Juliusz
Kunitzer urodził się w 1843 roku w Przedborzu jako syn tkacza Jakuba, który
osiadł w Królestwie mniej więcej dekadę wcześniej. Mały Juliusz miał starszego
brata i siostrę, w dzieciństwie wszyscy byli zmuszeni do przeprowadzki do
Opatówka, bo ich ojciec znalazł pracę w tamtejszej fabryce. Dorastający synowie
znaleźli również zatrudnienie w tym zakładzie, gdy na rodzinę spadła wielka
tragedia – śmierć ojca. Matka Juliusza nie miała szczęścia, jej drugi mąż, za
którego wyszła pewien czas po owdowieniu, również rychło pożegnał się ze
światem.
-
Nie płacz, mamo, damy sobie radę. – Juliusz pocieszał matkę, ale jemu też było
ciężko.
Brat
poszedł na swoje, siostra dobrze wyszła za mąż. Został z matką sam. Miał pracę,
ale nie był to dobry zarobek. Przenieśli się więc do Tyńca pod Kaliszem, gdzie
Juliusz znalazł zatrudnienie w firmie włókienniczej braci Rephan. Gdy pierwszy
raz się tam pojawił, zdębiał. Skurczone postacie przemykały w pyle i potwornym
hałasie.
-
Tu chyba nikt nie dożywa czterdziestki – pomyślał niespełna dwudziestoletni
Kunitzer i postanowił, że długo tu nie zabawi. Zdobył więc szybko papiery
czeladnika i pewnego dnia oświadczył matce: - jadę do Łodzi.
Gdy
Kunitzer terminował w przestarzałej i niebezpiecznej fabryce Rephanów, w Łodzi
Edward Haentschel urządzał swoją własną fabrykę włókienniczą przy
Piotrkowskiej, pod dzisiejszym numerem 72. Pochodził on ze Zduńskiej Woli,
urodził się w 1830 roku. Wkrótce stał się postacią znaną i szanowaną. Dekadę
później wzniósł dwupiętrowy dom dla swojej rodziny. Na parterze urządził sklep,
magazyn i kantor. Wolne pomieszczenia mieszkalne wynajmował lokatorom –
oczywiście nie byle komu, tylko zamożnym, dobrze usytuowanym ludziom.
Piotrkowska 72. Grand Hotel, wcześniej fabryka Haentschla. Widok z końca XIX
wieku.
W
1865 roku w fabryce Haentschla zatrudnienie znalazł Ludwik Meyer. Ten
wrocławianin z urodzenia miał wtedy dopiero dwadzieścia cztery lata, a już mógł
pochwalić się sporym doświadczeniem handlowym. Jego rzutkość, pozytywne
podejście do interesów sprawiły, że zyskał sympatię fabrykanta.
-
Dobrze, panie Mayer, zaufam panu. Planuję zamontować maszyny parowe w
najbliższym czasie. Od dziś będzie pan zarządzał moją fabryką. Proszę
przygotować ją na mechanizację. Wierzę, że da pan sobie radę.
-Dziękuję
za zaufanie, panie Haentschel. Postaram się nie zwieść.
Piotrkowska 72 dzisiaj. Na miejscu fabryki Haentschela stoi gmach Grand Hotelu.
Fabrykant
rzucił młodego Ludwika na głęboką wodę i w efekcie był zadowolony z jego pracy.
Gdy w 1866 roku trafił do niego Juliusz Kunitzer, uznał, że i jego musi
pozyskać dla swojej firmy. Haentschel miał nosa do ludzi.
-
Panie Kunitzer, więc mówi pan, że chce dla mnie pracować?
-
Myślę, że tak… Ale co miałbym robić?
-
Tkać. Na razie. Ma pan potencjał.
W
ciągu kilku lat młody pracownik tkalni zyskał sobie szacunek wszystkich w
zakładzie i szybko awansował na kierownika. Zwrócił na siebie uwagę personelu
zarządzającego – w tym Meyera.
-
Panie Haentschel, ten Kunitzer jest niesamowity. Za chwilę będzie wiedział
więcej ode mnie.
-
Niech pan uważa, bo pana wygryzie – roześmiał się szef. – oczywiście to żarty.
Coś pan proponuje?
-
Właściwie tak. Otwieramy niedługo skład w Warszawie. Myślę, że ktoś taki mógłby
go rozkręcić. Nie marnujmy jego potencjału.
-
W pełni się z panem zgadzam. Niech jedzie.
Juliusz
Kunitzer chętnie udał się do Warszawy, gdzie faktycznie rozwinął interes. Jego
inteligencja i błyskotliwość sprawiły też, że zdobył wiele cennych kontaktów
towarzyskich i biznesowych. Wrócił po pewnym czasie do Łodzi z głową pełną
nowych doświadczeń i pomysłów. Mechanizacja, o której myślał właściciel,
przedłużała się już mocno. Dynamiczny Kunitzer przyspieszył ten proces, jeździł
w poszukiwaniu odpowiednich maszyn, oglądał katalogi, godzinami rozmawiał z
Meyerem o tym, jakie krosna zainstalować i jaką maszynę parową kupić. Meyer i
Kunitzer odpowiadali więc za całokształt działań fabryki przy Piotrkowskiej.
Wychodziły z niej cenione materiały wełniane, flanelowe, a także chustki i
koce. Panowie dogadywali się świetnie. Obaj byli bardzo ambitni, mieli głowy
pełne pomysłów i marzeń o wielkim biznesie. Polubili się tak, że nie
konkurowali ze sobą, raczej wymieniali pomysłami, analizowali różne możliwości,
pisali plany przyszłych działań. Spędzali również wolny czas w swoim gronie.
Nie dziwi więc, że w środowisku zawiązały się romanse i bliższe znajomości.
Meyerowi w oko wpadła córka Haentschla, młodsza od niego o kilka lat.
Początkowo trochę się obawiał tak wysokich progów, ale fabrykant szybko się
zorientował, w czym rzecz, i dał młodym swoje błogosławieństwo.
-
Juliuszu, słyszałeś? On nie ma nic przeciwko! Mogę się żenić z Matyldą! Nigdy
nie byłem tak szczęśliwy! – zwierzał się Meyer przyjacielowi.
-
Zakładam więc, że i mnie zrozumiesz… Meyer spojrzał z zaskoczeniem na
Kunitzera.
-
Wiesz, ja i Agnieszka… lubimy się. Bardzo. Czy nie masz nic naprzeciw?...
Meyer
uśmiechnął się szeroko:
-
Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego szwagra! Jeśli tylko ona cię lubi… Wznieśmy
toast!
W
1869 roku Ludwik Meyer poślubił córkę Haentschla, Matyldę, a Juliusz Kunitzer
siostrę Meyera, Agnieszkę. Tym samym dokonał się związek trzech rodzin, które
zapisały się na zawsze w historii miasta. Rok ten był ważny też z innego
powodu. Wreszcie zamontowano wyczekiwaną maszynę parową i mechaniczne krosna.
Produkcja przyspieszyła a jej koszty spadły.
W
1873 roku obaj panowie zgromadzili już spore majątki. Zapragnęli od życia
czegoś więcej niż praca dla kogoś, ale nie chcieli też opuszczać szefa (a w
przypadku Meyera – również teścia), któremu zawdzięczali bardzo wiele. Na
pierwszy odważny ruch zdecydował się Kunitzer. Skończył właśnie trzydzieści lat
i uznał, że czas coś zmienić.
-
Panie Haentschel, mam dla pana propozycję.
-
Zamieniam się w słuch drogi Juliuszu. Proszę, usiądź.
-
Chciałbym od pana wydzierżawić pustą przestrzeń w tkalni.
-
Chcesz otworzyć własny interes? – uśmiechnął się fabrykant. – Dobrze,
spodziewałem się tego. Gdybym tego nie oczekiwał, nigdy bym cię nie zatrudnił.
Napisz mi, jak to sobie wyobrażasz. Dogadamy się. Ale na razie mnie jeszcze nie
opuścisz, mam nadzieję?
-
Ależ nie, to poboczny interes. Chcę po prostu mieć coś swojego.
W
taki oto sposób Juliusz Kunitzer otworzył własną firmę. Trzydzieści wełnianych
krosien przyjechało z zagranicy (…) Były to nowoczesne maszyny, których
wydajność prześcigała krosna Haentschla. Pech jednak sprawił, że młody inwestor
nie cieszył się swoimi cackami długo. Rok później w zakładzie wybuchł wielki
pożar. Akcja gaśnicza trwała wiele godzin, a w tym czasie Łódż nie miała
jeszcze swojej straży pożarnej! Ta dopiero za dwa lata miała rozpocząć swoją
działalność… Pożar gasili pracownicy i mieszkańcy okolicznych ulic. Ogień
stanowił problem dla wszystkich łodzian – wystarczyła iskra, by zajął się
budynek obok. Nie szczędzono więc sił, by ugasić pożar, a i tak w fabryce
Haentschla spłonęła cała tkalnia, kotłownia a większość pozostałych budynków
uległa zniszczeniu. Na szczęście zakład był ubezpieczony, ale wszystko trzeba
było odbudować. Ocalał tylko frontowy dom.
-
Słuchaj Ludwiku, mam już dość tego interesu. Nie chce mi się odbudowywać tego
wszystkiego… - Edward Haentschel siedział z zięciem w salonie domu przy
Piotrkowskiej. – czy zdołasz pociągnąć to dalej?
-
Sam? – zdziwił się Meyer.
-
Z pomocą Juliusza, jeśli będzie chciał. Macie chyba dobre relacje…
-
Oczywiście. Myślę, że możemy się tego podjąć. Tylko że moje fundusze są
ograniczone.
-
Nie martw się. Matylda dostanie swoją część mojego majątku. Nie będziesz musiał
nic płacić. A Kunitzer ma coś odłożone, chyba znajdzie te 25 tysięcy.
W
ten sposób Ludwik Meyer i Juliusz Kinitzer zostali wspólnikami w firmie po
Haentschlu. Otrzymali wszystkie upoważnienia i przejęli zadanie odbudowy
fabryki. Poprzedni właściciel spakował się i wyjechał do rodziny w Wiedniu.
Wspólnicy założyli dom handlowy Kunitzer i Meyer.
Kunitzer
zajął się ogółem produkcji, a Meyer zaopatrzeniem i zbytem. Obaj włożyli w
firmę wielkie pieniądze, a Kunitzerowie sprzedali nawet nieruchomości, w
których ulokowali swoje oszczędności – wszystko po to, by dofinansować fabrykę.
Pasaż Meyera.
Chociaż
udało się na nowo uruchomić produkcję, wspólnicy mieli różne pomysły na dalszą
działalność. Meyer skupował wszystkie okoliczne nieruchomości, bo chciał
wznosić na ich miejsce domy mieszkalne i je wynajmować.
Pasaż
Ludwika Meyera, dzisiaj ulica Stanisława Moniuszki.
-
Ludwiku, ja tego nie rozumiem. Mamy produkować tekstylia, a ty budujesz domy.
Nie zwiększyliśmy produkcji od lat. Musimy to przedyskutować.-
Kunitzer chciał rozmawiać ze szwagrem.
-
Przecież wiesz, że wynajem nieruchomości to świetny interes. Produkcja
produkcją, ale trzeba mieć coś jeszcze… - bronił się Meyer.
-
Chcesz być hotelarzem? Dobre sobie…
-
Jeśli będą z tego pieniądze, czemu nie? Juliuszu, powiedz mi, do czego
zmierzasz.
-
Sprzedaj mi Widzew. Wtedy Piotrkowska jest twoja.
-
Może to i niezły pomysł. W sumie i tak mam z tym Widzewem same problemy.
-
Problemy?
-
Tak, zakwestionowali mi papiery, które złożyłem przy zakupie. Wyobraź sobie, że
nie wierzą w moje chłopskie pochodzenie.
Kunitzer
nie mógł powstrzymać śmiechu:
-
Przecież jesteś z Wrocławia!
-
Z Chojen, drogi szwagrze. Jestem Z Chojen i mam prawo nabywać grunty rolne. Mam
na to papier!
-
Ładne rzeczy… Poczekaj, aż prasa się dowie. Obsmarują cię w „Lodzer Zeintungu”!
-
Nikt się nie dowie. Poza tym za chwilę to ty będziesz się tym martwił. – Meyer wyciągnął
rękę:
-
Gratuluję, nowy właścicielu osady fabrycznej na Widzewie! Ale teraz ty też
musisz zostać chłopem!
Fabryka Kunitzera na Widzewie.
W
1879 roku Juliusz Kunitzer odsprzedał ostatecznie swoje udziały szwagrowi i
poszedł na swoje. Później z uznaniem wypowiadał się o kolejnych posunięciach
Meyera. Wciąż miał z nim dobre relacje – w końcu byli rodziną.
Meyer kupił w
kolejnych latach sporą nieruchomość we wsi Mania nieopodal Łodzi i zbudował tam
wielką fabrykę.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901.
Duży
dom mieszkalny przerobił natomiast na luksusowy hotel, który działa do dziś
jako Hotel Grand.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901.
Z
pozostałych nieruchomości Meyer utworzył pasaż, zwany pasażem Meyera (dzisiaj
ulica Moniuszki), przy którym postawił piękny pałac i towarzyszące mu
zabudowania.
U zbiegu ulicy Moniuszki (dawny Pasaż Meyera) i Piotrkowskiej.
"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901.
- Po co ci to? – dziwił się wtedy Kunitzer.
- Jak gubernator przeniesie się do Łodzi, będzie miał gdzie mieszkać – odpowiadał Meyer, ale historia pokazała, że miało to nigdy nie nastąpić…
Pałac Ludwika Meyera przy pasażu jego imienia (dzisiaj ulica Moniuszki).
Ludwik Meyer zmarł w 1911 roku.
Wróćmy
do Kunitzera. Nabył od szwagra dużą posiadłość we wsi Widzew, gdzie Meyer
zaczął już wznosić zabudowania fabryczne. Nowy właściciel wykorzystał to i w
ekspresowym tempie dokończył inwestycję, choć z pewnymi zmianami (…). Nowy nabywca
wkrótce po podpisaniu aktu notarialnego postawił nowoczesne przedsiębiorstwo
bawełniane (…).
O
dalszych losach rzutkiego przedsiębiorcy z Przedborza i o Widzewskiej Manufakturze – już wkrótce J.
Winieta imperium Kunitzera - Widzewska Manufaktura
Źródło:
Opowieść
jest fragmentem książki Marcina Jakuba Szymańskiego i Błażeja Torańskiego
„Fabrykanci. Burzliwe dzieje łódzkich bogaczy”.
Fot.
archiwalne ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi
Narodowego Archiwum Cyfrowego (NAC)
oraz STRONY FotoPolska http://fotopolska.eu/
Fot.
współczesne Monika Czechowicz
BAEDEKER
POLECA:
Marcin Jakub Szymański, Błażej Torański.
Fabrykanci. Burzliwe dzieje łódzkich bogaczy.
Pierwsza
w Polsce panorama łódzkich rodzin fabrykanckich. W książce odnajdziemy
wszystkie nacje, wyznania i społeczności. Historie rodów oparte są na
dokumentach i na relacjach potomków założycieli fabryk – nie tylko
włókienniczych. Zakłady dawały właścicielom bogactwo, a rzeszom ludzi – pracę.
Fabrykanci spadali czasem z bardzo wysokiego pułapu finansowego na samo dno.
Czasami wynosili się z głębokiego dna na wyżyny społeczne i finansowe.
,,Fabrykanci.
Burzliwe dzieje łódzkich bogaczy" to historia dziesięciu rodów, które
dorobiły się w Łodzi fortun. Jak pisze Marcin Jakub Szymański ,,książka to
upomnienie się o pamięć dla ojców miasta, bez których Łódź nigdy by nie
powstała."
Marcin Jakub Szymański-historyk, doktor nauk humanistycznych pracujący w Katedrze Historii Polski Najnowszej Uniwersytetu Łódzkiego oraz w Dziale Historii Muzeum Miasta Łodzi. Autor prac z zakresu historii społeczno-gospodarczej i regionalnej, w tym jedynej monografii dziejów łódzkiego piwowarstwa.
Błażej Torański-absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Dziennikarz i publicysta, który obecnie pisze dla tygodnika ,,Do Rzeczy" oraz na portalu sdp.pl, w ,,Forum Dziennikarzy".
Autorzy prezentują realia z jakimi musieli zmagać się ludzie interesu w XIX-wiecznej Łodzi. Historie rodzin mają wiele wspólnych elementów, ale też są między nimi namacalne różnice. Poznajemy historie rodzin Geyerów, w książce opisani są też Scheiblerowie, Poznańscy, Silbersteinowie, Kunitzer, Buhlowie, Biedermannowie, Anstadtowie, Gehligowie i Urbanowscy.
Autorzy przedstawili nie tylko drogę rodzin do wielkich fortun, ale też ich dzieje w czasie wojny i po jej zakończeniu. Fabrykanci czasami bardzo szybko wynosili się z głębokiego dna na wyżyny społeczne, ale też zaliczali głośne bankructwa.
Autorzy podają różne ciekawostki z życia codziennego bogaczy. Nie są to suche fakty, gdyż oprócz problemów związanych z rozwojem firmy toczy się w każdej rodzinie codzienne życie-nauka, zabawa, miłość, namiętność, śluby, intercyzy, rozwody, mariaże bogatych rodzin, choroby i tragedie. Każdy odznacza się innymi cechami charakteru i widoczne to jest w życiu-kłótnie braci, waśnie między małżonkami, wybujałe ambicje i życie ponad stan, a w innym przypadku skromność i oszczędność, pracoholizm lub oddanie się pasjom.
Wszystko opisane jest dosyć lekkim stylem, a fabuła jest częściowo zbeletryzowana i dzięki temu można wczuć się w sytuację osób, które przybyły do miasta głównie ,,za chlebem", choć wbrew pozorom nie byli to ludzie biedni. Nie jest to książka typowo historyczna, choć opiera się na opracowaniach, publikacjach, wspomnieniach i relacjach potomków założycieli fabryk. Część stosunków międzyludzkich jest hipotetyczna, choć zgodna z realiami epoki. Autorzy w ten sposób zapełnili białe plamy w dziejach poszczególnych rodzin. W książce umieszczono bardzo dużo archiwalnych zdjęć, a jeśli ktoś jest zainteresowany zgłębianiem tematu łódzkich fortun, to na końcu publikacji znajdzie wybraną bibliografię.
Książkę uzupełniają unikatowe zdjęcia udostępnione przez Muzeum Historyczne Miasta Łodzi.
Projekt dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Marcin Jakub Szymański-historyk, doktor nauk humanistycznych pracujący w Katedrze Historii Polski Najnowszej Uniwersytetu Łódzkiego oraz w Dziale Historii Muzeum Miasta Łodzi. Autor prac z zakresu historii społeczno-gospodarczej i regionalnej, w tym jedynej monografii dziejów łódzkiego piwowarstwa.
Błażej Torański-absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Dziennikarz i publicysta, który obecnie pisze dla tygodnika ,,Do Rzeczy" oraz na portalu sdp.pl, w ,,Forum Dziennikarzy".
Autorzy prezentują realia z jakimi musieli zmagać się ludzie interesu w XIX-wiecznej Łodzi. Historie rodzin mają wiele wspólnych elementów, ale też są między nimi namacalne różnice. Poznajemy historie rodzin Geyerów, w książce opisani są też Scheiblerowie, Poznańscy, Silbersteinowie, Kunitzer, Buhlowie, Biedermannowie, Anstadtowie, Gehligowie i Urbanowscy.
Autorzy przedstawili nie tylko drogę rodzin do wielkich fortun, ale też ich dzieje w czasie wojny i po jej zakończeniu. Fabrykanci czasami bardzo szybko wynosili się z głębokiego dna na wyżyny społeczne, ale też zaliczali głośne bankructwa.
Autorzy podają różne ciekawostki z życia codziennego bogaczy. Nie są to suche fakty, gdyż oprócz problemów związanych z rozwojem firmy toczy się w każdej rodzinie codzienne życie-nauka, zabawa, miłość, namiętność, śluby, intercyzy, rozwody, mariaże bogatych rodzin, choroby i tragedie. Każdy odznacza się innymi cechami charakteru i widoczne to jest w życiu-kłótnie braci, waśnie między małżonkami, wybujałe ambicje i życie ponad stan, a w innym przypadku skromność i oszczędność, pracoholizm lub oddanie się pasjom.
Wszystko opisane jest dosyć lekkim stylem, a fabuła jest częściowo zbeletryzowana i dzięki temu można wczuć się w sytuację osób, które przybyły do miasta głównie ,,za chlebem", choć wbrew pozorom nie byli to ludzie biedni. Nie jest to książka typowo historyczna, choć opiera się na opracowaniach, publikacjach, wspomnieniach i relacjach potomków założycieli fabryk. Część stosunków międzyludzkich jest hipotetyczna, choć zgodna z realiami epoki. Autorzy w ten sposób zapełnili białe plamy w dziejach poszczególnych rodzin. W książce umieszczono bardzo dużo archiwalnych zdjęć, a jeśli ktoś jest zainteresowany zgłębianiem tematu łódzkich fortun, to na końcu publikacji znajdzie wybraną bibliografię.
Książkę uzupełniają unikatowe zdjęcia udostępnione przez Muzeum Historyczne Miasta Łodzi.
Projekt dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
źródło
opisu: https://wydawnictwofronda.pl
oraz autor „jake”.
źródło
okładki: https://wydawnictwofronda.pl
Przeczytaj
jeszcze: