniu i łataniu bielizny wszystkich
członków jej rodziny, a nawet wyręczaniu kucharki, jeśli takowa (przez
oszczędność) zajęta jest porządkowaniem pokoi. Co do honorarium, to po większej
części nie widzą go w tej formie, w jakiej zawarły umowę. Bezbronne wobec
smutnego swego położenia, przecierpiawszy miesiąc, lub dwa, opuszczają swe
stanowisko, wpadając powtórnie w drugie, podobne poprzedniemu lub jeszcze
gorsze!
U łódzkich
chlebodawczyń nauczycielce nie wolno jest mieć swojej woli, ani pod względem
ubrania, towarzystwa odpowiedniego dla siebie, ani wypoczynku, jak również
uważają za stosowne wymagać od niej zupełnego zerwania z rodziną, jeśli ją ma
gdzie blisko.
Dla szyku,
nauczycielka musi podług kaprysu swej chlebodawczyni marnować swój ciężko
zapracowany grosz na modne fatałaszki, które zacna chlebodawczyni nabywać może,
mając pracownika ze swego męża, dostarczającego złota na każde jej
zapotrzebowanie; jeżeli więc nauczycielka skrępowana myślą o jutrzejszym swym
położeniu, lub obowiązkami względem rodziny, nie może spełnić kaprysu, lub też
nie chce marnować na próżno grosza, wówczas otwiera się piekło, kwasy,
szemrania i najczęściej podobne sceny kończą się – rozstaniem.
Ten grosz
nauczycielski składa się z samych łez i goryczy, jakże można wymagać i namawiać
do marnotrawstwa, kiedy każda z tych biednych nauczycielek, nie jest pewną, czy
przez chwilową fantazję swej zacnej chlebodawczyni, nie zostanie jutro bez
dachu.
Co do pożycia
towarzyskiego w domach chlebodawczyń łódzkich, to jest ono niżej krytyki.
Nauczycielce w
razie zebrania jakiego większego w domu, chlebodawczyni komunikuje „że nie
będzie przy ogólnym stole biesiadować, miejsce jej z dziećmi w oddzielnym
pokoju”. A ileż to nauczycielek pochodzi z rodzin bardzo wysoko urodzonych,
tylko zbiegiem smutnych okoliczności losowych, przymuszonych do szukania pracy
w ich domach. Być bardzo może, ze ta sama chlebodawczyni, która uważa
nauczycielkę za niegodną swego i jej gości towarzystwa, przez rodzinę tejże
niedopuszczona by była również do obcowania w salonach, nie mając pojęcia o
stosownym towarzyskim znalezieniu się!
Przychodnie
nauczycielki na demiplace lub lekcje mniej mają sposobności odczuwania tych
słodyczy, lecz znów w inny sposób pastwią się nad nimi, nie mogąc dosięgnąć do
gruntu ich indywidualności. One słodko tak wyżyłują ich kieszeń, tak wytargują
ciało i duszę tej pracownicy, tak skorzystają z jej okoliczności ciężkich, że
ta biedna istota z zaparciem się swego ja, pracować jej będzie za darmo. Trzy,
cztery godziny dziennej pracy, przyniesie jej kilkanaście rubli miesięcznie.
Ona może umierać z głodu, ale jej chlebodawczyni zaoszczędzi na niej tyle, że
zdobędzie piątą albo szóstą jedwabną halkę, kapelusz, lub brylantowy jeden
więcej pierścionek. A serce, a uczucie, a litość gdzież się podziała, zapytacie
mnie szanowni czytelnicy? To bagatela! To zbyteczne!
Dla
nauczycielki okazywać jakieś współczucie? Po co? Takich osób w Łodzi setkami
naliczyć można, a jeżeli tej się sprzykrzy, to będzie inna, a kieszeń
chlebodawczyni nadwyrężona być nie może.
W ogóle los
pracujących nauczycielek w Łodzi jest bardzo ciężki i pozostaje w opłakanym
stanie. Mamy wiele takich, które pozbawiono miejsc wskutek tyranizowania
chlebodawczyń, zniechęcone do dalszego borykania się z nimi, umierają prawie z
niedostatku na glebie łódzkiej. Dużo robi się dla biednych w Łodzi, dużo daje
się dla szyku, lecz dajmy coś dla tych nieszczęśliwych, obmyślmy taką pomoc i
schronienie, ażeby te biedne, upośledzone losem miały gdzie się schronić, w
chwili, kiedy przezacna, złota chlebodawczyni przez swój kaprys, wyrzuci ją za
próg, nie bacząc na to, że robiąc ją swoją pracownicą, nie bierze jej na dzień,
tydzień i miesiąc, lecz na dłuższy okres. Pozbawiając ją ze swej winy dachu i
chleba, powinna wynagrodzić ją w stosunku całego roku”.
"Głos Poranny", rok 1935.
"Głos Poranny", rok 1935.
Źródła:
Eugenia
Podgórska. Rozwój oświaty w Łodzi do 1918 roku.
Zygmunt
Ellenberg. Żydzi i początki szkolnictwa powszechnego w Łodzi (1806-1864).
Przyczynek do dziejów szkolnictwa oraz ludności żydowskiej w Łodzi.
Marta
Sikorska-Kowalska. Wizerunek kobiety łódzkiej przełomu XIX/XX wieku.
Marta
Sikorska-Kowalska. Czego chce współczesna kobieta? Problematyka kobieca na
łamach polskiej prasy w Łodzi przełomu XIX i XX wieku.
Fot. archiwalne pochodzą ze stron:
oraz ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi.
Przeczytaj
jeszcze:
„Chwytanie wiedzy odbywa się dorywczo…”, czyli o edukacji kobiet u progu XX wieku w łódzkiej prasie.
BAEDEKER
POLECA:
Czego chce współczesna kobieta?
Problematyka kobieca na łamach polskiej prasy w Łodzi przełomu XIX i XX wieku.
Wybór i opracowanie Marta Sikorska-Kowalska.
Antologii
tekstów poświęconych problematyce kobiecej z przełomu XIX i XX wieku, za tytuł
posłużyło pytanie, które nigdy nie straci na aktualności: „Czego chce
współczesna kobieta?” - artykuł, w którym próbowano rozstrzygnąć to zagadnienie
ukazał się w „Kurierze Łódzkim” z 1908 r. Próbowano w nim rozstrzygnąć to
zagadnienie na łamach „Kuriera Łódzkiego” z 1908 r. Podkreślano w nim, że
kobiety są twórcami kultury i bez nich nie dokonają się przemiany
cywilizacyjne, a Polska nie odzyska niepodległości. W szczególności kobiety
zażądały prawa do pracy, rozporządzania swoim majątkiem, wolności, równości,
szacunku. Część artykułów dotyczy wychowania oraz edukacji kobiet, m. in.
problemów łódzkich gimnazjów żeńskich, dopuszczenia kobiet do studiów wyższych.
Zamieszczono też teksty z zakresu higieny kobiety i macierzyństwa. Poświęcono
także rozdział pracy kobiet – ukazuje on ciężkie warunki pracy robotnic oraz
ustawodawstwo fabryczne. Praca prezentuje również publicystykę poświęconą walce
z prostytucją oraz handlem żywym towarem. Część wydawnictwa poświęcona
jest modzie oraz walce z gorsetem, który niszczył zdrowie kobiety.
Pokazano, że nowe trendy w modzie należały do ważnych tematów
podejmowanych przez ówczesną publicystkę, również tę prowincjonalną.
Marta Sikorska-Kowalska. Wizerunek
kobiety łódzkiej przełomu XIX/XX wieku.
Praca
poświęcona tematowi mało znanemu, lecz niezwykle ważnemu w procesie
modernizacji Polski na przełomie XIX i XX wieku. Autorka omawia szczegółowo różne rodzaje aktywności
zawodowej kobiet: od robotnic i kobiet z marginesu społecznego po inteligencję.
Znaczną część pracy zajmują jednak zagadnienia związane z warunkami i stylem
życia kobiet zarówno z klasy robotniczej, jak inteligencji i wielkiej
burżuazji: moda, urządzenie mieszkania, sposób spędzania wolnego czasu i
zabawy.