Bałucki
Rynek ze względu na swój charakter był wymarzonym miejscem na prowadzenie
kinematografu, jednak pierwsze kino powstało tutaj, o dziwo, dopiero w 1930
roku pod nazwą Raj.
"Hasło Łódzkie", rok 1930.
Założył je Franciszek Pfeifer, właściciel lokalu przy Rynku Bałuckim 5, który dostrzegł w tej formie rozrywki możliwość dobrego zarobku. W
1931 roku zmieniło nazwę na Ars.
"Dziennik Łódzki", rok 1931.
Budynek
kina składał się z dwóch poczekalni, kabiny z aparatem firmy „Teofil Jarosz”, Sali
projekcyjnej oraz balkonu. Przy wejściu znajdowała się kasa i kantor.
Sala
liczyła 476 miejsc, co w porównaniu z innymi kinami z tamtych lat pozwala je
klasyfikować jako jedno z większych.
"Dziennik Łódzki", rok 1931.
Filmy
wyświetlano siedem razy w tygodniu, a repertuar był szeroko reklamowany.
Informacje o najnowszych projekcjach pojawiały się zarówno w gazetach, jak i na
plakatach w całym mieście.
Po
zakończeniu działań wojennych kino pod nową nazwą Świt zostało otwarte w
kwietniu 1946 roku. W połowie lat 60. gruntownie je zmodernizowano,
przebudowano kabinę projekcyjną, odbyła się korekta dźwiękowa przeznaczonej dla
246 osób widowni, a także wymiana sieci elektrycznej oraz ekranu na dostosowany
do filmów panoramicznych.
Od końca 1987 roku do końca 1989 roku wyświetlało
także filmy wideo.
W
1995 roku kino zostało sprzedane i od tamtej pory pełni funkcję handlową.
Adam
Ochocki (dziennikarz) w książce „Reporter przed konfesjonałem, czyli jak się
przed wojną robiło gazetę”:
Seminaria złodziejskie odbywały się
przeważnie w kinach, najczęściej w kinie Ars na Bałutach. „Profesorowie” zawsze
towarzyszyli swoim „studentom”. Zadanie polegało na wyciągnięciu portfela ze
spodni siedzącemu rząd bliżej widzowi. Student musiał pamiętać, że bywają
ubrania nicowane i wtedy mają kieszenie z drugiej strony.[…] Egzamin
przeprowadzano pod osłoną ciemności, w najbardziej frapujących momentach
wyświetlanego filmu. Zdarzało się, że widz wyczuwał obecność czyjejś ręki w
kieszeni i podnosił krzyk. Zapalano światło i na nieszczęsnego praktykanta
sypały się razy.
Jan
Machulski (aktor, pedagog) w książce „Spacerownik po Łodzi filmowej”:
Zaraz po wojnie ktoś mi powiedział „Zobacz!
Gwiazdy spadają! Pomyśl sobie, co byś chciał”. I wtedy pomyślałem: „Chciałbym
być aktorem”. Już wcześniej w kinie Świt na Bałuckim Rynku oglądałem
największych aktorów. Przede wszystkim amerykańskich. Chciałem być taki jak
oni. Do kina chodziłem w każdą niedzielę. Bilet kosztował 25 groszy, tyle ile
pięć bułek. A ćwiartka wódki kosztowała 1,15 złotych. Oszczędzałem pieniądze,
bo mama czy babcia nie zawsze mi dawały na bilet. Zamiast kupić bilet
tramwajowy, szedłem do szkoły pieszo. Za to w szkole w poniedziałek moi koledzy
przychodzili godzinę wcześniej tylko po to, żeby posłuchać jak opowiadam o tych
filmach, które widziałem dzień wcześniej. O Flynnie, Weismullerze, Tarzanie,
kowbojach. To tam się uczyłem aktorstwa.
Tadeusz
Wijata (Łódzki Oddział Filmoteki Narodowej):
Chodziłem do kin od końca lat 60.
Pamiętam jak na ekrany wszedł film „Markiza Angelika”. Można było zobaczyć
kawałek pośladka Michele Mercier, dlatego film był przeznaczony od 16 roku
życia. Miałem wtedy 15 lat. Z drżeniem serca podszedłem do kasy kina Świt, ale
pani w okienku bez problemu sprzedała mi bilet.
Mieczysław
Kuźmicki (wieloletni dyrektor Muzeum Kinematograffi):
W Świcie pracowałem około pół roku jako
zastępca kierownika, od grudnia 1972 do wakacji 1973 roku. Było to kino
dwuzmianowe, czyli seanse zaczynały się od godziny 10 rano i kończyły około 21.
Takie kina miały dwuosobowe kierownictwo. Budynek kina był jednosalowy,
ogrzewany piecami węglowymi. Na godzinę przed seansem przychodził palacz, który
był jednocześnie dozorcą nocnym. W tygodniu należał mu się wolny dzień, wtedy
zastępował go jeden z bileterów.
Drewnianą podłogę z surowych desek należało
konserwować środkiem „Pyłochłon”. Po takim zabiegu w sali przez 2-3 dni unosił
się lekki, chemiczny zapaszek.
Kiedy zaczynałem pracę, kolby, czyli
lampy w projektorach, były już wymienione z łukowych na krenowe. Teoretycznie
każda z lamp miała ściśle określony czas świecenia. W efekcie zdarzało się, że
przy przejściach projekcji między aparatami na ekranie były widoczne różnice
jasności obrazu.
Andrzej
Zaręba (wieloletni kinooperator łódzkich kin):
W niedziele w Świcie odbywały się
poranki z bajkami dla dzieci. Zazwyczaj wyświetlaliśmy filmy polskie, jednak
kiedyś dojechała do nas kopia z japońską animacją. Włączyłem projektor,
zerknąłem czy wszystko gra i wyszedłem do pokoju obok. Nagle usłyszałem krzyki.
Okazało się, że ta japońska zawierała dość nietypowe dla dzieci sceny –
bohaterowie urywali sobie głowy i kopali je jak piłkę. Szybko zatrzymałem
projekcję i by ratować sytuację, wyświetliłem jakąś polską bajkę, którą miałem
w kabinie.
BAEDEKER
POLECA:
Piotr Kulesza, Anna Michalska, Michał
Koliński. Łódzkie kina. Od Bałtyku do Tatr.
Obowiązkowa
lektura dla wszystkich miłośników X muzy. Autorzy książki w sprawny sposób
kreślą mapę łódzkiej kinematografii, zaznaczając na niej prawie wszystkie kina,
które kiedykolwiek działały w mieście. W ciekawy sposób prowadzą Czytelnika
przez kolejne dekady kinowej historii ziemi obiecanej.
Niezwykle obszerny zbiór niepublikowanych dotąd zdjęć, pamiątek, plakatów, reklam i notatek prasowych pozwoli Państwu przenieść się do najwytworniejszych kin, takich jak Odeon, Casino lub Luna, ale również do peryferyjnych kinematografów na Chojnach i Bałutach. Autorzy przypominają kina istniejące w czasach Polski Ludowej, a także opisują te czekające na widzów obecnie. Szczegółowe informacje o poszczególnych „świątyniach filmu” przeplatane są wspomnieniami bywalców X muzy, dzięki którym na kartach książki ożywają dawne obrazy.
Otwórzmy drzwi do przeszłości. Szelest przedzieranych biletów obudzi wspomnienia, światła znowu zgasną, szepty powoli ucichną, na ekranie pojawi się ulubiony film... Z teatrów świetlnych powoli przenosimy się do współczesnych multipleksów. Kameralne wnętrza zastępują przestronne i nowoczesne sale kinowe…
Niezwykle obszerny zbiór niepublikowanych dotąd zdjęć, pamiątek, plakatów, reklam i notatek prasowych pozwoli Państwu przenieść się do najwytworniejszych kin, takich jak Odeon, Casino lub Luna, ale również do peryferyjnych kinematografów na Chojnach i Bałutach. Autorzy przypominają kina istniejące w czasach Polski Ludowej, a także opisują te czekające na widzów obecnie. Szczegółowe informacje o poszczególnych „świątyniach filmu” przeplatane są wspomnieniami bywalców X muzy, dzięki którym na kartach książki ożywają dawne obrazy.
Otwórzmy drzwi do przeszłości. Szelest przedzieranych biletów obudzi wspomnienia, światła znowu zgasną, szepty powoli ucichną, na ekranie pojawi się ulubiony film... Z teatrów świetlnych powoli przenosimy się do współczesnych multipleksów. Kameralne wnętrza zastępują przestronne i nowoczesne sale kinowe…
Ponad
100 lat kinowej historii – Łódź ma się czym pochwalić! Zapraszamy na seans
wspomnień.
źródła:
Piotr
Kulesza, Anna Michalska, Michał Koliński. Łódzkie kina. Od Bałtyku do Tatr.
Adam
Ochocki. Reporter przed konfesjonałem, czyli jak się przed wojną robiło gazetę.
Joanna
Podolska. Jakub Wiewiórski. Spacerownik. Łódź filmowa.
Przeczytaj
jeszcze:
LATERNA MAGICA - trochę o kinach w Łodzi
TATRY W... ŁODZI
KINO GDYNIA W ŁODZI
KINO WISŁA W... KINIE
KINO POKÓJ
KINO ROMA PRZY ULICY RZGOWSKIEJ
LATERNA MAGICA - trochę o kinach w Łodzi
TATRY W... ŁODZI
KINO GDYNIA W ŁODZI
KINO WISŁA W... KINIE
KINO POKÓJ
KINO ROMA PRZY ULICY RZGOWSKIEJ
Fot.
współczesne Monika Czechowicz
-Świt- nie było to kino przyjazne dla chłopców z Piotrkowskiej, ale musiałem pojechać bo tam było pożegnanie z tytułem nowej fali... powiedzmy "Witaj Smutku" W środku paru desperatów takich jak ja oraz w ostatnich rzędach parki przygotowujące się do spędzenia po swojemu, dziewczyny przekręcające spódnice ekspresem do przodu, chłopcy porządkujący front. Wróciłem bez strat pełen uniesień... należy pamiętać, że o magnetowidach nie było jeszcze słychać w prywatnych rękach tylko telewizja dysponowała ampexem, czyli kina domowego nie było. Nie pamiętam ale ośmielony jeszcze bywałem na pożegnaniu z tytułem. Najsmutniejsze to były odwiedziny niespodziewane przy okazji zakupów na działkę do Łagiewnik... okazało się, że w Świcie jest szmatex... weszliśmy, stoły i wieszaki, tony szmat... nie daliśmy rady, wyszliśmy :/
OdpowiedzUsuń