Przy
ulicy Gdańskiej (dawna ulica Długa), pod numerem 79, znajduje się posesja zakupiona
przed 1900 rokiem przez Eliasza Pańskiego - sięgała ona aż do
ulicy Żeromskiego i była jedną z pierwszych działek przy tej
ulicy - stąd jej pierwsza nazwa - Pańska.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901.
Eliasz Pański założył
tu Fabrykę Papieru i Tektury.
Kalendarz-Informator, rok 1923.
W 1927 roku wdowa po nim Róża Pańska
i córka Helena Brodzka zamówiły plany piętrowego domu u
architekta, którego nazwiska nie udało się odczytać, projekt
został wykonany w maju tego samego roku. W październiku został on
zastąpiony nowym, zrealizowanym już projektem, wykonanym przez
Wiesława Lisowskiego na zamówienie Heleny Brodzkiej.
Zamieszkała
ona w tym domu ze swoją matką Różą, oraz córką Ireną, która
była znanym łódzkim adwokatem, i jej mężem Karolem Rimlerem –
przemysłowcem oraz wnukiem Jerzym Aleksandrem Brodzkim.
W gabinecie mieszczącym się w wykuszu znajdowała się kancelaria prawnicza Ireny Brodzkiej-Rimler.
Od
1933 roku willę zamieszkiwali małżonkowie S. i R. Lande,
właściciele znajdującej się w głębi posesji Fabryki Wyrobów
Pończoszniczych „Esla”. Na ich zlecenie architekt Paweł Sperr
wykonał w 1933 roku projekt rozbudowy projektu werandą od zachodu,
nie został on zrealizowany.W gabinecie mieszczącym się w wykuszu znajdowała się kancelaria prawnicza Ireny Brodzkiej-Rimler.
W okresie okupacji hitlerowskiej budynek został przejęty przez władze
niemieckie, a po zakończeniu wojny miało w nim siedzibę NKWD.
Willa następnie została przejęta przez państwo wraz z fabryką
przekształconą w Zakłady Dziewiarskie „Iwona”, funkcjonującą
do lat 90. XX wieku.
Bardzo
pięknie opowiedziała historię swojej rodziny Pani Justyna Brodzka,
pozwoliłam sobie umieścić te wspomnienia w całości (źródło:
Archiwum Urzędu Miasta Łodzi
http://archiwum.uml.lodz.pl/get.php?id=3391.
) Bardzo serdecznie zachęcam do przeczytania tej łódzkiej
historii, bo jak pisze autorka „ ...Żeby nie zapomnieć i żeby
inni nie zapomnieli. (…) Być może niniejszy artykuł pomoże
zachować pamięć. Bo to kim jesteśmy jest tak samo ważne jak to
skąd przyszliśmy i tak samo ważne jak to dokąd idziemy”.
Siedem
pokoleń w Łodzi
Pańscy,
Brodzcy i Rimlerowie
„Łódź
nie jest już taka jak dawniej. Nie ma już tak bardzo
charakterystycznych dymiących kominów, nie ma już dźwięków
maszyn tkackich, w rezydencjach już dawno nie ma bogatych
przemysłowców z ich żonami w dumnych toaletach. Nie ma już
stukotu dorożek, nie ma latarni gazowych, ale nie ma też ścieków
płynących ulicami miasta. Nie ma już słynnej kawiarni u Rożka,
ani pięknej Esplanady. Wszystko się zmieniło, jedne rzeczy na
lepsze inne na gorsze. Jednym słowem nie ma już tej Łodzi, którą
znali dawni jej mieszkańcy. Wśród nich były m.in. rodziny
Pańskich, Brodzkich i Rimlerów. Gdyby nie było ich nie byłoby też
komu napisać niniejszego artykułu.
Moje
dzieci Róża, Jerzy i Antoni są siódmym pokoleniem Łodzian. Mój
rodzinny związek z Łodzią rozpoczął się na przełomie XIX i XX
wieku.
Praprapradziadek.
Zaczęło się wszystko od Eliasza Pańskiego, który choć nie był
rodowitym łodzianinem, właśnie to miasto ostatecznie wybrał na
miejsce życia i pracy. Urodził się 1 lipca 1852 roku. Mieszkał
wraz z licznymi braćmi i siostrami w pobliskim Piotrkowie
Trybunalskim. Pochodził z rodziny mieszczańskiej. Jeszcze
mieszkając w Piotrkowie założył tam jeden z prężniej
działających i bardziej znanych w regionie domów wydawniczych wraz
z drukarnią, introligatornią i stereotypownią. Przy zakładzie
istniał również skład papieru. Było to w połowie lat 70-tych
XIX wieku. Początkowo zakład mieścił się przy dawnej ul.
Petersburskiej 28, potem został przeniesiony do specjalnie w tym
celu zaprojektowanego budynku przy zbiegu dawnej ul. Bankowej i
dawnej ul. Moskiewskiej. Z drukarni wychodziły dzieła bardzo
różnorodne. Wydawane były prace autorów związanych z Piotrkowem
jak np. D. Skórzalskiego czy J. Kańskiego. W latach 1883-1893
drukowano u Pańskiego „Tydzień” wraz z dodatkami powieściowymi,
rocznik „Strażaka” w 1882 i w 1883.
"Strażak", rok 1883.
"Tydzień", rok 1884.
Odbijano
tu też liczne druki użytkowe. W drukarni istniał dział judaików
i tu jako jedno z najwybitniejszych dzieł jawi się „Talmud
Jerozolimski” wydany w 1900 r. wraz z kompletem komentarzy w tej
samej drukarni ale już po przejęciu jej przez ojca Eliasza czyli
Samuela Pańskiego. Praca ta jest uznawana przez bibliofilów za
jedno z najcenniejszych i najkosztowniejszych wydań tegoż Talmudu.
Jeden z egzemplarzy znajduje się w kolekcji po słynnym sir Moses
Montefiore. Drukowano także modlitewniki jak np. „Mahzor” z 1891
r. Bardzo interesującą pozycją, do dziś poszukiwaną na rynku
antykwarycznym jest trzytomowe wydawnictwo „Dawne monety polskie
dynastii Piastów i Jagiellonów” autorstwa Kazimierza
Stronczyńskiego z lat 1883-1893. Eliasz Pański około 1900 roku
przeniósł się na dobre do Łodzi, wydawnictwo i drukarnie cedując
na swojego ojca Samuela, który prowadził ja do śmierci, czyli do
1912 roku. Potem przejął ją brat Eliasza Adolf Pański.
Wydawnictwo działało do wybuchu II wojny światowej pod nazwą
„Zakłady Graficzne Adolf Pański i Spadkobiercy”, po wojnie zaś
zostało upaństwowione. Inni członkowie rodziny także byli
związani z drukarstwem i księgarstwem, w dawnym Nowo-Radomsku,
obecnym Radomsku, filie działały w Warszawie czy Częstochowie.
Cała rodzina była związana z działalnością charytatywną,
kulturalną i gospodarczą miasta Piotrkowa i okolic w sposób
nierozerwalny. Wielu z nich piastowało funkcje społeczne,
organizowali koncerty, robili darowizny na cele ludzi żyjących w
ubóstwie. W wydawnictwach pojawiały się zarówno pozycje naukowe
m.in. z zakresu medycyny czy prawa, ale też popularna beletrystyka,
znaczki pocztowe, druki ulotne, plakaty, pocztówki jak i opakowania
do cukierków.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1902.
Jak
było już wspomniane Eliasz Pański przeniósł się do Łodzi ok.
1900 roku, ale już wcześniej działała tu jego papiernia. Zakład
mieścił się na ogromnej działce sięgającej od obecnej ul.
Gdańskiej 79 aż do ob. ul. Żeromskiego. Tam też stał początkowo
dom drewniany i szereg zabudowań fabrycznych wraz z magazynami i
garażami. Eliasz był właścicielem sporej liczby działek i
budynków przy ob. ul. Żeromskiego – stąd podejrzewa się, że
dawna nazwa ulicy Żeromskiego czyli dawna ul. Pańska od niego
właśnie wzięła swoja nazwę. Dopiero w 1926 r. po śmierci
Stefana Żeromskiego nastąpiła zmiana. Eliasz Pański ożenił się
ze swoją daleką kuzynka Różą Semena Pańską jeszcze w
Piotrkowie. Mieli dwoje dzieci. Syna – Leona Marcusa Marcelego
który zmarł jako nastoletni chłopiec oraz córkę Helenę urodzoną
w 1880 r. Eliasz zmarł w Łodzi 12 stycznia 1920 r., Róża zaś 17
kwietnia 1931 r. Oboje pochowani są w Łodzi. Helena wyszła za mąż
za inż. Leona Grzegorza Brodzkiego, urodzonego 5 września 1870 r.
Rodzina Brodzkich przybyła do Łodzi z dalekiego Kamieńca
Podolskiego. Leon przyjechał tu wraz z siostrą Eugenią Reginą
(ur. 7 sierpnia 1874 r.). Początkowo mieszkał przy ul. 6-ego
Sierpnia i był dyrektorem właśnie w zakładach swojego
późniejszego teścia Eliasza Pańskiego. W roku 1909 r. założył
wraz z inżynierem Leonem Fatersonem biuro techniczne pod nazwą
„Amper”. Firma ta zajmowała się zakładaniem i konserwacją
instalacji elektrycznych w Łodzi. W kolejnych latach działał w
bankowości. Zajmował się także działalnością charytatywną jak
np. w 1906 r. był jednym z organizatorów balu charytatywnego po
pogromie białostockim. Zmarł w Łodzi w 1919 r. Pochowany jest wraz
z Heleną na Cmentarzu Katolickim przy ul. Ogrodowej. Moja praciotka
Eugenia z domu Brodzka wyszła za mąż za słynnego w Łodzi doktora
medycyny Adama Grosglika. Mieszkali w Łodzi przy al. Kościuszki 27,
tam też dr Grosglik prowadził swoją praktykę lekarską. Mieli
jednego syna Stanisława Antoniego, znanego historyka i archiwistę.
Eugenia wraz z synem w 1934 r. zmieniła nazwisko na Groniowska.
Prapraprababcia
Róża, po której to piękne imię nosi teraz moja córka, miała
siostrę i brata. Brat Aleksander Pański był wybitnym lekarzem
neurologiem. Studia skończył w Dorpacie. Mieszkał przy dawnym
Pasażu Meyera, obecnie ul. Moniuszki na pierwszym piętrze. Tam też
miał swoją praktykę lekarską. Ze swoją żoną Różą z
Seidemannów miał trzech synów. Życie każdego z nich mogłoby
stać się kanwą filmu. Tu tylko w skrócie mogę wujciów
przedstawić. Najstarszy Antoni Pański absolwent paryskiej Sorbony,
studia filozoficzne kończył pod okiem prof. Kotarbińskiego, był
jednym z przedstawicieli tzw. filozoficznej Szkoły Warszawsko –
Lwowskiej. Wybitny tłumacz noblisty Bertranda Russella, ale również
Lyttona Strachey’a. Został zamordowany w czasie wojny, podobnie
jak jego córeczka. Drugi brat Wacław, potem znany jako Wacław
Solski postać o której długo by pisać. Sam był pisarzem
dziennikarzem, ach, czego on w życiu nie robił. W latach 20-tych
był zagorzałym komunistą, pracował dla prasy jako publicysta, z
Siergiejem Eisensteinem napisał książkę na temat roli dźwięku w
kinie, potem znalazł się w Berlinie, potem w Paryżu gdzie
pracował przy filmach z Rene Clairem, w czasie wojny pojechał do
Londynu. Zmarł w Nowym Jorku jako sędziwy pan. Pisał po polsku,
angielski, rosyjsku, francusku, niemiecku, m.in. dla paryskiej
„Kultury”. Najmłodszy z barci Jerzy Pański znany tłumacz z
języka rosyjskiego i francuskiego. Kiedyś prezes wydawnictwa
„Czytelnik”, szef polskiego radia, aż wreszcie jeden z
dyrektorów rodzącej się polskiej telewizji. Nikt z nich już nie
żyje. Ale na szczęście pozostawili po sobie ogromną spuściznę,
zwłaszcza w obszarze słowa, ponieważ cała trójka była
wybitnymi intelektualistami.
Moja
praprababcia Helena wraz z Leonem mieszkali vis a vis fabryki Eliasza
Pańskiego przy ul. Gdańskiej 72. Dopiero w 1928 r. na rodzinnej
posesji przy ul. Gdańskiej 79 została na zlecenie Heleny Brodzkiej
wybudowana piękna modernistyczna willa. Zaprojektował ją jeden z
najwybitniejszych działających w Łodzi architektów Wiesław
Lisowski. Willa w oryginalnej, zachowanej do dziś kolorystyce
bladego różu jest jednym z ciekawszych przykładów budownictwa
mieszkaniowego w stylu modernizmu. Płaskie dachy, dynamiczne uskoki
brył, liczne balkoniki (nawet w pokoju łazienkowym) sytuują ten
budynek w czołówce nowoczesnej architektury Dwudziestolecia
Międzywojennego w naszym mieście. Ciekawy jest tez wystrój willi,
częściowo do dziś zachowany, również zaprojektowany przez
Lisowskiego. Na uwagę zwracają piękne kryształowe drzwi miedzy
poszczególnymi salonami o stylistyce i podziałach w manierze art
deco, podświetlany elektrycznie świetlik wykonany również w tym
stylu, a nawet metalowe obejmy na kwiaty przy zewnętrznych
parapetach. Wyjątkowo elegancka jest również klatka schodowa –
balustrady wykonane z drewna są kolejnym przykładem nowoczesnej jak
na owe czasy stylistyki modern. Willa jest piętrowa podpiwniczona,
ze strychem. Wokół niej znajdował się dekoracyjny ogród wraz z
gazonem na wewnętrznym dziedzińcu. W dwudziestoleciu
międzywojennym, po śmierci Eliasza przez jakiś czas jego
spadkobierczyni, jedyna córka Helena, kontynuowała działalność w
zakresie papiernictwa. Część pomieszczeń i zabudowań fabrycznych
była zaś dzierżawiona zewnętrznym firmom. Helena zmarła w Łodzi
14 grudnia 1964 r. Helena i Leon Brodzcy mieli jedną córkę Irenę
Marię Brodzką , urodzoną w Łodzi 21 października 1901 r. Szkołę
średnią ukończyła ona najprawdopodobniej w Odessie, a następnie
ukończyła dwa fakultety na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwszym
były studia prawnicze, drugim filozofia. Prababcia Irena była
kobietą wyjątkową pod każdym w względem, stała się jedną z
pierwszych pań prawniczek w II RP. Była znaną karnistką. Swoją
kancelarię prowadziła właśnie w willi przy ul. Gdańskiej 79 –
na ten cel został specjalnie zaprojektowany gabinet na parterze
budynku z interesującym wykuszem. Po sprzedaży domu w 1933 r.,
przeniosła się na ul. Gdańska 42, gdzie do wybuchu wojny działała
jej kancelaria, a ona wraz z matką Heleną i synem tam mieszkała.
Aplikację adwokacką zdobywała pod okiem swojego patrona, wybitnego
prawnika i działacza politycznego pana Bolesława Fichny. Jej
pierwszym mężem, a moim pradziadkiem był Karol Rimler. Przyjechał
on do Łodzi w styczniu 1920 r. za swoja ukochaną. W kościele p.w.
św. Krzyża w Łodzi 23 października 1920 r. odbył się ich ślub.
Świadkami byli zaprzyjaźniony Rudolf Prusse oraz inż. Józef
Gelbard. Dnia 5 grudnia 1921 r. urodziło się ich jedyne dziecko,
mój dziadek Jerzy Aleksander. Niestety małżeństwo nie przetrwało,
rozpadło się ostatecznie w 1930 r. Pradziadek Karol pochodził z
bardzo znanej rodziny krakowskiej, dom rodzinny znajdował się przy
ul. Grodzkiej 12. Rimlerowie od pokoleń byli jednymi z
najsłynniejszych wytwórców parasoli. W swojej ofercie mieli także
laski, osłony kominkowe oraz kapelusze. Często znaleźć można to
nazwisko w literaturze pięknej, właśnie w kontekście ich wyrobów.
Firma działała w Krakowie od 1844 r. aż do wybuchu wojny, będąc
przekazywana z ojca na syna. Można się domyślać że gdyby Karol
nie spotkał Ireny, zapewne zostałby w Krakowie i kontynuował firmę
jako najstarszy z rodzeństwa. Ponieważ jednak jego losy związały
się z Łodzią, działalność w Krakowie kontynuował jego młodszy
brat Jan.
Karol
Rimler początkowo pracował jako kierownik w nowopowstałym Wydziale
Kanalizacji przy ul. Lindley’a. Był też jednym z
najwybitniejszych szermierzy II RP. Był jednym z założycieli
łódzkiego Klubu Szermierczego, który powstał 5 września 1923 r.
Wśród innych założycieli należy wymienić Zygmunta
Wróblewskiego, Juliusza Krausza, Stanisława Dunin - Rzuchowskiego
czy Józefa Landara. W tamtym okresie Rimler był pracownikiem Banku
Francusko -Belgijsko-Polskiego Oddział w Łodzi. Wielokrotnie
reprezentował Łódź na organizowanych w Warszawie Mistrzostwach
Szermierczych Polski oraz szeregu innych rozgrywkach z których
niejednokrotnie wracał z tytułem mistrza. Pradziadek był jednak
zaangażowany także i w inną działalność sportową i sport
propagującą. Był między innymi kapitanem związkowym Łódzkiego
Okręgowego Związku Pływackiego, wybranym podczas tworzenia
pierwszego zarządu w 1934 r. Był też aktywnym działaczem
związkowym Łódzkiego Klubu Sportowego, m.in. członkiem zarządu.
Ukończył Wyższą Szkołę Nauk Społecznych i Ekonomicznych w
Łodzi na Wydziale Społeczno – Administracyjnym. Zawodowo pracował
przez kilka lat jako dyrektor fabryki tektury p. Kaczorowskiej przy
ul. Żeromskiego, a w latach 30-tych założył własną „Fabrykę
Kartonaży” z siedzibą przy dawnej ul. Świętokrzyskiej 17.
Wykonywał tam parce dla przemysłu włókienniczego, trykotażowego,
pończoszniczego, chemicznego, żelaznego oraz wszelkiego rodzaju
pudełka i opakowania dekoracyjne. Pradziadek był członkiem
Legionów Polskich, potem działał jako porucznik rezerwy.
Mój
dziadek – Jerzy Aleksander urodził się w Łodzi. Uczęszczał do
kilku szkół średnich m.in. był w słynnym gimnazjum w Rydzynie
czy w Chyrowie, ale chodził tez do elitarnego przedwojennego
łódzkiego Prywatnego Gimnazjum i Liceum Aleksego Zimowskiego. Była
to szkoła męska. Jego kolegami z klasy byli m.in. Ludwik Jerzy Kern
ale przede wszystkim już ostatni z żyjących Pan Józef
Przedpełski, syn inż. Zygmunta Przedpełskiego, który kierował
budową I odcinka oczyszczalni ścieków na łódzkim Lublinku. Do
dziś mam zaszczyt spotykać się z nim i poznawać historie
międzywojennej Łodzi. Jerzy Urbankiewicz w jednym ze swoich
wspomnień i opisuje jak mec. Irena Brodzka -Rimlerowa przyjechała
kiedyś w 1932 r. na kolonie organizowane przez szkołę Zimowskiego
do Wiaderna, ale najpierw chciała sprawdzić jakie są warunki.
Pisze tak: „Obejrzała wszystko, a potem przepytywała dzieciaków
„jak się tu bawicie?” zapytała grupkę oglądających jej
chevroleta. „Fajnie, -odpowiedział jeden- a Jureczkowi to my dziś
w nocy wymalujemy buzię pastą do butów””. Rzeczywistość nie
zawsze zatem była różowa. No właśnie przedwojenny automobilizm.
Prababcia Irena była jedną z najbardziej znanych jego
przedstawicielek. Prasa przedwojenna pełna jest opisów rajdów w
jakich brała udział. Słynny jest choćby jej udział w siódmym
rajdzie automobilowym pań na trasie Warszawa-Gdynia-Warszawa 900 km,
kiedy to prababcia jako jedyna kobieta brała udział występując w
butach na wysokim obcasie, w nowoczesnej wówczas spódnico-spodniach
oraz ludowej chuście na głowie. Prasa miała o czym pisać. Tego
rajdu akurat nie wygrała, ale najszybsza była w zmienianiu kół.
Brała też udział w rajdach międzynarodowych jak choćby po
Europie Środkowej na trasie 6500 km. Była członkiem łódzkiego
Polskiego Touring Klubu. Brała udział w rajdach organizowanych
przez Łódzki Automobil Klub, PTK. Znane też były zjazdy
samochodowe w Spale, często łączone z tzw. gymkhaną – czyli
jazdą z przeszkodami, które niejednokrotnie prababcia wygrywała.
Rajdy miały charakter wyczynowy bądź terenowy, a niekiedy
krajoznawczy. Rajdy w przedwojennej Polsce nierozerwalnie związane
były z ideą popularyzacji różnych regionów kraju i o tym
aspekcie poznawczo – edukacyjnym także należy pamiętać. Były
to rajdy międzymiastowe, lokalne, międzyklubowe lub tez
międzynarodowe. Niektóre były przeznaczone tylko dla pań, inne
mieszane. Bardzo lubię zwłaszcza jedną z imprez która nazywała
się „Pogoń za lisem”. W 1937 tym „lisem” był właśnie
prababcia Irena, która po skończonej pogoni wręczyła wszystkim
uczestnikom pamiątkowe plakiety własnego projektu. Niektóre miały
zabawne nazwy, jak choćby „Jazda terenowa w poszukiwaniu mety”.
Brała też udział m.in. w rajdach zimowych do Zakopanego, zdobyła
zloty medal w konkursie przejazdu na Targi Poznańskie zorganizowanym
przez Automobilklub Wielkopolski, i tak można by wyliczać i
wyliczać. Jeździła kabrioletem Chevrolet, Hansą 1100 i Fiatem
150, być może miała też inne auta, ale pamięć po nich się nie
zachowała. Była nietuzinkowa kobietą. Dla zebrania pieniędzy na
budowę sanatorium w Zakopanem dla studentów brała udział w
występach literackich obok Juliana Tuwima, Aleksego Rżewskiego czy
słynnego aktora Michała Znicza. Bardzo szanuję też jej udział w
na poły prawniczym a na poły socjologicznym spotkaniu w Filharmonii
Łódzkiej pt.: „Małżeństwo czy prostytucja”, którego głównym
organizatorem i gościem był pisarz i prawnik Leo Belmont. Nie lada
wolnomyślicielstwa wymagało takie przedsięwzięcie, wydaje się że
gdyby dzisiaj ktoś podjął ten temat mógłby spotkać się z
krytyką.
Interesująco
jawi się tez jej życie zawodowe, znana była ze swoich lewicowych
poglądów, stąd też pomimo posiadania jednej z najznakomitszych
kancelarii, często broniła osoby ubogie lub walczyła „dla
sprawy” o symboliczną złotówkę. Potrafiła też bronić
słynnych przestępców, na zawsze już pozostanie w pamięci jej
obrona najbardziej znanego kasiarza wszechczasów niejakiego
„Szpicbródki”. Znakomicie jeździła na nartach, łyżwach, była
filigranowej postury o magnetyzujących ogromnych oczach. Nieżyjący
już mec. Król opowiadał mi że była bardzo ciepłą, miła osobą,
potrafiąca zjednywać sobie współpracowników i zwykłych ludzi.
Wiem też jednak że potrafiła tupnąć nogą, kiedy była
przekonana o swojej racji, czasami kończyło się to pouczeniami w
Sądzie. Nie zapomnę kiedy pojechałam do nieistniejącego już
majątku jej ostatniego męża i ktoś opowiadał że „pani z
dworu” była tak blisko zwykłych ludzi, że sama kąpała
chłopskie dzieci.
Na
dzień przed wybuchem II wojny światowej prababcia Irena wyszła
ponownie za mąż za pochodzącego z rodziny szlacheckiej Antoniego
Rembowskiego. Częściowo mieszkała w Łodzi a częściowo w jego
rodzinnym majątku Teklina nieopodal Wielunia. Stał tam piękny dwór
wraz z kompleksową zabudową folwarczną. Do dziś zachowała się
tylko piękna aleja wysadzana drzewami i dwa zarośnięte stawy. Po
zabudowaniach nie ma już śladu, choć podobno jeszcze w latach 70 –
tych XX w. dwór stał i miał się wcale dobrze. Są na szczęście
ludzie, którzy pamiętają i wspominają czasy przedwojenne. Antoni
Rembowski był także prawnikiem, parał się też adwokaturą, był
też znacznie, zwłaszcza jak na owe czasy od Ireny młodszy, bo aż
o całe siedem lat. W połowie 1935 r. przyjechał on do Łodzi i
pracował w tutejszym Sądzie Okręgowym, początkowo jako asesor,
potem jako sędzia grodzki, następnie na własne żądanie przeniósł
się do Łódzkiej Prokuratury. Z małżeństwa tego urodziła się
śliczna dziewczynka Irenka Alinka Rembowska, niestety życie nie
przewidziało szczęśliwego końca. Irena zmarła kilka dni po
porodzie, a córeczka w skutek ciężkiej choroby w trzecim miesiącu
swojego krótkiego życia, pomimo wielkich starań w jej ratowaniu
jakie podjął słynny wieluński lekarz dr Patryn. Obie zmarły w
1940 r. i są pochowane w grobowcu rodzinnym na dawnym przydworskim
cmentarzyku.
Mój
dziadek. Dziadek marzył żeby pracować w radiu. Niestety zdarzało
mu się w ferworze gadatliwości jąkać więc nie miał szans na
spełnienie swojego marzenia. Czas wojny przeszedł dramatycznie, był
między innymi wraz z nieżyjącym już aktorem Wieńczysławem
Glińskim w obozie na Majdanku w Lublinie, potem tułał się po
całej Europie, był też w obozie w Berlinie. Po wojnie był w
pierwszym składzie słynnych polskich „Melomanów” obok Janusza
Cegiełły, Marka Sarta, Tadeusza Suchockiego, Witolda Wojciecha
Sobocińskiego Romualda Żylińskiego czy wreszcie Andrzeja Idona
Wojciechowskiego. Grupy jazzowej, która przeszła do historii muzyki
polskiej. Grał na perkusji. Teraz tradycje perkusyjne przejęli jego
prawnukowie, moi synowie Jerzy i Antoni, mimo że mają zaledwie po
kilka lat już dzielnie walą pałkami w bębny w szkole muzycznej
pod okiem Pani Ewy Bieżan. Dziadek zawodowo był dziennikarzem.
Początkowo pracował dla katowickiego „Sportu” , gdzie zasłynął
sprowadzeniem do Polski znanej grupy hokeistów amerykańskich. Potem
został korespondentem agencji „Reuters”, aż wreszcie do końca
swojego życia pracował dla American Associated Press, której
oddziału polskiego był szefem. Miał troje dzieci, w tym mojego
ojca o tym samym imieniu. Z Łodzi w końcu wyjechał i zmarł w
Warszawie, pochowany jest na Cmentarzu Powązkowskim.
I
tak przyszło mi kończyć szybki przegląd moich łódzkich
przodków. Ich losy są też po części moimi, ich kroki zostały
na łódzkich ulicach a ich głosy gdzieś wymieszane z wiatrem
ciągle się unoszą. Ich spojrzenia zawisły na budynkach, ulicach,
miejscach, drzewach łódzkich. Dlatego ich wspominam. Bo ich
obecność, chociaż większości ludzi o których piszę nie dane
było mi nigdy spotkać, jest wciąż odczuwalna. Losy tego miasta i
losy tej jak i wielu innych rodzin to całość. Czasem kiedy
spaceruję po Cmentarzu przy ul. Ogrodowej i widzę nazwiska to wiem
kto do jakiej szkoły chodził, kto gdzie mieszkał, kto był po
sąsiedzku z „moimi”, mam to wszystko w głowie i kiedyś
przeleję to na papier. Żeby nie zapomnieć i żeby inni nie
zapomnieli. Łódź się zmieniła. Nie ma już jej przedwojennego
zapachu, coraz mniej jest ludzi którzy pamiętają dawne miasto,
coraz bardziej ślady przeszłości przykrywa teraźniejszość.
Niestety. Być może niniejszy artykuł pomoże zachować pamięć.
Bo to kim jesteśmy jest tak samo ważne jak to skąd przyszliśmy i
tak samo ważne jak to dokąd idziemy. Patetyczne, ale prawdziwe.
Wiec niech te kilka słów napisanych przeze mnie będzie moim
osobistym wspomnieniem nieistniejącego już miasta sprzed 1939 r.,
którego nigdy nie poznałam, ale czuje że ono gdzieś ciągle jest.
Chciałabym żeby i nowe pokolenia, pokolenia moich dzieci też mogły
poczuć wytworną, elegancką, przedwojenną Łódź.
Niniejszy
artykuł dedykuje wszystkim nieżyjącym członkom Rodziny Pańskich,
Brodzkich i Rimlerów.
Justyna
Brodzka
Może
ktoś z czytelników przypomni sobie jakąś historię która
wzbogaci moją wiedzę o rodzinie – jakąś anegdotę, jakąś
plotkę, jakieś wspomnienie, może ktoś ma jakieś zdjęcie. Bardzo
proszę wówczas o kontakt z redakcją”.
Kalendarz-Informator, rok 1920.
Źródła:
Opowieść Pani Justyny Brodzkiej: Siedem pokoleń w Łodzi. Pańscy, Brodzcy i Rimlerowie. Archiwum Urzędu Miasta Łodzi http://archiwum.uml.lodz.pl/get.php?id=3391.
Joanna Olenderek. Łódzki modernizm i inne nurty przedwojennego budownictwa. Tom 2 Osiedla i obiekty mieszkalne.
Krzysztof
Stefański. Łódzkie wille fabrykanckie.
Poznajemy
Łódź http://poznajemylodz.blogspot.com
Stare
Polesie. Broszura informacyjna.
https://issuu.com/karolinazarychta/docs/sp_broszura
Kalendarz-Informator, rok 1920.
Archiwalia
pochodzą ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi.
Fot.
współczesne Monika Czechowicz