wtorek, 26 lipca 2022

PIOTRKOWSKA 75 - miejsce dawnej fabryki i ogrodu Gustawa Wertschitzkiego... i łódzka syrenka.


W 1839 roku właścicielką działki przy ówczesnej Piotrkowskiej 130 (dzisiaj Piotrkowska 75), nr hip.772 została Henrietta Sänger (wdowa po Karolu Sängerze). W 1845 roku sprzedała nieruchomość młynarzowi Andrzejowi Jezierskiemu. We wrześniu 1849 roku Jezierski sprzedał posesję Karolowi Harichowi (Haarig) i Karolinie Lange. Karolina Lange była gospodynią w domu Haricha, doczekali się trójki dzieci, ale nie pobrali się.
Na froncie działki powstał drewniany dom, który przetrwał prawie do II wojny światowej (do 1937 roku). Wystawił go Andrzej Jezierski lub Henrietta Sänger.

Widok na ulicę Piotrkowską, ok. 1912.
 Widoczny drewniany dom pod numerem 75. 
(źródło: www.miastograf.pl)

Przy okazji ciekawostka: na pierwszej stronie powieści Władysława Stanisława Reymonta pojawia się  właśnie ów parterowy dom stojący przy ulicy Piotrkowskiej 75. Mieszkali w nim Karol Borowiecki, Maks Baum i Moryc Welt, młodzi przedsiębiorczy "Lodzermensche":
(...) "Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze śniegiem, padał wciąż i rozwłóczył nad Łodzią ciężki, lepki tuman; bębnił w blaszane dachy i spływał z nich prosto na trotuary, na ulice czarne i pełne grzęskiego błota, na nagie drzewa (...) targane wiatrem co zrywał się gdzieś z pól przemiękłych, przelewał się ciężko błotnistymi ulicami miasta (...) szumiał między gałęziami drzew, i bił nimi w szyby niskiego, parterowego domu, w którym nagle zabłysło światło.
Borowiecki się obudził, zapalił świecę i równocześnie budzik zaczął dzwonić gwałtownie, wskazując piątą..."
Władysław Stanisław Reymont. Ziemia obiecana.

Widok na ulicę Piotrkowską przy dzisiejszym pasażu Rubinsteina.
Przy Piotrkowskiej 75 na froncie widoczny parterowy dom, lata 1916-1918.
(źródło: Fotopolska.eu)

"Führer durch Lodz", 1898.

W 1864 roku Harich i Lange sprzedali nieruchomość Gustawowi Wertschitzkiemu (Werczyckiemu) i Konstantemu Eltz. Pod koniec lat 60. XIX stulecia Gustaw Wertschitzki jest już wymieniany jako samodzielny właściciel posesji.
Gustaw Wertschitzki urodził się ok. 1838 roku w Neuebersbach, był synem Krystiana i Krystyny Hempel. W 1866 roku poślubił Mariannę Józefę Toma. Córka Gustawa i Marianny wyszła za mąż za Gustawa Adolfa Kindermanna (w 1895 roku).

"Łodzianin", rok 1893.

"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1902.


W podwórzu Piotrkowskiej 75, gęsto zabudowanym oficynami przemysłowymi, funkcjonowała tkalnia, farbiarnia i apretura wyrobów wełnianych. Tylną część posesji, sięgającą do ulicy Spacerowej, później al. Kościuszki 18, porastał ogród.

Informator Handlowo-Przemysłowy, rok 1911.

"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1911.

Po I wojnie światowej przedsiębiorstwo Wertschitzkiego nie odzyskało już dawnej kondycji, a światowy kryzys ekonomiczny końca lat 20. XX wieku przypieczętował jego los. 

Informator m. Łodzi, rok 1920.

W styczniu 1931 roku ogłoszono upadłość firmy, a właścicieli, spadkobierców Gustawa, objęto dozorem policyjnym. Pod koniec 1932 roku odbyła się licytacja nieruchomości. Dzięki obwieszczeniu o licytacji, zamieszczonemu w Łódzkim Dzienniku Wojewódzkim można poznać końcową zabudowę nieruchomości.

Łódzki Dziennik Wojewódzki, rok 1932.

"Ilustrowana Republika", rok 1929.

Przy Piotrkowskiej 75 miał księgarnię sortymentową, połączoną z antykwariatem i wypożyczalnią książek Jankiel Gutsztadt. Przeniósł ją z ulicy Nowomiejskiej (otwartą pod koniec lipca 1848 roku).
Jankiel Gutsztadt był kupcem. Pochodził prawdopodobnie z Radzinowa koło Płocka. W latach 30. mieszkał w Uniejowie, skąd później przeniósł się do Łodzi i otworzył na Starym Mieście sklep z wyrobami włókienniczymi. W 1848 roku przy ulicy Nowomiejskiej otworzył księgarnię, którą później przeniósł na ulicę Piotrkowską 75.
Gutsztat był właścicielem domu przy ulicy Wschodniej i członkiem Zgromadzenia Kupców. Widocznie księgarnia nie przynosiła właścicielowi spodziewanych dochodów, bo po dziesięciu latach stracił mienie. Wśród pozostałych ruchomości znajdowało się 825 „książek do czytania polskich i niemieckich mocno zużytych”, zapewne pozostałość po dziale antykwarycznym lub wypożyczalni. Z powodu ubóstwa zawiesił działalność, a w 1863 roku został osadzony w łęczyckim więzieniu, prawdopodobnie jako niewypłacalny dłużnik. Zmarł w 1868 roku w Łodzi w wieku 65 lat i został pochowany na starym cmentarzu żydowskim przy ulicy Wesołej. Był żonaty z Ruchlą z Kochańskich, miał synów: Abrama i Moszka Nutę, ojca znanych w Łodzi właścicieli drukarni: Abrama Majera i Lajzera.

Księga adresowa m. Łodzi 1937-1939.

W budynkach przy Piotrkowskiej 75 w latach po I wojnie światowej funkcjonował kantor wymiany walut Bernarda Krantza.

Dziennik Urzędowy Komisariatu Ludowego m. Łodzi, rok 1919.

Informator m. Łodzi z kalendarzem, rok 1920.


W latach 30. ubieglego stulecia mieścił się tu sklep z bielizną i obuwiem dziecięcym.

"Głos Poranny", rok 1930.

"Głos Poranny", rok 1931.

Zarówno drewniany dom frontowy, jak i pozostałe budynki posesji wyburzono w 1937 roku.

Piotrkowska 75, ok. 1940 roku.

"Dziennik Łódzki", rok 1945.

Już w styczniu 1945 roku, tuż po zakończeniu II wojny światowej przy Piotrkowskiej 75 otwarto Cafe-Bar "Albatros". Wspomina o nim Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk w swej książce zatytułowanej "Lorneta z Meduzą", wydanej przez Dom Wydawniczy Księży Młyn:
"Już pod koniec stycznia 1945 roku wszystkie dotychczas istniejące restauracje w Łodzi, oczywiście te najbardziej znane, były już czynne, czyli organizowano w nich dancingi i grały orkiestry. W codziennej prasie tego okresu można było przeczytać nawet sążniste artykuły o tym, jak otwierano fabryki. Gdzieś tam na czwartej stronie petitem zawiadamiano, że właśnie tu a tu otworzono jakiś lokal gastronomiczny czy też bar. Kiedy pojawił się bar, o którym tu napiszemy, nie bardzo było wiadomo (...) Podobno był anons w prasie łódzkiej, że właśnie otwarto bar "Albatros" z wejściem od alei Kościuszki, ale nie podano numeru. Czyli trudno było tam trafić? To zależy komu. Ci, co mieli tam dotrzeć, znali drogę, nawet z zawiązanymi oczami. Inni? Tych mogło nawet tam nie być. Pozostałe skąpe informacje też skłaniały do stwierdzenia, że był jakiś cel, aby do "Albatrosa" trafić było trudno. I było. Od ulicy Piotrkowskiej trzeba było przeciskać się między starymi budynkami tkaczy łódzkich a pałacem bankiera Goldfedera (później Klub 77), obudowanym jakimiś ruderami. W jednym z tych budynków był sklep "Bata", czyli wyjątkowe atrakcyjne miejsce na mapie miasta. Kto by tam zwracał uwagę na ścieżynę wiodąca gdzieś tam…Rzeczywiście tylko niektórzy przeciskali się i dróżka wiodła ich wprost na… dach "Albatrosa". W naturalnym uskoku terenu jakiś spryciarz postawił budynek. Dach był na poziomie ścieżki, natomiast cały urok tego budyneczku objawiał się, kiedy patrzyło się na niego od strony alei Kościuszki. Na zalesionym skwerku miejskim, tuż na linii różnicy poziomów gruntu, stał bar "Albatros". Schowany w połowie pod ziemię, ukazywał swoją urodę, chwaląc się ścianą z otworami okiennymi typu bulaje oraz wejściem do środka przez wysoki próg, jak na kutrze rybackim. Wewnątrz wypisz wymaluj, też kuter rybacki. Rozwieszone sieci połowowe, jakieś stare wiosła oraz różne elementy szkutnicze "robiły" nastrój. Wewnątrz kilka stolików, kanapka skórzana i w rogu bar ozdobiony kolorowymi nalepkami na różnokształtnych butelkach. Latarnie ze starych żaglowców skąpo oświetlały wnętrze. Nastrój był. Tuż przy barze zawsze, i to zawsze, stał pan. Wysoki, z pobladłym obliczem, jakby lekko zasępiony, tylko oczy patrzyły. Można patrzeć, a nie widzieć. Te oczy widziały wszystko. Kiedyś tam i rzeczywistość tę, teraz tu obecną i dokładnie w tym miejscu. Obcy, w znaczeniu nieznajomy dla cerbera o smutnym obliczu, nie był tu mile widziany. Na wszystkich stolikach sterczały kartoniki z napisem "zarezerwowane". Na bufecie barowym podobnie, przy czym tu stały wysokie szklanki z niedopitym płynem. Wchodził obcy, popatrzył, pan nawet nie drgnął, acz kątem ust mówił: "Przepraszamy, miejsca brak". Wchodził swój, bez pytania siadał na swoim ulubionym miejscu, pan zabierał kartonik i przynosił sto gram w wysokim szkle. Następny dosiadał się do samotnego gościa, pan donosił brandy w pękatym kielichu oraz w szklanym pojemniku orzechy. Panowie gadali, drzwi coraz częściej otwierały się, przez wysoki próg przestępowali następni goście. "Albatros" zrywał się do lotu.

"Głos Robotniczy", rok 1945.

(...) Wieczorem "Albatros" pokazywał jeszcze jedno swoje oblicze. W narożniku sali na białym akordeonie grał artysta. Znakomity muzyk swoimi umiejętnościami odtwórczymi zadawalał artystycznie największych koneserów. W jego wykonaniu Lekka kawaleria czy Taniec z Szablami była oklaskiwane i… opłacane. Muzyk, grając przy stoliku, tak rozciągał miech akordeonu, że lewą ręką, tą od basów, łapał kieliszek z wódką i zgrabnym wywijasem wypijał! Też dostawał oklaski. Przechodzący obok kelner niby to przez nieuwagę wieszał podręczny swój ręczniczek na… klawiaturze akordeonu. Artysta przerywał grę? Nie ten artysta. Ten grał dalej. Znów oklaski. Późną wieczorową porą zachodzili tu artyści teatralni, którzy na ludzki sposób chcieli odreagować swoje napięcia emocjonalne tak niezbędnie w ich pracy. Przyszli po prostu napić się wódki i tyle. Były też panie do towarzystwa, chociaż cerber o ascetycznej twarzy doskonale segregował według kryteriów jakościowych godnych tego miejsca. Jeżeli już, to były to same "hrabiny" (...). W barze "Albatros" toczył się w swoich skomplikowanych relacjach ten samoistny światek interesów, układów handlowych i towarzyskich. Tu właśnie była enklawa takich spraw, odizolowanych od codziennej rzeczywistości przeżywanej za miesięczną pensję, która wystarczała na pierwsze dziesięć dni miesiąca. Tutaj obowiązywały inne kryteria podziału dóbr materialnych (...).
Kiedy odfrunął za dalekie horyzonty imiennik tego baru, nie wiadomo. Prasa tego nie odnotowała. Bar "Albatros" zniknął z mapy usług kulinarnych miasta Łodzi".
Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk. "Lorneta z Meduzą". 

"Dziennik Łódzki", rok 1946.

"Dziennik Łódzki", rok 1947.

Ok. 1950 roku w miejscu fabryki i ogrodu Gustawa Wertschitzkiego powstała aleja ZMP.

Lata 60. XX wieku. Widoczne jeszcze budynki przy Piotrkowskiej 73.

Później, po zniwelowaniu sąsiedniej posesji przy Piotrkowskiej 73 utworzono szeroki pasaż łączący ulicę Piotrkowską z al. Kościuszki. Na cześć Artura Rubinsteina, który spędził dzieciństwo przy Piotrkowskiej 78 (vis’a vis), pasaż nazwano jego imieniem.

Lata 50/70. Pasaż Artura Rubinsteina (w tle dom, w którym mieszkał Artur Rubinstein)
(źródło: Fotopolska.eu)

Pasaż im. Artura Rubinsteina, widok w kierunku al. Kościuszki, rok 1967.
(żródło: Fotopolska.eu)

W latach 70. XX wieku wyburzono wszystkie obiekty posesji Piotrkowskiej 73 i poszerzono wytyczoną 20 lat wcześniej aleję ZMP.

Dawna aleja ZMP i „Łódzka Syrenka” , rok 1964.
Widocza jeszcze ściana budynku przy Piotrkowskiej 73.


Fontanna wybudowana została w 1961 roku.  Po wojnie stała tu rzeźba kołchoźnicy i robotnika, podobna do występującej w czołówce Mosfilmu. W latach 50. została podpalona przez „walczących z ustrojem sabotażystów”. Na jej miejscu pojawiła się postać „łódzkiej syrenki”, czyli siedzącej nagiej kobiety.

Łódzka Syrenka, ok. 1960-1964.
Postać nimfy stworzył rzeźbiarz Edward Nowicki.

Edward Nowicki urodził się w roku 1911 w Dniepropietrowsku, gdzie jego ojciec, rzeźbiarz amator, był urzędnikiem na kolei. Artysta kształcił się w zakresie rzeźby i malarstwa na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. W czasie studiów zetknął się z Czesławem Miłoszem, z którym wspólnie tworzył teatr marionetek.
Nowicki był wtedy u progu obiecującej kariery: zainteresował się nim wybitny malarz Ferdynand Ruszczyc, który doprowadził do przyznania mu stypendium. Po ukończeniu studiów Edward Nowicki wygrał konkursy na pomniki Kaspra Bekiesza i Kazimierza Pułaskiego. Podobno miał też robić, wspólnie z Henrykiem Kuną, warszawski pomnik Józefa Piłsudskiego. Karierę artystyczną Edwarda Nowickiego przerwała wojna. Większość projektów, nad którymi pracował w latach 30., nie została zrealizowana, z wyjątkiem pomnika Matki Boskiej, wykonanego dla kościoła w Stołpcach. W czasie okupacji rodzina Nowickich działała w Armii Krajowej, ukrywała też zaprzyjaźnioną Żydówkę Zofię Świrską.
W roku 1946 rzeźbiarz przyjechał jako „repatriant” z Wilna do Łodzi. Udało mu się otrzymać od władz kilka wagonów kolejowych, w których przetransportował nie tylko swoje rzeźby, ale także dzieła sztuki swych kolegów artystów. Tuż po przyjeździe otrzymał od władz Łodzi pracownię w dawnych zabudowaniach gospodarczych Heinzlów w parku Julianowskim, które należały do Łódzkiego Przedsiębiorstwa Ogrodniczego. Niewiele brakowało, by powierzono mu prace nad budową pomnika Tadeusza Kościuszki przy placu Wolności, w miejsce obiektu zniszczonego w czasie wojny. Na przełomie lat 50. i 60. pracował nad „Syrenką” z pasażu. 


Podobno uwiecznił w niej pewną wileńską piękność, muzę jego kolegi-poety. Wtedy stworzył też „Chłopca z żaglówką” , rzeźbę nawiązującą do wiersza Juliana Tuwima o chłopcu bawiącym się stateczkiem. 

"Dziennik Popularny", rok 1976.

Innym znanym dziełem Edwarda Nowickiego jest posąg Marii Sobczak, tragicznie zmarłej uczennicy, stojący na Starym Cmentarzu przy ulicy Ogrodowej. Artysta nie miał w Łodzi łatwego życia. Nie zapisał się do partii, nie zabiegał o względy władz, niezbędne, by realizować państwowe zamówienia. Pod koniec lat 60. Edward Nowicki nie miał zamówień i zalegał z czynszem za pracownię w parku Julianowskim. Łódzkie Przedsiębiorstwo Ogrodnicze chciało go wyeksmitować. W roku 1972 sąd wydał jednak zaskakujący wyrok: uznał, że państwo polskie powinno wspierać ludzi utalentowanych i nie orzekł eksmisji. Wtedy zaczęła się wojna podjazdowa ŁPO z rzeźbiarzem...

Fontanna z łabędziem, która nie tylko upiększa park im. Sienkiewicza i umila pobyt spacerowiczom, jest również stałym bohaterem artykułów prasowych i zarzewiem konfliktów. Powstała w 1922 roku, łabędź z którego wyciągniętego do góry dzioba płynie woda, został wykonany przez zakłady sztukatorskie, wokół fontanny ustawione zostały amorki.
W 1959 roku przy okazji porządkowania parku fontanna została przebudowana, na miejscu łabędzia pojawił się betonowy posąg chłopca z żaglówką autorstwa Edwarda Nowickiego.  Według różnych wersji symbolizować miał początki miasta (na rzeźbie znajdował się napis "Ex navicula navis" (z łódki Łódź) albo nawiązywać do wiersza Juliana Tuwima o chłopcu bawiącym się stateczkiem. Projektantem rzeźby był Edward Nowicki.

"Chłopiec z łódką" przez czterdzieści lat zdobił fontannę w parku Sienkiewicza.
(źródło: lodz.naszemiasto.pl)

"Chłopiec z żaglówką" na początku sierpnia 2002 roku stracił głowę (rzeźby w Parku Sienkiewicza często są niszczone przez wandali), brakująca głowę pracownicy Zieloni Miejskiej zastąpili inną. W tym samym czasie Urząd Miasta zorganizował przetarg na remont fontanny oraz na remonty placów zabaw. W połowie sierpnia zginął cały posąg, dochodzenie wykazało, że rzeźba nie została skradziona, lecz przewieziona do bazy Zieleni Miejskiej w celu konserwacji, gdyż jak tłumaczono w trakcie oczyszczania fontanny przez pracowników Zieleni chłopiec upadł i obtłukł sobie ręce. Pomimo wysiłków córki Edwarda Nowickiego oraz dziennikarzy "Dziennika Łódzkiego" amorek już nie wrócił na swoje miejsce.

Zamiast "Chłopca z żaglówką" w kwietniu 2003 roku pojawiła się replika pierwszej rzeźby czyli łabędź autorstwa Zbigniewa Władyki i jego córki Zofii. Pomocą rzeźbiarzom służyła "Gazeta Łódzka" organizując akcję zbierania starych zdjęć przedstawiających dawną fontannę, które miały posłużyć za wzór. Ostatecznie łabędź wykonany został w Pracowni Rzeźby i Konserwacji Obiektów Zabytkowych w Łodzi przez Zofię Władykę-Łuczak (jej ojciec wcześniej zmarł).
Z doniesień "Dziennika Łódzkiego" z 2003 roku dowiadujemy się, że być może "Chłopiec" wróci do parku. Miejski konserwator zabytków Wojciech Szygendowski mówił wówczas, że chciałby doprowadzić do powrotu rzeźby do parku, miałaby ona stanąć w pobliżu łabędzia, jednak spadkobiercy chcieliby aby chłopiec znów stanął na cokole fontanny. Do dziś w parku znajduje się tylko łabędź w otoczeniu amorków symbolizujących pory roku. Ale to już zupełnie inna historia….


Łódź jest miastem z fontannami. Przy głównych ulicach, na skwerach, w parkach, w miejscach uczęszczanych przez turystów pojawiają się nowoczesne, stylizowane, ozdobne i całkiem zwyczajne.
Przeczytaj w baedekerze:

 Na ulicy Piotrkowskiej pojawiły się cztery zdroje, w tym także przy pasażu Rubinsteina.

Zdrój w pasażu im. Artura Rubinsteina.

Autorami rzeźb są Magdalena Walczak i Marcin Mielczarek, a koncepcję architektoniczną opracował Krzysztof  Wardecki.  Wykonawcą projektu jest Zakład Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi.

Przeczytaj w baedekerze:

"Odgłosy", rok 1991.


"Dziennik Popularny", rok 1980.

Trzeba jeszcze wspomnieć o budynku mieszczącym kiedyś kawiarnię o nazwie "Dziekanka", później pierwszą Pizzę Hut w Łodzi oraz dyskotekę Fan Club. Stoi od wielu lat opuszczony, niecałe 100 metrów od Piotrkowskiej i straszy w pasażu Rubinsteina.

"Dziennik Popularny", rok 1980.

"Dziennik Łódzki", rok 1982.

Miejska Pracownia Urbanistyczna chciałaby aby obiekt przestał straszyć. Zgodnie z planem miejscowym, który został opracowany dla północnej części ulicy Piotrkowskiej, w miejscu dawnej pizzerii miała być zieleń. Jednak budynek po dawnej restauracji jest własnością prywatną i jego właściciel odpowiada za jego stan oraz porządek wokół tego miejsca.

Piotrkowska 73/75. Pasaż im. Artura Rubinsteina.

Źródła:
Władysław Stanisław Reymont. Ziemia obiecana.
Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk. "Lorneta z Meduzą". 
Andrzej Kempa, Marek Szukalak. Żydzi dawnej Łodzi. Słownik biograficzny.
Express Ilustrowany https://expressilustrowany.pl/

Piotrkowska 73/75, lata 60. XX wieku.
(zbiory WBP)

Fot. archiwalne pochodzą ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi oraz stron:
Fotopolska.eu
Miastograf.pl
lodz.naszemiasto.pl

Fot. współczesne Monika Czechowicz

Przeczytaj jeszcze w baedekerze:

BAEDEKER POLECA:
Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk. "Lorneta z Meduzą". 


Polacy nie jedzą. Polacy „zakanszają” – mówi Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk i zabiera nas w barwną podróż po dawnych łódzkich lokalach, serwujących wymyślne potrawy i zaspokajających przemożną chęć sfrustrowanego czy szczęśliwego Polaka do picia i „zakanszania” właśnie. Autor, który na własnym podniebieniu doświadczył działania zakładów zbiorowego żywienia, jak nazywano wówczas lokale gastronomiczne, wspomina gospody, restauracje, bary – te popularne i te mniej znane. Gdzie szukać śladów dziada, pradziada, który zerwał się z babcinej smyczy? Może w „Café Mocca” pije kawę w towarzystwie znanych artystów, w „Turystycznej” delektuje się plackami ziemniaczanymi i kieliszkiem wódeczki, w „Delfinie” prowadzi dysputy przy łososiu królewskim, turbocie i kergulenie czy w „Słoniu” popija brizol z pieczarkami stoma gramami wódki i podziwia… malarskie próby Władysława Strzemińskiego. A być może uczestniczy w balu mlecznym w „Klubie Dziennikarza”, podczas którego łodzianie przypadkowo odkryli… malibu, topi smutki w bufecie na Dworcu Fabrycznym, mknie „czarną drogą”, wyjątkowo cenioną „w męskim świecie obowiązku nieustającego sprawdzania swoich sił witalnych”, czy jest na szlaku spragnionych i zmęczonych, który wytyczały kolejne szynkwasy na ulicy Kilińskiego.
Przeliczy się jednak ten, kto liczy na podróż sentymentalną. "Lorneta z meduzą" to opowieść pieprzna, zakrapiana licznymi anegdotami, przyprawiającymi o lekki zawrót głowy. Intrygująca tytułem, prowokująca do wędrówek rozkołysanym krokiem… Jej lekturę ubarwią Wam rysunki znanego łódzkiego rysownika – Dariusza Romanowicza, a na końcowych stronach książki znajdziecie fotografie ponad dwudziestu punktów na ówczesnej gastronomicznej mapie Łodzi.