Klezmer to muzyk z kręgu kultury żydowskiej, bez którego nie do wyobrażenia byłyby wszelkie uroczystości w środowisku tej społeczności.
Najsławniejszy klezmer? Oczywiście Jankiel, którego muzykę tak pięknie opisał Adam Mickiewicz.
Dzisiaj prawdziwych klezmerów już nie ma! No, przynajmniej w mieście Łodzi. Są orkiestry, które grają muzykę klezmerską, bo to modne, komercyjnie i opłacalne, ale to ma się nijak do oryginalnych kapel klezmerskich z ich niepowtarzalnymi szmoncesami muzycznymi. Nie ma już w Łodzi wyszynków i zajazdów przydrożnych, które okazjonalnie angażowały klezmerskie kapele. Nie ma już tych, co organizowali bar micwę, czy żydowskie wesele. Po co zatem orkiestry klezmerskie? Pozostał po nich tylko żal i wspomnienia. W telewizji i w radiu często słychać charakterystyczne miauczenie klarnetu na tle skrzypiec i basetli, a mieście barwne plakaty zapraszają na koncert naszych i zagranicznych kapel klezmerskich. Jest zapotrzebowanie na muzykę klezmerów? Jest. Proszę bardzo. Płacą, więc mamy wysyp kapel, co muzykę klezmeropodobną grają.
Niestety, miano klezmer nabrało negatywnej konotacji, bo tak zaczęto nazywać tych, co grają źle, bez uniesień twórczych. Graj człowieku całą noc w pijackim zgiełku, w oparach wódy i smrodzie petów gaszonych na resztkach śledzika i do tego w twórczym uniesieniu. Czysta głupota. Natomiast granie do kotleta schabowego, podawanego z zasmażaną kapustą kiszoną i kartofelkami, też lekko obsmażonymi, w asyście kufla zimnego piwa - to zupełnie coś innego. Takie danie wymaga hołdu i nad takim talerzem pięknie zagrany romans, ozdobiony przez klezmera szmoncesowymi zagrywkami, będzie należnym tego uniesienia uzupełnieniem.
Benjamin Benny Goodman (1909-1986) - światowej sławy klarnecista jazzowy, zwany królem swingu
(źródło: YouTube.pl)
Oczywiście muzykę klezmerską najlepiej grali klezmerzy żydowscy, co wcale nie znaczy, że w takich kapelach nie było muzyków rozrywkowych innych narodowości. To działo się przecież w Łodzi, mieście zamieszkałym przez wiele nacji. Polacy, Niemcy, Żydzi, Rosjanie i Czesi żyli obok siebie, tworząc konglomerat kultur, widocznych i słyszalnych w trudach dnia codziennego, a wyraźnie zaznaczonych podczas świąt, radośnie i z muzyką obchodzonych przez z tych społeczności. Z biegiem lat zaczęto muzyków (i to wcale nie w negatywnym znaczeniu) nazywać klezmerami. Nawet tych, co nigdy klezmerskiej muzyki nie grali. To taki wyraz uznania dla ogółu muzyków niekoniecznie zawodowych, ale pełną gębą profesjonalistów...
"Panorama", dodatek tygodniowy do "Ilustrowanej Republiki", rok 1935.
Klezmerem, w obecnym rozumieniu, bywa się bez względu na to czy jest się muzykiem tzw. rozrywkowym, czy poważnym. Zależy to przede wszystkim od wysokości przyjętej zapłaty za... chałturę. Jak chałtura jest opłacalna to można być klezmerem. Klezmerzy, to w rzeczywistości muzycy o specyficznej mentalności, ale i szczególnych umiejętnościach odtwórczych. Oni potrafili zagrać wszystko. Jeśli zaszła taka potrzeba to również bez nut. Ale co to znaczy umieli zagrać wszystko? Oni po prostu grali na risdum!
Risdum - słowo nieznanego pochodzenia, chociaż często używane właśnie w środowisku klezmerów żydowskich, z czasem również w całej rodzinie muzyków rozrywkowych. Obecnie słowo to, zwłaszcza dla młodzieży muzycznej w wieku poniżej lat 75, nie ma żadnego znaczenia i jest absolutnie niezrozumiałe. Nie ma go już nawet w szczątkowym języku slangowym, używanym niekiedy w środowisku muzyków współczesnych, chociaż są chlubne wyjątki. Znakomity muzyk jazzowy Zbigniew Namysłowski, wchodząc do sali, w której grał właśnie zespół muzyczny złożony z piętnastoletnich muzyków, już po chwili powiedział: "Ten klarnecista jest dobry na risdum" (…)
Risdum - nie ma nic ważniejszego od tej umiejętności w muzyce, zwłaszcza w muzyce restauracyjnej. Risdumowcy grali wszystko z pamięci, natychmiast i przede wszystkim - dobrze. Takiego muzyka środowisko znało i doceniało. Szef orkiestry zbierając zespół "na gwizdek", czyli aktualnie wolnych muzyków, zawsze szukał risdumowca. Taki potrafił zagrać wszystko, a ewentualne życzenie gościa, aby mu zagrać jego ulubiony numer, spełniał natychmiast. Jeżeli nie znał melodii, klient śpiewał muzykowi do ucha, a ten grał. Tacy to byli klezmerzy, ci żydowscy i inni, co na risdum wszystko pięknie zagrać umieli...
Icchak Holtz. Trzej klezmerzy.
Fot. pochodzą ze stron:
Israeel Land of Creation https://info.goisrael.com
Ukrainian Jewish Counter https://ukrainianjewishencounter.org
Culture.pl
oraz zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi.
Filmy: YouTube.pl
Przeczytaj jeszcze:
"Koncerta po obiedzie nie są szkodliwe"
Życie muzyczne w XIX wiecznej Łodzi - ORKIESTRY WOJSKOWE.
Łódź, Hotel Savoy i… cały ten jazz!
ARTUR RUBINSTEIN
Bronisława Rothstadt, skrzypaczka Orkiestry Filharmonicznej w Łodzi.
Łódzkie Towarzystwo Śpiewacze "Lutnia", działalność do wybuchu I wojny światowej.
- łódzkie podwórka - amfiteatry, estrady, areny...
BAEDEKER POLECA:
Jerzy Krzywik Każmierczyk. Były dancingi i grały orkiestry w mieście Łodzi. Opowieść o muzyce, knajpach i nocnym życiu PRL-u.
Książka zabierze Państwa w podróż do miejsc, doskonale znanych łodzianinowi w czasach PRL-u, w których grały najlepsze ówczesne orkiestry (m.in. "Braci Łopatowskich", Krochmalskiego, "Braci Wander"). O godzinie jedenastej rano czytelnik będzie mógł posłuchać opowieści przy klezmerskim stoliku w "Grand Café", popołudnie spędzi na studiowaniu osobistego pamiętnika muzyka, by wieczorem obejrzeć niesamowity bal i posłuchać m.in. "La Cumparista" w sali "Malinowej". A skąd autor wie jak było? Sam to wszystko przeżył lub był naocznym świadkiem, często niesamowitych przygód łódzkich muzykantów. Dzisiaj dzieli się swoimi wspomnieniami i zaprasza do lektury każdego, kto pragnie dowiedzieć się skąd muzycy zza żelaznej kurtyny znali boogie-woogie, rock&rolla, na czyją prośbę pierwszy raz zagrali piosenkę "Theo, wir fahr'n nach Lodz!", dlaczego autor kupował buty z Romanem Polańskim, co oznaczało słowo neskim i risdum i jaką rolę w całej historii odegrała Michalina Tatarkówna-Majkowska. Opowieść Jerzego Krzywika Kaźmierczyka jest pełna zaskakujących i zabawnych historii, obrazujących czasy, w których kwitła muzyka taneczna w mieście Łodzi.
Jerzy
Krzywik Kaźmierczyk - muzyk amator, bajarz, autor wspomnień o „rozrywkowej Łodzi”
z czasów Polski Ludowej.
W
jednym z wywiadów Jerzy Krzywik Kaźmierczyk powiedział: „Szkoda, ażeby mrok zapomnienia objął ciekawy, pod każdym względem,
fragment naszej łódzkiej historii. Historii muzyków, muzykantów i klezmerów
oraz miejsc, gdzie grali, wspominanych z sentymentem przez nich samych, ale i
przez nas – łodzian, a także przez gości ze świata, którzy niejedną noc
przetańczyli na łódzkich dancingach”.
Jerzy
Krzywik Kaźmierczyk jest autorem kilku książek, nawiązujących do historii
powojennej Łodzi. Są to publikacje pt.: „Były dancingi i grały orkiestry
w mieście Łodzi. Opowieść o muzyce, knajpach i nocnym życiu PRL-u”, „Lorneta z
meduzą. Wędrówki łódzką nocą” czy „Jazz w mieście”. Napisał również „Paskudne
lata. Wspomnienia z okupowanej Łodzi”. Wszystkie książki wydane zostały przez
Dom Wydawniczy Księży Młyn w Łodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz