W
1839 roku właścicielką działki przy ówczesnej Piotrkowskiej 130
(dzisiaj Piotrkowska 75), nr hip.772 została Henrietta Sänger
(wdowa po Karolu Sängerze). W 1845 roku sprzedała nieruchomość
młynarzowi
Andrzejowi
Jezierskiemu. We
wrześniu 1849 roku Jezierski sprzedał posesję Karolowi Harichowi
(Haarig) i Karolinie Lange. Karolina Lange była gospodynią w domu
Haricha,
doczekali się trójki dzieci, ale nie pobrali się.
Na
froncie działki powstał drewniany dom, który przetrwał prawie
do
II wojny światowej (do
1937 roku).
Wystawił go Andrzej Jezierski lub Henrietta Sänger.
Widok na ulicę Piotrkowską, ok. 1912.
Widoczny drewniany dom pod numerem 75.
(źródło: www.miastograf.pl)
Przy okazji ciekawostka: na pierwszej stronie powieści Władysława Stanisława Reymonta pojawia się właśnie ów parterowy dom stojący przy ulicy Piotrkowskiej 75. Mieszkali w nim Karol Borowiecki, Maks Baum i Moryc Welt, młodzi przedsiębiorczy "Lodzermensche":
(...) "Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze śniegiem, padał wciąż i rozwłóczył nad Łodzią ciężki, lepki tuman; bębnił w blaszane dachy i spływał z nich prosto na trotuary, na ulice czarne i pełne grzęskiego błota, na nagie drzewa (...) targane wiatrem co zrywał się gdzieś z pól przemiękłych, przelewał się ciężko błotnistymi ulicami miasta (...) szumiał między gałęziami drzew, i bił nimi w szyby niskiego, parterowego domu, w którym nagle zabłysło światło.
Borowiecki się obudził, zapalił świecę i równocześnie budzik zaczął dzwonić gwałtownie, wskazując piątą..."
Władysław Stanisław Reymont. Ziemia obiecana.
Widok na ulicę Piotrkowską przy dzisiejszym pasażu Rubinsteina.
Przy Piotrkowskiej 75 na froncie widoczny parterowy dom, lata 1916-1918.
(źródło: Fotopolska.eu)
W
1864 roku Harich i Lange sprzedali nieruchomość Gustawowi
Wertschitzkiemu (Werczyckiemu) i Konstantemu Eltz. Pod koniec lat 60. XIX stulecia
Gustaw Wertschitzki jest już wymieniany jako samodzielny właściciel
posesji.
Gustaw
Wertschitzki urodził
się ok. 1838 roku w Neuebersbach, był synem Krystiana i Krystyny
Hempel. W 1866 roku poślubił Mariannę Józefę Toma. Córka
Gustawa i Marianny wyszła za mąż za Gustawa Adolfa Kindermanna (w
1895 roku).
"Łodzianin", rok 1893.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1902.
W
podwórzu Piotrkowskiej 75, gęsto zabudowanym oficynami
przemysłowymi, funkcjonowała tkalnia, farbiarnia i apretura wyrobów
wełnianych. Tylną część posesji, sięgającą do ulicy
Spacerowej, później al. Kościuszki 18, porastał ogród.
Po
I wojnie światowej przedsiębiorstwo Wertschitzkiego nie odzyskało
już dawnej kondycji, a światowy kryzys ekonomiczny końca lat 20.
XX wieku przypieczętował jego los.
W styczniu 1931 roku ogłoszono
upadłość firmy, a właścicieli, spadkobierców Gustawa, objęto
dozorem policyjnym. Pod koniec 1932 roku odbyła się licytacja
nieruchomości. Dzięki obwieszczeniu o licytacji, zamieszczonemu w
Łódzkim Dzienniku Wojewódzkim można poznać końcową zabudowę
nieruchomości.
Przy
Piotrkowskiej 75 miał księgarnię sortymentową, połączoną z
antykwariatem i wypożyczalnią książek Jankiel Gutsztadt.
Przeniósł ją z ulicy Nowomiejskiej (otwartą pod koniec lipca 1848
roku).
Jankiel
Gutsztadt był kupcem. Pochodził prawdopodobnie z Radzinowa koło
Płocka. W latach 30. mieszkał w Uniejowie, skąd później
przeniósł się do Łodzi i otworzył na Starym Mieście sklep z
wyrobami włókienniczymi. W 1848 roku przy ulicy Nowomiejskiej
otworzył księgarnię, którą później przeniósł na ulicę
Piotrkowską 75.
Gutsztat
był właścicielem domu przy ulicy Wschodniej i członkiem
Zgromadzenia Kupców. Widocznie księgarnia nie przynosiła
właścicielowi spodziewanych dochodów, bo po dziesięciu latach
stracił mienie. Wśród pozostałych ruchomości znajdowało się
825 „książek do czytania polskich i niemieckich mocno zużytych”,
zapewne pozostałość po dziale antykwarycznym lub wypożyczalni. Z
powodu ubóstwa zawiesił działalność, a w 1863 roku został
osadzony w łęczyckim więzieniu, prawdopodobnie jako niewypłacalny
dłużnik. Zmarł w 1868 roku w Łodzi w wieku 65 lat i został
pochowany na starym cmentarzu żydowskim przy ulicy Wesołej. Był
żonaty z Ruchlą z Kochańskich, miał synów: Abrama i Moszka Nutę,
ojca znanych w Łodzi właścicieli drukarni: Abrama Majera i
Lajzera.
W budynkach przy Piotrkowskiej 75 w latach po I wojnie światowej funkcjonował kantor wymiany walut Bernarda Krantza.
Dziennik Urzędowy Komisariatu Ludowego m. Łodzi, rok 1919.
Informator m. Łodzi z kalendarzem, rok 1920.
W latach 30. ubieglego stulecia mieścił się tu sklep z bielizną i obuwiem dziecięcym.
"Głos Poranny", rok 1930.
"Głos Poranny", rok 1931.
Zarówno
drewniany dom frontowy, jak i pozostałe budynki posesji wyburzono w
1937 roku.
Piotrkowska 75, ok. 1940 roku.
"Dziennik Łódzki", rok 1945.
Już w styczniu 1945 roku, tuż po zakończeniu II wojny światowej przy Piotrkowskiej 75 otwarto Cafe-Bar "Albatros". Wspomina o nim Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk w swej książce zatytułowanej "Lorneta z Meduzą", wydanej przez Dom Wydawniczy Księży Młyn:
"Już
pod koniec stycznia 1945 roku wszystkie dotychczas istniejące
restauracje w Łodzi, oczywiście te najbardziej znane, były już
czynne, czyli organizowano w nich dancingi i grały orkiestry. W
codziennej prasie tego okresu można było przeczytać nawet sążniste
artykuły o tym, jak otwierano fabryki. Gdzieś tam na czwartej
stronie petitem zawiadamiano, że właśnie tu a tu otworzono jakiś
lokal gastronomiczny czy też bar. Kiedy pojawił się bar, o którym
tu napiszemy, nie bardzo było wiadomo (...) Podobno był anons w
prasie łódzkiej, że właśnie otwarto bar "Albatros" z
wejściem od alei Kościuszki, ale nie podano numeru. Czyli trudno
było tam trafić? To zależy komu. Ci, co mieli tam dotrzeć, znali
drogę, nawet z zawiązanymi oczami. Inni? Tych mogło nawet tam nie
być. Pozostałe skąpe informacje też skłaniały do stwierdzenia,
że był jakiś cel, aby do "Albatrosa" trafić było
trudno. I było. Od ulicy Piotrkowskiej trzeba było przeciskać się
między starymi budynkami tkaczy łódzkich a pałacem bankiera
Goldfedera (później Klub 77), obudowanym jakimiś ruderami. W
jednym z tych budynków był sklep "Bata", czyli wyjątkowe
atrakcyjne miejsce na mapie miasta. Kto by tam zwracał uwagę na
ścieżynę wiodąca gdzieś tam…Rzeczywiście tylko niektórzy
przeciskali się i dróżka wiodła ich wprost na… dach
"Albatrosa". W naturalnym uskoku terenu jakiś
spryciarz postawił budynek. Dach był na poziomie ścieżki,
natomiast cały urok tego budyneczku objawiał się, kiedy patrzyło
się na niego od strony alei Kościuszki. Na zalesionym skwerku
miejskim, tuż na linii różnicy poziomów gruntu, stał bar
"Albatros". Schowany w połowie pod ziemię, ukazywał
swoją urodę, chwaląc się ścianą z otworami okiennymi typu
bulaje oraz wejściem do środka przez wysoki próg, jak na kutrze
rybackim. Wewnątrz wypisz wymaluj, też kuter rybacki. Rozwieszone
sieci połowowe, jakieś stare wiosła oraz różne elementy
szkutnicze "robiły" nastrój. Wewnątrz kilka stolików,
kanapka skórzana i w rogu bar ozdobiony kolorowymi nalepkami na
różnokształtnych butelkach. Latarnie ze starych żaglowców skąpo
oświetlały wnętrze. Nastrój był. Tuż przy barze zawsze, i to
zawsze, stał pan. Wysoki, z pobladłym obliczem, jakby lekko
zasępiony, tylko oczy patrzyły. Można patrzeć, a nie widzieć. Te
oczy widziały wszystko. Kiedyś tam i rzeczywistość tę, teraz tu
obecną i dokładnie w tym miejscu. Obcy, w znaczeniu nieznajomy dla
cerbera o smutnym obliczu, nie był tu mile widziany. Na wszystkich
stolikach sterczały kartoniki z napisem "zarezerwowane".
Na bufecie barowym podobnie, przy czym tu stały wysokie szklanki z
niedopitym płynem. Wchodził obcy, popatrzył, pan nawet nie drgnął,
acz kątem ust mówił: "Przepraszamy, miejsca brak".
Wchodził swój, bez pytania siadał na swoim ulubionym miejscu, pan
zabierał kartonik i przynosił sto gram w wysokim szkle. Następny
dosiadał się do samotnego gościa, pan donosił brandy w pękatym
kielichu oraz w szklanym pojemniku orzechy. Panowie gadali, drzwi
coraz częściej otwierały się, przez wysoki próg przestępowali
następni goście. "Albatros" zrywał się do lotu.
(...) Wieczorem
"Albatros" pokazywał jeszcze jedno swoje oblicze. W
narożniku sali na białym akordeonie grał artysta. Znakomity muzyk
swoimi umiejętnościami odtwórczymi zadawalał artystycznie
największych koneserów. W jego wykonaniu Lekka kawaleria czy Taniec
z Szablami była oklaskiwane i… opłacane. Muzyk, grając przy
stoliku, tak rozciągał miech akordeonu, że lewą ręką, tą od
basów, łapał kieliszek z wódką i zgrabnym wywijasem wypijał!
Też dostawał oklaski. Przechodzący obok kelner niby to przez
nieuwagę wieszał podręczny swój ręczniczek na… klawiaturze
akordeonu. Artysta przerywał grę? Nie ten artysta. Ten grał dalej.
Znów oklaski. Późną
wieczorową porą zachodzili tu artyści teatralni, którzy na ludzki
sposób chcieli odreagować swoje napięcia emocjonalne tak
niezbędnie w ich pracy. Przyszli po prostu napić się wódki i
tyle. Były też panie do towarzystwa, chociaż cerber o ascetycznej
twarzy doskonale segregował według kryteriów jakościowych godnych
tego miejsca. Jeżeli już, to były to same "hrabiny" (...). W
barze "Albatros" toczył się w swoich skomplikowanych
relacjach ten samoistny światek interesów, układów handlowych i
towarzyskich. Tu właśnie była enklawa takich spraw, odizolowanych
od codziennej rzeczywistości przeżywanej za miesięczną pensję,
która wystarczała na pierwsze dziesięć dni miesiąca. Tutaj
obowiązywały inne kryteria podziału dóbr materialnych (...).
Kiedy
odfrunął za dalekie horyzonty imiennik tego baru, nie wiadomo.
Prasa tego nie odnotowała. Bar "Albatros" zniknął z mapy
usług kulinarnych miasta Łodzi".
Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk. "Lorneta z Meduzą".
Ok.
1950 roku w miejscu fabryki i ogrodu Gustawa Wertschitzkiego powstała
aleja ZMP.
Później,
po zniwelowaniu sąsiedniej posesji przy Piotrkowskiej 73 utworzono
szeroki pasaż łączący ulicę Piotrkowską z al. Kościuszki. Na
cześć Artura Rubinsteina, który spędził dzieciństwo przy
Piotrkowskiej 78 (vis’a vis), pasaż nazwano jego imieniem.
Lata 50/70. Pasaż Artura Rubinsteina (w tle dom, w którym mieszkał Artur Rubinstein)
(źródło: Fotopolska.eu)
Pasaż im. Artura Rubinsteina, widok w kierunku al. Kościuszki, rok 1967.
(żródło: Fotopolska.eu)
W
latach 70. XX wieku wyburzono wszystkie obiekty posesji Piotrkowskiej
73 i poszerzono wytyczoną 20 lat wcześniej aleję ZMP.
Dawna aleja ZMP i „Łódzka Syrenka” , rok 1964.
Widocza jeszcze ściana budynku przy Piotrkowskiej 73.
Fontanna wybudowana została w 1961 roku. Po wojnie stała tu rzeźba
kołchoźnicy i robotnika, podobna do występującej w czołówce
Mosfilmu. W latach 50. została podpalona przez „walczących z
ustrojem sabotażystów”. Na jej miejscu pojawiła się postać
„łódzkiej syrenki”, czyli siedzącej nagiej kobiety.
Łódzka Syrenka, ok. 1960-1964.
Postać nimfy stworzył rzeźbiarz Edward Nowicki.
Edward
Nowicki urodził się w roku 1911 w Dniepropietrowsku, gdzie jego
ojciec, rzeźbiarz amator, był urzędnikiem na kolei. Artysta
kształcił się w zakresie rzeźby i malarstwa na Wydziale Sztuk
Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. W czasie studiów
zetknął się z Czesławem Miłoszem, z którym wspólnie tworzył
teatr marionetek.
Nowicki był wtedy u progu obiecującej
kariery: zainteresował się nim wybitny malarz Ferdynand Ruszczyc,
który doprowadził do przyznania mu stypendium. Po ukończeniu
studiów Edward Nowicki wygrał konkursy na pomniki Kaspra Bekiesza i
Kazimierza Pułaskiego. Podobno miał też robić, wspólnie z
Henrykiem Kuną, warszawski pomnik Józefa Piłsudskiego. Karierę
artystyczną Edwarda Nowickiego przerwała wojna. Większość
projektów, nad którymi pracował w latach 30., nie została
zrealizowana, z wyjątkiem pomnika Matki Boskiej, wykonanego dla
kościoła w Stołpcach. W czasie okupacji rodzina Nowickich działała
w Armii Krajowej, ukrywała też zaprzyjaźnioną Żydówkę Zofię
Świrską.
W roku 1946 rzeźbiarz przyjechał jako „repatriant”
z Wilna do Łodzi. Udało mu się otrzymać od władz kilka wagonów
kolejowych, w których przetransportował nie tylko swoje rzeźby,
ale także dzieła sztuki swych kolegów artystów. Tuż po
przyjeździe otrzymał od władz Łodzi pracownię w dawnych
zabudowaniach gospodarczych Heinzlów w parku Julianowskim, które
należały do Łódzkiego Przedsiębiorstwa Ogrodniczego. Niewiele
brakowało, by powierzono mu prace nad budową pomnika Tadeusza
Kościuszki przy placu Wolności, w miejsce obiektu zniszczonego w
czasie wojny. Na przełomie lat 50. i 60. pracował nad „Syrenką”
z pasażu.
Podobno uwiecznił w niej pewną wileńską piękność,
muzę jego kolegi-poety. Wtedy stworzył też „Chłopca z żaglówką”
, rzeźbę nawiązującą do wiersza Juliana Tuwima o chłopcu
bawiącym się stateczkiem.
Innym znanym dziełem Edwarda Nowickiego
jest posąg Marii Sobczak, tragicznie zmarłej uczennicy, stojący na
Starym Cmentarzu przy ulicy Ogrodowej. Artysta nie miał w Łodzi
łatwego życia. Nie zapisał się do partii, nie zabiegał o względy
władz, niezbędne, by realizować państwowe zamówienia. Pod koniec lat 60. Edward Nowicki
nie miał zamówień i zalegał z czynszem za pracownię w parku
Julianowskim. Łódzkie Przedsiębiorstwo Ogrodnicze chciało go
wyeksmitować. W roku 1972 sąd wydał jednak zaskakujący wyrok:
uznał, że państwo polskie powinno wspierać ludzi utalentowanych i
nie orzekł eksmisji. Wtedy zaczęła się wojna podjazdowa ŁPO z
rzeźbiarzem...
Fontanna z łabędziem,
która nie tylko upiększa park im. Sienkiewicza i umila pobyt spacerowiczom, jest
również stałym bohaterem artykułów prasowych i zarzewiem
konfliktów. Powstała w 1922 roku, łabędź z którego
wyciągniętego do góry dzioba płynie woda, został wykonany przez
zakłady sztukatorskie, wokół fontanny ustawione zostały amorki.
W
1959 roku przy okazji porządkowania parku fontanna została
przebudowana, na miejscu łabędzia pojawił się betonowy posąg
chłopca z żaglówką autorstwa Edwarda Nowickiego. Według różnych wersji symbolizować miał
początki miasta (na rzeźbie znajdował się napis "Ex navicula
navis" (z łódki Łódź) albo nawiązywać do wiersza Juliana
Tuwima o chłopcu bawiącym się stateczkiem. Projektantem rzeźby
był Edward Nowicki.
"Chłopiec z łódką" przez czterdzieści lat zdobił fontannę w parku Sienkiewicza.
(źródło: lodz.naszemiasto.pl)
"Chłopiec z żaglówką" na początku sierpnia 2002 roku stracił głowę (rzeźby w Parku Sienkiewicza często są niszczone przez wandali), brakująca głowę pracownicy Zieloni Miejskiej zastąpili inną. W tym samym czasie Urząd Miasta zorganizował przetarg na remont fontanny oraz na remonty placów zabaw. W połowie sierpnia zginął cały posąg, dochodzenie wykazało, że rzeźba nie została skradziona, lecz przewieziona do bazy Zieleni Miejskiej w celu konserwacji, gdyż jak tłumaczono w trakcie oczyszczania fontanny przez pracowników Zieleni chłopiec upadł i obtłukł sobie ręce. Pomimo wysiłków córki Edwarda Nowickiego oraz dziennikarzy "Dziennika Łódzkiego" amorek już nie wrócił na swoje miejsce.
Zamiast "Chłopca z
żaglówką" w kwietniu 2003 roku pojawiła się replika
pierwszej rzeźby czyli łabędź autorstwa Zbigniewa Władyki i jego
córki Zofii. Pomocą rzeźbiarzom służyła "Gazeta Łódzka" organizując akcję zbierania starych zdjęć przedstawiających
dawną fontannę, które miały posłużyć za wzór. Ostatecznie
łabędź wykonany został w Pracowni Rzeźby i Konserwacji Obiektów
Zabytkowych w Łodzi przez Zofię Władykę-Łuczak (jej ojciec
wcześniej zmarł).
Z doniesień "Dziennika Łódzkiego" z 2003
roku dowiadujemy się, że być może "Chłopiec" wróci do
parku. Miejski konserwator zabytków Wojciech Szygendowski mówił
wówczas, że chciałby doprowadzić do powrotu rzeźby do parku,
miałaby ona stanąć w pobliżu łabędzia, jednak spadkobiercy
chcieliby aby chłopiec znów stanął na cokole fontanny. Do dziś w
parku znajduje się tylko łabędź w otoczeniu amorków
symbolizujących pory roku. Ale to już zupełnie inna
historia….
Łódź jest miastem z fontannami. Przy głównych ulicach, na skwerach, w parkach, w miejscach uczęszczanych przez turystów pojawiają się nowoczesne, stylizowane, ozdobne i całkiem zwyczajne.
Przeczytaj w baedekerze:
Na ulicy Piotrkowskiej pojawiły się cztery zdroje, w tym także przy pasażu Rubinsteina.
Autorami
rzeźb są Magdalena Walczak i Marcin Mielczarek, a koncepcję
architektoniczną opracował Krzysztof Wardecki.
Wykonawcą projektu jest Zakład Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi.
Przeczytaj
w baedekerze:
Trzeba jeszcze wspomnieć o budynku mieszczącym kiedyś kawiarnię o nazwie "Dziekanka", później pierwszą
Pizzę
Hut w
Łodzi oraz
dyskotekę Fan Club. Stoi od wielu lat opuszczony, niecałe 100
metrów od Piotrkowskiej i
straszy w pasażu Rubinsteina.
"Dziennik Popularny", rok 1980.
"Dziennik Łódzki", rok 1982.
Miejska Pracownia
Urbanistyczna chciałaby aby obiekt przestał straszyć. Zgodnie z
planem miejscowym, który został opracowany dla północnej części
ulicy Piotrkowskiej, w miejscu dawnej pizzerii miała być zieleń. Jednak
budynek po dawnej restauracji jest własnością prywatną i jego właściciel
odpowiada za jego stan oraz porządek wokół tego miejsca.
Piotrkowska
73/75. Pasaż im. Artura Rubinsteina.
Źródła:
nieoceniona
: https://piotrkowska-nr.pl/
Władysław Stanisław Reymont. Ziemia obiecana.
Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk. "Lorneta z Meduzą".
Andrzej
Kempa, Marek Szukalak. Żydzi dawnej Łodzi. Słownik biograficzny.
Express
Ilustrowany https://expressilustrowany.pl/
Piotrkowska 73/75, lata 60. XX wieku.
(zbiory WBP)
Fot. archiwalne pochodzą ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi oraz stron:
Fotopolska.eu
Miastograf.pl
lodz.naszemiasto.pl
Fot. współczesne Monika Czechowicz
Przeczytaj jeszcze w baedekerze:
BAEDEKER POLECA:
Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk. "Lorneta z Meduzą".
Polacy
nie jedzą. Polacy „zakanszają” –
mówi Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk i
zabiera nas w barwną podróż po dawnych łódzkich lokalach,
serwujących wymyślne potrawy i zaspokajających przemożną chęć
sfrustrowanego czy szczęśliwego Polaka do picia i „zakanszania”
właśnie. Autor, który na własnym podniebieniu doświadczył
działania zakładów zbiorowego żywienia, jak nazywano wówczas
lokale gastronomiczne, wspomina gospody, restauracje, bary – te
popularne i te mniej znane. Gdzie szukać śladów dziada, pradziada,
który zerwał się z babcinej smyczy? Może w „Café Mocca” pije
kawę w towarzystwie znanych artystów, w „Turystycznej”
delektuje się plackami ziemniaczanymi i kieliszkiem wódeczki, w
„Delfinie” prowadzi dysputy przy łososiu królewskim, turbocie i
kergulenie czy w „Słoniu” popija brizol z pieczarkami stoma
gramami wódki i podziwia… malarskie próby Władysława
Strzemińskiego. A być może uczestniczy w balu mlecznym w „Klubie
Dziennikarza”, podczas którego łodzianie przypadkowo odkryli…
malibu, topi smutki w bufecie na Dworcu Fabrycznym, mknie „czarną
drogą”, wyjątkowo cenioną „w męskim świecie obowiązku
nieustającego sprawdzania swoich sił witalnych”, czy jest na
szlaku spragnionych i zmęczonych, który wytyczały kolejne
szynkwasy na ulicy Kilińskiego.
Przeliczy
się jednak ten, kto liczy na podróż sentymentalną. "Lorneta z meduzą" to opowieść pieprzna, zakrapiana licznymi
anegdotami, przyprawiającymi o lekki zawrót głowy. Intrygująca
tytułem, prowokująca do wędrówek rozkołysanym krokiem… Jej
lekturę ubarwią Wam rysunki znanego łódzkiego rysownika –
Dariusza Romanowicza, a na końcowych stronach książki znajdziecie
fotografie ponad dwudziestu punktów na ówczesnej gastronomicznej
mapie Łodzi.