sobota, 12 lipca 2014

LIT-TRIP PO ŁÓDZKU, CZYLI CZYTANIE MIASTA

Czy literatura piękna może odgrywać rolę baedekera? Czy Łódź doczekała się wystarczająco wielu literackich obrazów, by mogły posłużyć za podstawę czytelniczej turystyki? Oczywiście. Trzeba je tylko ułożyć w trasy...


Po Paryżu od dawna wędruje się śladami bohaterów Balzaca, a Londyn poznaje z kieszonkowymi wydaniami powieści Dickensa ukrytymi w przeciwdeszczowym płaszczu. Rzesze turystów spoglądają co dzień na dzwonnicę gotyckiej katedry, w której Hugo uwięził Quasimodo, i przystają na Baker Street pod fikcyjnym numerem 221B, gdzie sir Conan Doyle zameldował najsłynniejszego detektywa świata. Po Dublinie przewodnicy oferują spacer szlakiem Jamesa Joyce'a, po Pradze - Franza Kafki. Również polskie miasta zyskały literackie oblicze: Poznań stał się "miastem Borejków" za sprawą "Jeżycjady" Małgorzaty Musierowicz, o Wrocławiu od czasów kryminałów Marka Krajewskiego myśli się często "Festung Breslau".
Do Łodzi także przylgnęły - mityzujące ją - metaforyczne określenia nadane przez pisarzy i poetów. Najpierw stała się "ziemią obiecaną". I to - o czym mało kto wie - już prawie pół wieku przed powstaniem słynnej powieści Władysława Reymonta, drukowanej w latach 1897-1898. Po raz pierwszy określenia tego w dziele literackim użył Wiktor Dłużniewski, autor wierszowanej gawędy "Paweł Łodzi Kubowicz" oraz dramatu "Wyprawa do Ameryki. Quotlibet żywych obrazów miasta Łodzi" (1857).


Po wydarzeniach rewolucji 1905 roku łódzki dziennikarz Zygmunt Bartkiewicz nazwał Łódź "złym miastem", rysując w wydanej w 1911 roku książce obraz przestrzeni wstrząsanej wybuchami społecznymi i bratobójczą walką. By dostrzec czar Łodzi, potrzeba było dopiero Juliana Tuwima, który w pisanych na emigracji "Kwiatach polskich" z emfazą podkreślał, iż "Łódź Bagdadem jest bajecznym". Sporo później w "Szpetnych czterdziestoletnich" Agnieszka Osiecka twierdzi, że "już po Tuwimie nikt Łodzi pięknie nie kochał".
Współcześni autorzy, jak chociażby Maciej Świerkocki ("Ziemia obiecana raz jeszcze", 1993), wracają do starych mitów o mieście, reaktywują je, przekształcają. Łódź staje się "ziemią nawróconą" (w powieści Andrzeja Makowieckiego z 1997 roku), a w wydanej w ubiegłym roku minipowieści Tomasza Łuczaka pt. "Poza" - nawet "dotrzymaną". Każdy kolejny tekst literacki, w którym Łódź staje się scenerią wydarzeń, ożywia inne, niedostrzegalne zmysłami miasto, ukryte za budynkami mijanymi w realnej przestrzeni. Owe literackie opowieści - nawarstwione - czynią z miasta lekturę do pogłębionego odczytania...


W Łodzi zatem da się uprawiać lit tourism, czyli turystykę literacką z wybranymi dziełami w plecaku bądź rowerowym koszu. Gdyby - niczym w filmach kryminalnych - szpilkami pozaznaczać na planie miasta punkty znane z utworów bądź powiązane z biografiami twórców, powstałaby zadziwiająco gęsta sieć. Łebki od szpilek upstrzyłyby każdą dzielnicę miasta! Ale ponieważ nikt całościowo takiej literackiej mapy Łodzi nie opracował i nie uświadomił łodzianom beletrystycznego bogactwa poświęconego ich miastu, na ogół potrafimy co najwyżej wskazać lokalne ślady dwóch największych mistrzów słowa: Reymonta i Tuwima.
Najbogatszą tradycją literacką może oczywiście poszczycić się Piotrkowska, niegdyś nazywana Biglem. To oczywiste - wokół niej zbudowano, a następnie rozwijano miasto. Pisząc w 1894 roku obszerny reportaż "Łódź - miasto i ludzie", Artur Glisczyński, pisarz i dziennikarz, podkreślał centralną rolę Piotrkowskiej, zauważając, że wszystkie jej przecznice wiodą ku najładniejszym willom, ale też ku stacji kolejowej, i "wszystkie są jednako cuchnące i niejednolicie zabudowane, o wąskich trotuarach i głębokich rynsztokach". Nic dziwnego, że "powraca się znów najchętniej na Piotrkowską".


Jeszcze w 1933 roku chorwacki pisarz Julije Benesić notował w swoich pamiętnikach: "Wczoraj wieczorem wróciłem z Łodzi. Łódź to duże (600 000 mieszkańców), nudne miasto, z jedną niekończącą się ulicą, którą w połowie przecina druga, też niekończąca się ulica, a wzdłuż obydwóch ciągną się równoległe brzydkie i nudne przecznice". Życie koncentrowało się przy Pietrynie, zatem to ona stanowiła najciekawszy obiekt literackiego opisu. I to nie zmieniło się od początku istnienia Łodzi, czemu dowcipnie dawał wyraz we fraszce Jan Sztaudynger: "To największą Łodzi troską, aby Łódź całą zmieścić na Piotrkowską". Przemierzając ją, warto pamiętać m.in., że pod numerem 46 mieściła się filia znanej firmy wydawniczo-księgarskiej Gebethner i Wolff, a pod numerem 29 urodził się wybitny poeta, powieściopisarz i dramaturg modernizmu Tadeusz Miciński. Domu, w którym autor "Nietoty" i "Xiędza Fausta" przyszedł na świat, już nie ma, ale w jego miejscu stoi piękna kamienica z attyką, mansardowym poddaszem oraz narożną kopułką, w której najprawdopodobniej "mieszkał" Ryszard Awdyński, szlachcic-rewolucjonista z poświęconej Łodzi powieści Mariana Gawalewicza "Wir" z 1908 roku, rozpoczynającej się od słów: "Pokoik Awdyńskiego nazywany był przez niego i przez jego przyjaciół >>latarnią<<, bo znajdował się na czwartym piętrze i miał w każdej ścianie szerokie okno. (...) ta graniasta wieżyczka, wzniesiona nie wiadomo po co ponad dach dużej, ciężkiej, otyłej kamienicy, nie była pierwotnie przeznaczoną na mieszkanie, tylko tak sobie - dla parady, z fantazyi architekta (...), przyczepioną została".


Fikcyjnych lokatorów miała Piotrkowska wielu. Najbardziej znanymi byli naturalnie Karol Borowiecki, Maks Baum i Moryc Welt, trójka wspólników z "Ziemi obiecanej", zajmująca mieszkanie pod numerem 75, w miejscu, gdzie dziś znajduje się pasaż Rubinsteina. Mieli doskonały widok na mieszczącą się na przeciwko cukiernię Roszkowskiego, gdzie zbierała się literacka elita miasta i gdzie przesiadywał sam Reymont, chłonąc opowieści i anegdoty do swych utworów.


Nieco bardziej współczesny literacki szlak po Pietrynie wyznaczają... kawiarnie i puby. Bywa w nich - m.in. w Piwnicy Plastyków - zdradzany przez żonę bohater "Anomalii" Grzegorza Krzymianowskiego. Przynajmniej dwóch literackich ujęć doczekała się kultowa Łódź Kaliska. Nie mogło jej zabraknąć w "Blondynce z miasta Łodzi", kryminale napisanym przez Andrzeja Kwietniewskiego, należącego niegdyś do legendarnej artystycznej grupy, od miana której nazwano klub przy Piotrkowskiej 102. Narrator zdradza niewtajemniczonym, że pub ma trzy poziomy, ale na wyższych kręcą się głównie małolaty, a w weekendy nie ma co liczyć na spokojną pogawędkę z powodu wpadających do klubu tłumów. Te tłumy pozwalają na kamuflaż ukrywającemu się bohaterowi innej powieści - Robertowi Skolimowskiemu z "Księżycowych ludzi" pióra Waldemara Wolańskiego, dyrektorowi łódzkiego Teatru Lalek "Arlekin". Zdesperowany mężczyzna wpada do damskiej toalety skonstruowanej - o czym wiedzą bywalczynie klubu - z weneckich luster. Takie ma doznania: "Podłoga była zbudowana z kwadratowych kafli zrobionych z grubego szkła. Miało się wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem wpadnie się razem z podłogą na parter (...). Przez szklaną podłogę widział bar pod spodem i gości, którzy przechodzili obok".


Wystarczy opuścić Piotrkowską, by sprawdzić, że literatura wyłania się nawet z miejsc pozornie mało poetyckich. Na przykład z ulicy Wschodniej, omijanej jeszcze do niedawna szerokim łukiem z powodu złej sławy, na którą zasłużyła w PRL-u wyrastającymi jak grzyby po deszczu melinami oraz oraz prowadzonymi tam ciemnymi interesami. Do tych klimatów z lat siedemdziesiątych nawiązał Andrzej Kwietniewski w "Blondynce...". Powieść zaczyna się - jak przystało na klasyczny kryminał - od trupa znalezionego w jednym z mieszkań przy ulicy Wschodniej. Zwłoki szefowej tygodnika "Dziewczyna", niejakiej Beaty Fraumann, leżą nagie w wannie, nad którą ktoś przyczepił zdjęcie znanego łódzkiego redaktora telewizyjnego Rafała Martensa, prowadzącego na antenie kryminalny program "Morderstwo" (rozpoznawalnym pierwowzorem postaci był Michał Fajbusiewicz). Śledztwo jest dla dziennikarza okazją do skonfrontowania obrazu Wschodniej, jaką zapamiętał z czasów swej młodości, z jej obliczem u progu XXI wieku. Okazuje się, że niespełna kilometrowa ulica pozostała reliktem przeszłości, co gorsza - pozbawionym jakiegokolwiek uroku, choćby związanego z absurdem minionej epoki: "Nic się tutaj nie zmienia. Wciąż brud, smród i ubóstwo (...)". "Przed trzydziestu laty Wschodnia też nie była sopockim deptakiem, ale dzisiaj zwyczajnie umierała (...)".


Przed wojną ta dziś zaniedbana ulica należała jednak do bardziej eleganckich. Tu, pod numerem 8, przyszedł na świat Artur Rubinstein. W konspiracyjnym lokalu nr 4 przy Wschodniej 19 od 1899 roku mieszkał i drukował swojego "Robotnika" Józef Piłsudski, dopóki w nocy z 21 na 22 lutego 1900 roku policja nie wtargnęła do mieszkania, by dokonać aresztowań. A w lewej oficynie budynku pod numerem 50 w 1896 roku Reymont wynajmował pokój od księgarza Juliusza Goźlińskiego (czytaj TUTAJ).


W niedalekiej odległości - na ulicy Włókienniczej (dawnej Kamiennej) blisko skrzyżowania ze Wschodnią - zobaczyć można wtopioną w mur kamienicy płaskorzeźbę-fontannę przedstawiającą parę przytulającą się i chroniącą przed deszczem pod ortalionowym płaszczem. To bohaterowie piosenki "Kochankowie z ulicy kamiennej", którą Agnieszka Osiecka napisała w 1958 roku podczas studiów w łódzkiej Szkole Filmowej. Obok widnieje fragment utworu mówiącego o niespełnionych marzeniach młodych ludzi w szarej i smutnej peerelowskiej rzeczywistości (czytaj TUTAJ i TUTAJ). Tę najsmutniejszą parę kochanków przypomina w swej powieści Kwietniewski. I dodaje na mocy skojarzenia: "Pięćdziesiąt lat później Kamienna sprawiała dołujące wrażenie. Na parterach nie prowadzono tu żadnych interesów, na murach nie było szyldów ani reklam, przy krawężnikach nie parkowały samochody, zaś nieliczni mieszkańcy martwo trwali przy bramach swoich do cna zdewastowanych kamienic. Wyniszczeni niemi strażnicy przeraźliwego, ale jakże swojskiego łódzkiego status quo".


Jakby na przekór temu obrazowi konstruuje wizję ulicy Wolański. Zrewitalizowana Łódź z jego powieści kusi niewysłowionym czarem i magią, sprzyjając fantastyczno-onirycznym doznaniom. Idący wzdłuż Pomorskiej bohater, ważny dla miasta architekt, przy skrzyżowaniu ze Wschodnią tylko "uśmiechnął się do siebie na myśl, że jeszcze kilka lat temu ta okolica była ostatnią, gdzie chciałby się zapuścić samotnie na spacer w środku nocy". Teraz to Wschodnia odczarowana, a może raczej zaczarowana: właśnie tu można zobaczyć na dachu kamienicy spacerującą nago piękną kobietę...
Na rogu Wschodniej i Pomorskiej ożywa także legenda Ślepego Maksa, o którym pisali Arnold Mostowicz i Jacek Indelak, a ostatnio Konrad T. Lewandowski w "Perkalowym dybuku": w stojącym tu niegdyś szynku Kokolobolo król podziemnego świata Łodzi dwoma strzałami z rewolweru zabił w 1929 roku swego największego wroga - Balbermana (czytaj TUTAJ).
Tradycje literackie Wschodniej są kontynuowane - przy tej ulicy mieszka poeta i reżyser Zdzisław Jaskuła, tu znajduje się siedziba łódzkiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.


Na przemierzenie Bałut tropem autorów i dzieł nie wystarczyłoby dnia. Niezwykle atrakcyjny i zróżnicowany byłby sam szlak literatury poświęconej gettu, w którym nie mogłoby zabraknąć nawiązań do "Fabryki muchołapek" Andrzeja Barta oraz "Biednych ludzi z miasta Łodzi" Steve'a Sema-Sandberga. Warto jednak wybrać kurs mniej oczywisty i zaprosić czytelników-turystów na ulicę Głuchą. Tutaj, w przesiąkniętym zapachem mydlin i kapusty mieszkaniu dziadka, spędził wakacje 1962 roku dziesięcioletni Alik, bohater i narrator autobiograficznej minipowieści Aleksandra Jurewicza "Pan Bóg nie słyszy głuchych". Łódź ukazana jest w utworze z perspektywy białoruskich repatriantów borykających się z określeniem na nowo swej tożsamości, z zakorzenieniem w mieście o tradycjach wielokulturowych, które wydaje się swą wielkością pochłaniać drobne sprawy jednostki. Łódź to nie tyle konkretne miejsca i obiekty, lecz ludzie - jak prowadzący owocarnię pan Sierioża, który ginie w zderzeniu tramwaju z ciężarówką przy Limanowskiego. I nastrój, który Jurewicz potrafi kreować po mistrzowsku. Łódzkie lato 1962 roku widziane oczami dziecka to codziennie powtarzane pielgrzymki do urzędów, gdzie przygłuchy, niepiśmienny dziadek usiłuje wyprosić zmianę nazwy ulicy, przy której zameldowano go jak na ironię. To trzeszczące schody, które trzeba było pokonywać kilka razy dziennie w drodze do wychodka na podwórku, pranie na rozciągniętym na zewnątrz sznurze, mężczyźni oparci na poduszkach w oknach i obserwujący żony idące do kościoła, dźwięki aktualnego przeboju - "Diany" Pola Anki, lot rosyjskich kosmonautów, który nasuwa mieszkańcom obawę wojny albo nawet końca świata i popycha do wykupienia ze sklepów mąki i wódki.


Dzięki znakomitej "Złej krwi" Grzegorza Gortata z podobnej perspektywy można spojrzeć na ulicę Ogrodową. Narratorem powieści jest chłopiec na początku lat sześćdziesiątych samotnie wychowywany przez matkę, która uważa, że Michał w chwili poczęcia został zarażony złem - to znaczy: odziedziczył je po ojcu, krętaczu, pijaku i mitomanie, wynoszącym z domu co wartościowsze przedmioty. Ulica Ogrodowa, pokazywana pieczołowicie i z miłością, to dla dorastającego chłopca cały świat i szkoła życia. Dlatego jej poszczególne odcinki śledzić można z książką Gortata jak z przewodnikiem. "Początek codziennej marszruty do przedszkola wyznaczały niskie budynki mieszkalne przy Ogrodowej, ubodzy krewni famułów Poznańskiego; następnie mijaliśmy sklepik pani Święcickiej, przez starszych mieszkańców zwany >>kolonialnym<<. Niemal naprzeciw sklepu, obok jatki rzeźnickiej, mieścił się męski zakład fryzjerski obsługujący mężczyzn od lat dwóch do stu dwóch, przed którym w pogodny lipcowy wieczór sześćdziesiątego drugiego roku odbyła się słynna na całą dzielnicę bójka na noże; jeszcze po tygodniu klienci zakładu fryzjerskiego pokazywali sobie rdzawe ślady krwi na kocich łbach" - wspomina narrator, z którym do pewnego stopnia dzieli biografię sam autor. Paradoksalne - ale i znamienne - że antysemickie działania dotykają w powieści mieszkańców dzielnicy, przy której znajdują się chlubne ikony miasta związane z żydowską przeszłością: pałac Izraela Poznańskiego oraz Cmentarz Stary.


Dziecięcych bohaterów z przełomu lat 50. i 60. ma także ulica Próchnika (dawniej Zawadzka), której odcinek od ulicy Wólczańskiej na zachód należy już do Polesia. To grupa szkolnych kolegów z "Esplanady" Krzysztofa Sowińskiego, właściciela mieszczącej się przy Próchnika galerii J. Są oni świadkami trudnego tożsamościowo współżycia Żydów, Niemców i repatriantów ze Wschodu. Powieść przypomina, że jeszcze po wojnie można było znaleźć w Łodzi kierowane do klientów drobnych sklepików reklamy w jidysz, a postój taksówek, do którego zawsze ustawiały się kolejki, sąsiadował z postojem dla konnych dorożek, stanowiących nie lada atrakcję dla dzieci, zwłaszcza zimą, gdy można było niepostrzeżenie przyczepić do nich sanki i przejechać choć kawałek ulicy do Piotrkowskiej, gdzie woźnica musiał się zatrzymać, aby przepuścić jadące jeszcze tamtędy tramwaje i autobusy. Te relikty przeszłości znikały jednak powoli z pejzażu miasta - "w coraz większym stopniu służyły do przewozu towarów, transportu mebli czy węgla, a czasem zamieniały się w powóz pogrzebowy lub ślubny".
Dla bohaterów "Piątej z kwartetu" Doroty Combrzyńskiej-Nogali mieszkanie przy Próchnika, zapewne gdzieś w głębi ulicy, w okolicach Lipowej, bo lokum jest wyjątkowo ciemne, to oznaka postępującej społecznej degradacji. Autorkę interesuje przede wszystkim status niepełnej łódzkiej rodziny, której głową musi stać się w pewnym momencie 12-letnia Kasia. Zaniedbywana przez matkę dziewczynka musiała szybciej dorosnąć, by przetrwać. Nauczyła się oszczędzać, gotować i palić w piecu, ale przede wszystkim tak manipulować otoczeniem, by nikt nie dostrzegł patologii zżerającej jej rozbitą rodzinę i nie pomyślał o zawiadomieniu opieki społecznej.


Literacko przetworzoną historię ma także Górna. Po pierwsze - za sprawą Jerzego Zawieyskiego, który ulokował przy ulicy Zarzewskiej Jana Ostroga, bohatera powieści "Gdzie jesteś przyjacielu?!". Przypomina w niej autor, że ulicę tę wraz z kilkoma sąsiadującymi mieszkańcy nazywają "Ślezyngiem" i że tędy prowadziła droga na cmentarz, gdzie grzebano zabitych podczas rewolucji 1905 roku. Ulicę Miłą, Jachowicza, Łomżyńską i Zarzewską pokonuje też grupa znajomych z mikropowieści Marii Kępińskiej. Moment to szczególny: noc z 31 grudnia 1981 roku na 1 stycznia roku 1882. Minister spraw wewnętrznych wspaniałomyślnie ogłosił z okazji Sylwestra zniesienie godziny milicyjnej, ale mało kto się bawi. W stanie wojennym ludzie mają inne "rozrywki" (stąd tytuł "Rozrywki stanu wojennego"): ktoś siekierą rąbie świnię na klatce schodowej bloku, ktoś jedzie na wieś w poszukiwaniu mięsa, a wszyscy kombinują co ugotować z resztek mąki, i walczą ze strachem o bezpieczeństwo własne i bliskich. Tymczasem Władysław Wasilewski, filmowiec i dokumentalista związany z łódzką Filmówką, postanawia nakręcić film "o ludziach i ich życiu na początku stanu wojennego". Razem z żoną - oraz butelką wódki i kawałkiem szynki - odwiedza więc po kolei znajomych, którzy przyłączają się do projektu (...).


Przestrzeń miejska i przestrzeń literacka interferują. Oświetlają się nawzajem i nadają sobie sens. Podróż łódzkimi ulicami na nowo powołanymi do życia siłą języka to frapująca przygoda. Trzeba tylko znać kolejne punkty tej podróży. Są ich setki. Czekają tylko na kogoś, kto je poukłada, kto wytyczy przejrzyste szlaki, by ułatwić łodzianom i przyjezdnym lit-trips, czyli literackie wędrówki, w których to, co realne, przeplata się z tym, co powołane do istnienia mocą wyobraźni...


Baedeker zachęca do lektury:
  • Wincenty Kosiakiewicz. Bawełna.
  • Abram Cytryn. Pragnę żyć.
  • Fred Belin. Tajemnice Rokicińskiej Manufaktury.
  • Waleria Marrene-Morzkowska. Wśród kąkolu.
  • Józef Roth. Hotel Savoy.
  • Dorota Combrzyńska-Nogala. Piąta z kwartetu.
  • Władysław Stanisław Reymont. Ziemia Obiecana.
  • Andrzej Izerski. Widzewski królik. W poszukiwaniu legendy Oskara Kona.
  • Michał Matys. Łódzka fabryka marzeń. Od afery do sukcesu.
  • Piotr Cielecki. Zasypianie.
  • Maria Kępińska. Rozrywki stanu wojennego.
  • Jerzy Zawieyski. Gdzie jesteś przyjacielu?!
  • Andrzej Bart. Fabryka muchołapek.
  • Steve Sem-Sandberg. Biedni ludzie z miasta Łodzi.
  • Feliks Bąbol. Łódź, która odeszła.
  • Zdzisław Konicki. Dziwy nad Łódką, czyli nowy łódzki bajarz.
  • Krzysztof Sowiński. Esplanada.
  • Krzysztof Beśka. Trzeci brzeg Styksu.
  • Krzysztof Beśka. Pozdrowienia z Londynu.
  • Tomasz Piątek. Miasto Ł.
  • Grzegorz Krzymianowski. Anomalia.
  • Aleksander Jurewicz. Bóg nie słyszy głuchych.
  • Andrzej Kwietniewski. Blondynka z miasta Łodzi.
  • Waldemar Wolański. Księżycowi ludzie.
  • Grzegorz Gortat. Zła krew.
  • Maciej Świerkocki. Ziemia obiecana raz jeszcze.
  • Marta Dzido. Małż.
  • Janusz Głowacki. Good night Dżerzi.
  • Arnold Mostowicz. Ballada o Ślepym Maksie.
  • Elżbieta Cherezińska. Byłam sekretarką Rumkowskiego.
  • Konrad T. Lewandowski. Perkalowy dybuk.
  • Tomasz Łuczak. Poza.
Przeczytaj jeszcze:
Lodzermensch opisany, czyli spis lektur łódzkich
Łódź opisana, ...czyli nie tylko Reymont

źródło:
KWARTALNIK UŁ. 
Katarzyna Badowska - doktor w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Łódzkiego. Autorka książki "Godzina cudu. Miłość i erotyzm w twórczości Stanisława Przybyszewskiego" oraz redaktorka tomu "Ulica - zaułek - bruk. Z problematyki miasta w literaturze drugiej połowy XIX i początku XX wieku".

Fot. Monika Czechowicz