środa, 30 listopada 2016

DEDE. DWA MURALE W ŁODZI.

Jesienią 2016 roku na zaproszenie Fundacji Urban Forms do Łodzi przyjechało troje artystów z Izraela:  Nitzan Mintz, Dede i Untay.


Autorem dwóch murali powstałych w Łodzi jest Dede.
Dede to artystyczny pseudonim izraelskiego artysty graffiti. Jego pierwsze prace pojawiły się na murach budynków w Tel-Awiwie w 2006 roku. Znany jest także jako Dede Bandaid (bandaid – tym terminem określa się rodzaj plastra z gazikiem w środku, stosowanego do opatrywania drobnych ran).


Dede urodził się i wychował w Tel Avivie. Po raz pierwszy wykonał graffiti w wieku 13 lat na murach swojej szkoły – była to Droga Mleczna wykonana techniką natryskową.
Podczas swojej służby wojskowej w Siłach Obronnych Izraela, Dede zaczął wykonywać graffiti, które zawierały komunikaty wizualne o silnym wydźwięku antywojennym. Przedstawiały żołnierzy puszczających bańki mydlane, czy policjantów w … spódnicach baletnic.
Po zwolnieniu z wojska, Dede w swoich pracach nadal starał się przekazywać idee społeczne i polityczne -  często pracował techniką szablonów, na  ścianach budynków Tel-Awiwu pojawiały się jego gołębie pokoju…
Inspirację znajdował w sprawach bieżących, mocno zaangażowany w sytuację polityczną swojego kraju, już od 2008 roku tworzył prace będące wynikiem refleksji na temat współczesnych wydarzeń w Izraelu.
Prace Dede najczęściej znajdują swoje miejsce w sferze publicznej, na ścianach budynków. Prezentuje swoje prace także w galeriach, pierwsze prace pokazał w 2009 roku w galeriach izraelskich, w tym: Kiszon Gallery, Alfred Gallery, P8, Tzadik Gallery, Art Fair, Riviera i wielu innych. Jego prace były również prezentowane  w galeriach w Szwajcarii, Włoszech, Francji, Niemczech, Nowym Jorku i innych.


Dede w swoich pracach często wraca do techniki szablonu i rysunku, który jest precyzyjny, staranny, z wielką dbałością o detale. Powracającym tematem jego prac jest pierwsza pomoc, często w jego pracach pojawia się motyw … plastrów opatrunkowych. Wykorzystywanie tego motywu nie jest dość jasne, a sam artysta unika wyjaśnień i nadawania mu dokładnego, jednoznacznego znaczenia.

Praca wykonana przez Dede w 2015 roku na ścianie jednego z budynków w południowej części Tel-Awiwu (źródło fotografii: en.wikipedia.org/wiki/Dede).

Plastry na ścianie jednego z paryskich szpitali (źródło fotografii:  http://globalstreetart.com/dede)

Łódzki mural Dede to czarno-białe plastry wpisane w beżowo-różową ścianę.
Mural znajduje się przy ulicy Organizacji WiN 10.



Na ścianie kamienicy przy ulicy Młynarskiej 15 artysta wykreował wzbijającego się w górę ogromnego ptaka złożonego z desek.


Praca zadziwia starannością i dbałością o detale. Na poszczególnych deskach widać nawet najmniejsze słoje drewna.
Inne prace artysty możesz obejrzeć tutaj:

źródła:
Rojo, Jaime, and Harrigton, Steven. "The New Face of Tel Aviv Street Art"
Briggs, Gemma. "If Walls Could Talk", Time Out Israel..
Lanir, Tal (Ed.), "Street Art Israel", Tel Aviv Museum of Art.
Merom, Hagai, "Tel Aviv's Graffiti Underground", Halfi Publishing House.


Fot. Monika Czechowicz


Zobacz jeszcze:

wtorek, 29 listopada 2016

archiwum baedekera [M]


M jak MACEBA. Symbolika meceb - Nowy Cmentarz Żydowski w Łodzi.
Magazyny przy ulicy Niciarnianej i bawełna z Uzbekistanu.
małe żniwa 🌾🌾 
Mural poświęcony Janowi Kowalewskiemu.

poniedziałek, 28 listopada 2016

TAJEMNICA W ŹRÓDLISKACH czyli jak duch fabrykanta bronił skarbu.





ziało się to wtedy, kiedy w pobliżu Ogrodu Angielskiego zwanego później Źródliska (bo źródełek aż sześć krystaliczną wodą tryskało), w famułach z czerwonej cegły przy ulicy Przędzalnianej mieszkał młody pracownik snowalni. Zwano go Bernacikiem. Szło gadanie między widzewianami, że choć młody on, to rozum u niego nie od parady. Charakter miał stały, nieustępliwy i swych sądów bronić umiał. Zadziora przy tym był i raptus, nie pozwolił sobie w kaszę dmuchać. Interesował się przeszłością, do świetlicy chadzał, książki mądre czytywał.



Kiedyś grzebiąc w starych papierzyskach i księgach rozmaitych, wynalazł, że nie można się bynajmniej zbogacić, licząc na „wygry” i loterie, tudzież gry fantowe, urządzane na fajce [festyn robotniczy w Zielone Świątki] w Źródliskach. A czas to był, kiedy umarł właśnie fabrykant znamienity, co przędzalnię wielką miał na Przędzalnianej. Podobno bardzo bogaty był i skrzynię ze skarbami w domu trzymał. Rodzina jednak nie znalazła jej, choć bardzo szukano. Człek to był skąpy, bo w swym ogrodzie, który publiczności wynajął, nie pozwalał nawet ławek stawiać w cieniu wierzby rosochatej nad strumykiem. Uważał, że skoro wierzba jego, to chcący pod nią wypoczywać za jej cień powinni mu oddzielnie płacić. Mijali więc ludziska wierzbę z daleka, bo byli przekonani iż to ta wierzba, pod którą licho siedzi.


Wydawało się, że w drzewie coś jęczy i skrzypi. Kiedyś, podczas burzy, w nawałnicę gwałtowną, grom znienacka w spróchniałą wierzbę trzasnął. Jeno osmalony pień po niej pozostał, rozłupany na dwoje. Pewnego dnia ludzie oglądając rankiem miejsce, gdzie wierzba stała, zobaczyli, że kikut jej gdzieś przepadł, a zamiast niego leży – jakby z wielką siłą wciśnięty – kamień olbrzymich rozmiarów. Był potężny, o rozmiarach izdebki prawie. Podobnego w całej Łodzi dotąd nie wypatrzyło oko człowiecze. Nic więc dziwnego, że między ludem naraz wieść gruchnęła, że jakoby stary zmarły już właściciel widzewskiej fortuny pod głazem za pomocą czarnoksięskiej sztuki, swą skrzynię ze skarbami ukrył. „Nikt przecie – mówił Bernacik – kufra z pałacu dotąd nie wywoził”.
Jeden tylko, zdawałoby się nie do pokonania był szkopuł: kamień ważył zbyt wiele, by go jeden człowiek mógł ruszyć choćby o krok.


Skrzyknął się więc Bernacik z sześcioma podobnymi sobie młokosami-osiłkami, najtęższymi siłaczami z Widzewa. Pociągało ich wszystko, co miało związek z przygodą i zuchwalstwem. Takie to były uprzykrzone najrzydziury łódzkie, rodzicom i sąsiadom nieźle się dające we znaki. Rozczytywali się w powieściach przygodowych i znali reguły poszukiwania skarbów. Odbyli naradę w lasku koło toru kolejowego i prawie uwierzyli, iż skarb szybko wejdzie w ich posiadanie, jeśli tylko spełnią kilka warunków. Pierwszym z nich było to, aby zacząć poszukiwania siódmego dnia, siódmego miesiąca o północku. Wiedzieli, że skrzynię łatwo wydobędą, jeśli znaleziony skarb podzielą na siedem równych części. Nie wolno im też było w czasie odkopywania skarbu ani słowem odzywać się do siebie. Jeśliby złamali choć jeden warunek – skarb na zawsze byłby ukryty przed ludzkimi oczami.
Plan swój mogli szybko zrealizować, bowiem nadszedł dzień siódmy lipca. Wielgachny głaz, który nagle legł na miejscu scheiblerowskiej wierzby, zdawał się nieomylnym wskazaniem, gdzie szukać skarbu.


Zaopatrzyli się w narzędzia do wyprawy sposobne: łomy, łopaty, kilka worków na pieniądze i kosztowności, torby podróżne także spakowali i hajda ciemną nocką… Wszystko włożyli na wózek ciągnięty przez konia, który przygotowali na wypadek, gdyby skrzynia była tak ciężka i skarbów tak wiele, że nie mogliby nawet w siedmiu wynieść znalezionych kosztowności.
Krotko przed północną sforsowali ogrodzenie parku. Kiedy zegar na ewangelickim kościele św. Jana wydzwonił dwanaście razy i nastała północ, chwycili rydle i jęli z zapałem kopać w najbliższym otoczeniu samotnego kamienia.
Nagle czyjaś łopata gwałtownie zazgrzytała, uderzając w kamienne cielsko.
I zaczęło się!...
Z gwiaździstego, pogodnego lipcowego nieba nagle lunął deszcz. Zaskowyczał wicher gwałtowny, targając koronami drzew, jakby chciał przestraszyć śmiałków. Wydawało im się, że drzewa obok zaczęły błyszczeć jakimś niesamowitym, jakby fosforyzującym poblaskiem. Wciąż na nowo rozbrzmiewał trzask gromu, poprzedzany fioletowo-sinym zygzakiem błyskawicy. Cienie drzew wyglądały tak, jakby szarpiąc się, chciały podejść w ich stronę, przeszkodzić im w dziele.
Oni jednak nie zważając na strach, kopali dalej. W pewnej chwili dał się słyszeć taki harmider, wycia, wizgi i trzaski, jakby sam Lucyfer miał się pojawić, by unicestwić ich przedsięwzięcie. Od strony pałacu coś zaświszczało, zadygotało i stanął przed nimi zmarły niedawno fabrykant. Czaro ubrany we frak, w wysokim cylindrze na głowie… z dwoma widmami wiernych swoich psów. Jego oczy rzucały fosforyzujący blask, oświetlając przed nim drogę. Dokoła postaci ducha błyskały iskry…


Młodym ludziom ciarki przeszły po grzbietach. Zjawa coś do nich powiedziała, ale niczego nie zrozumieli. Wydawało im się, że w gębie drzewo jakieś gryzie i… pluje tym na nich z siłą iście diabelską.
Pracy jednak nie przerywali.
Już nawet czyjaś łopata jakby stuknęła w okute blachą wieko skrzyni. Zazgrzytała blacha… Byli tuż-tuż.
Widmo tymczasem szalało. Czerwonymi oczyma-lampami spojrzało na pobliski staw. Uczyniło to z taką siłą, że wszystkie znajdujące się tam ryby wypłynęły martwe na powierzchnię.



Kiedy spojrzało na krzaki, te z nagła ogniem piekielnym płonąć poczęły. Obróciło głowę widmo do tyłu, a już kłębowisko żmij natarło na nich. Teraz dopiero przestraszyli się naprawdę. Lęk ostudził im krew w żyłach, a włosy stanęły dęba.
Jednak pomimo potu, który płynął im strużkami po plecach, bez słowa kopali jeszcze szybciej. Nieustraszony Bernacik dyrygował robotą…
Skrzynia rychło była już widoczna do połowy, ale zazdrosne o swój skarb widmo nie próżnowało! Goniło z szybkością burzy po całym parku. Kwiczało jak świnia, wyło jak zły pies. Krzak na ich oczach w barana zamieniło, ławkę parkową w kozła brodatego. Po chwili nad kopiącymi pojawiły się całe stada złowieszczo kraczących kruków.


Podniósł się iście piekielny rejwach. Dał się słyszeć rechot żab. Widać było, że to siła nieczysta nad nimi się znęca. Powiało zapachem spalonej siarki. Całe powietrze wypełniło się czarną, złowrogą chmurą.
A Bernacik i jego druhowie kopali dalej, choć pragnienie już solidnie im dokuczało. Poty zlewne zrosiły ich karki i plecy. Pomimo to zawzięli się. Nawet piekło – pomyśleli – nie przeszkodzi nam w pracy.
Jednak diabeł fabrykant chwycił się nowego fortelu. Podszedł bliżej i… ziemię, którą wykopali, cisnął w nich z całą potęgą swej diablej siły. Potem zgarnął ją na powrót na skrzynię i ubijać zaczął. Pomagały mu jego wierne aż po grób piekielne psy, wygrzebując ziemię spod nóg kopaczy.
Cały park objęła teraz jakaś katastrofa, podobna do trzęsienia ziemi. Drzewa zaczęły się walić pokotem, tarasując drogę ucieczki. Skrzynia z niknęła z pola widzenia i nie wiedzieć gdzie – przepadła. Oni sami osunęli się na trawę, ni to ze zmęczenia, ni to ze zgrozy.
Jakieś ich dziwne opadło spanie. Śpiączka dziwna ogarnęła. Usnęli snem nieludzkim, nagłym, kamiennym.
Kamraci znaleźli ich dopiero następnego dnia o poranku. Głaz zniknął. Śladu po skrzyni nie zostało. Tylko pełno gałęzi połamanych i dużo opadłych liści leżało dokoła. Koń wraz z wózkiem przepadł, wraz z nim worki i narzędzia. Nie pytali nawet, co się stało. Ludzie mówili, że burza była z piorunami tej nocy nad Widzewem.
A cel wydawał się tak bliski. Cóż z tego, kiedy moce piekielne nie chciały udzielić ludziom swych skarbów.

według Zdzisława Konickiego

Post Scriptum:
Karol Wilhelm Scheibler (urodził się 1 września 1820 w Montjoie (dzisiaj Monschau) w Nadrenii, zmarł 13 kwietnia 1881 w Łodzi) – jeden z największych łódzkich przemysłowców.
Pochodził z rodziny niemieckiej wyznania ewangelicko-augsburskiego. Jego ojciec posiadał fabrykę sukna w Niemczech. Scheibler uczył się zawodu w Anglii, a następnie praktykował w Belgii, Francji, Szkocji, Holandii i Austrii.
W 1838 roku został dyrektorem przędzalni w fabryce swojego wuja, Gustawa Pastora w Verviers, a rok później został zatrudniony w przędzalni Johna Cockerilla w Liège. W 1842 roku otworzył przedstawicielstwo kilku firm angielskich zajmujące się sprzedażą maszyn włókienniczych i osiadł w Bad Vöslau pod Wiedniem. W 1848 przyjechał do Królestwa. Został dyrektorem przędzalni bawełny u swego wuja Fryderyka Schloessera w Ozorkowie. W 1852 roku założył w Łodzi spółkę, która miała importować maszyny włókiennicze, następnie uruchomił przędzalnię bawełny. W rozpoczęciu samodzielnej kariery przemysłowca pomógł mu bogaty ożenek w 1854 z Anną Werner, córką właściciela fabryk sukna w Zgierzu i Ozorkowie oraz cukrowni w Leśmierzu. Posag żony przewyższał dwukrotnie jego własne oszczędności. Zgromadzone w ten sposób sumy, wsparte kredytami, pozwoliły na otworzenie w 1855 pierwszej fabryki – w pełni zmechanizowanej przędzalni. Wkrótce wybudował dwie tkalnie oraz wykończalnię. Inwestowanie w najnowocześniejsze ówcześnie maszyny i nowinki techniczne pozwoliły mu na zajęcie miejsca lidera w przemyśle bawełnianym Królestwa Polskiego.
Przewidział kryzys na rynku bawełnianym, spowodowany wojną secesyjną w Stanach Zjednoczonych. Na przełomie lat 50. i 60. zamówił w USA dużą ilość bawełny, będącej podstawowym surowcem dla łódzkich fabryk włókienniczych. Kiedy dostawy bawełny, w wyniku wojny, zostały ograniczone Scheibler miał wystarczająco dużo surowca, by produkować wtedy, kiedy inni zamykali fabryki. Miał tak wielkie zapasy, że wystarczały one nie tylko na produkcję własną, ale również na sprzedaż przędzy po trzykrotnie wyższej cenie.
Karol Scheibler swoją działalnością rozpoczął nową epokę w dziejach przemysłowej Łodzi, zapewnił jej czołowe miejsce w Europie w dziedzinie przemysłu włókienniczego. Był twórcą wielkiego imperium przemysłowego, na które składał się zespół tzw. Centrali przy Wodnym Rynku (obecnie plac Zwycięstwa), kompleks Księżego Młyna oraz zabudowa biegnąca wzdłuż obecnej ul. ks. bpa W. Tymienieckiego i sięgająca ulicy Piotrkowskiej o łącznej powierzchni około 500 ha.
Dbając o rozwój przemysłu, pamiętał też zawsze o swoich współobywatelach. Zarówno sam Karol Scheibler, a po jego śmierci wdowa po nim, Anna z Wernerów, jak i syn Karol Wilhelm, córka i zięć – Matylda i Edward Herbstowie, łożyli olbrzymie sumy na budowę potrzebnych miastu gmachów: szkół, szpitali, kościołów, wspierali wszelkiego rodzaju charytatywne akcje.
W marcu 1879 roku car Aleksander II nadał mu Order Świętego Stanisława II klasy za usługi okazane towarzystwu opieki nad żołnierzami ranionymi i chorymi.
Karol Scheibler miał siedmioro dzieci: Matyldę, Adelę, Emmę, Karola Wilhelma, Leopolda, Emila oraz Feliksa. Pochowany został w części ewangelickiej na Starym Cmentarzu w Łodzi przy ul. Ogrodowej, w Kaplicy Scheiblerów, której fundatorką była zona Anna.
Na jego osobie Władysław Reymont wzorował postać Hermana Bucholca w swojej powieści pt. Ziemia obiecana.

źródła:
Łódź w baśni i legendzie. Praca zbiorowa.
pl.wikipedia.org



Fot/rys. Monika Czechowicz

BAEDEKER POLECA:




Zagadka rodowodu Łodzi i jej najdawniejszych lat, gdy była nieznaczną wsią pośród puszczy, nie daje spokoju ludziom obdarzonym wyobraźnią. Literaci wkraczają na miejsce, którego historycy z braku źródeł, nie są w stanie w pełni zagospodarować. Baśnie i legendy zawarte w niniejszym zbiorku obejmują czasy od nadania Łodzi praw miejskich do XIX wieku.

niedziela, 27 listopada 2016

Łódzkie życie muzyczne w połowie XIX stulecia.

Franciszek Streitt (1839-1890). Wędrowni muzykanci. 

W 1859 roku w Łodzi było …37 muzyków. Aczkolwiek w źródłach nie ma wyraźnej wzmianki o tym, że ci muzycy tworzyli cech, to jednak istnieją podstawy do twierdzenia, iż pewna organizacja cechowa muzyków w latach sześćdziesiątych wieku XIX w Łodzi istniała. Oto bowiem Juliusz Günther, który w późniejszych latach (1886-1891) był dyrygentem chóru „Gloria”, zwrócił się z pismem z dnia 21 listopada 1864 roku do policmajstra miasta Łodzi o zezwolenie na urządzenie 24 listopada 1864 roku całonocnej zabawy dla „całego zgromadzenia muzykantów”, na której miało grać ośmiu muzyków. Nawiasem mówiąc, tylu instrumentalistów liczyła na przykład ówczesna łódzka kapela miejska.
Z podobną prośbą zwrócił się do policmajstra parę dni wcześniej także łódzki cech szewski, nazywając się „Zgromadzeniem Szewskim Majstrów i Czeladzi”, z zamiarem urządzenia zabawy również dla „całego zgromadzenia”. Analogia nazwy „zgromadzenie” przemawia za tym, że nie tylko rzemieślnicy, lecz także muzycy mieli w tym czasie w Łodzi swoją organizację cechową.
W 1867 roku August Heinrich, mając jako kapelmistrz „Towarzystwa Muzykalnego” doradców w „zgromadzeniu muzykantów”, czynił u władz gubernialnych starania o pozwolenie na utworzenie w Łodzi orkiestry miejskiej i mianowanie go na dwanaście lat jej dyrygentem. Jednocześnie chciał pełnić funkcję miejskiego dyrektora muzycznego, w którego gestii byłoby kierowaniem całokształtem łódzkiego życia muzycznego, a więc szkolenie instrumentalistów, urządzanie koncertów, udzielanie zezwoleń na granie na zabawach itp.
Chociaż August Heinrich spotkał się z odmową, to jednak koncepcja jego była w zasadzie trafna, gdyż w efekcie nastąpiłaby koordynacja życia muzycznego w Łodzi.
Kto był organizatorem ówczesnego łódzkiego życia muzycznego?
Co prawda w tych latach wspomina się w aktach archiwalnych o łódzkich „protektorach muzyki”, to jednak nie oni organizowali życie muzyczne Łodzi. Byli to ludzie zamożni, którzy jedynie skromnymi datkami pieniężnymi wspomagali łódzką muzykę. Rzeczywistymi animatorami łódzkiego życia muzycznego, zwłaszcza koncertów, byli dyrygenci, właściciele sal, ogrodów, restauracji, kawiarń, komitety instytucji dobroczynnych, szkoły i chóry.
Bardzo często organizowali koncerty – nawet abonamentowe – sami dyrygenci. Czynili oni to dla utrzymania siebie i orkiestry, która była na własnym rozrachunku. W celu uzyskania dobrej frekwencji i związanego z tym większego dochodu, reklamowano wszelkie imprezy nie tylko na afiszach, lecz przede wszystkim w miejscowej gazecie. Rozprowadzano bilety w miejscach występów, w kawiarniach i w cukierniach, a nawet roznoszono po domach. Stałym punktem sprzedaży biletów była cukiernia Szwetysza na rogu Nowego Rynku i ulicy Konstantynowskiej (dzisiejszej Legionów).


Wachlarz tych koncertów był bardzo urozmaicony zarówno w nazwach, jak i w treści: abonamentowe, wielkie, zwykle, nadzwyczajne, ogrodowe, kawiarniane, chóralne, kameralne (solistów instrumentalistów i wokalistów oraz zespołów), wieczory muzyczne, humorystyczne, benefisowe, dobroczynne, amatorskie i okazyjne…
Koncerty łódzkie rozpoczynały się najczęściej wieczorem o godzinie 19.30 lub 20.00, a rzadziej od 18.00 do 19.00. W parkach i ogrodach rozpoczynały się zazwyczaj o godzinie 15.00. 

"Rozwój", rok 1910.

Ceny za bilety wahały się w granicach od 75 (rzadziej od 50) kopiejek do 1,5 rubla. Koncerty popularne były tańsze. Na przykład za wstęp na koncerty ogrodowe płaciło się od 10 do 50 kopiejek, a często za wstęp opłaty w ogóle nie pobierano, licząc że bufet więcej zarobi. 

Muszla koncertowa w Helenowie

Wielką pomocą w organizowaniu koncertów, zwłaszcza solowych, służyli miejscowi amatorzy. Nie byli oni do koncertowania zobowiązani (jak muzycy zawodowi), jednak chętnie występowali publicznie, aby pokazać swoje umiejętności. Występowali na tych samych koncertach, co artyści przyjezdni, wypełniając luki programu. Pochodzili ze sfer inteligenckich i należeli do tak zwanych „kół wpływowych”, to też zapewniali koncertom powodzenie.

Fragment filmu Andrzeja Wajdy „Ziemia Obiecana” z roku 1974. 
Źródło: YouTube.pl

"Rozwój", rok 1911.

Programy ówczesnych koncertów nie stanowiły takiego jeszcze monolitu jak koncerty współczesne. Koncert składał się z dwóch do trzech części, a każda z nich miała przeważnie cztery numery. Zwyczaj przeplatania zasadniczego koncertu różnego rodzaju innymi występami był stosowany w całej Europie, więc także i w Łodzi. Przeplatały się zazwyczaj: śpiew solowy, tercet i kwartet wokalny, solo instrumentalne (skrzypce, fortepian, wiolonczela, rąbka i inne), deklamacje, orkiestra, chór. Koncerty odbywały się także często jako antrakty wodewilu czy operetki, albo w przerwach między jednoaktówkami.
Fragment filmu Andrzeja Wajdy „Ziemia Obiecana” z roku 1974. 
Źródło: YouTube.pl

Typowe dla ówczesnej Łodzi były takie ogłoszenia:

"Koncert Instrumentalny w trzech oddziałach. Program zawierać będzie Solo na Fortepian, Duet na 2 Fortepiany, Trio na Fortepian, Skrzypce i Wiolonczelę, Kwartety, Kwintety na Fortepian, Orgues-Melodium i Instrumenta rżnięte i sztuki na 2 Fortepiany na 8 rąk”.

Koncerty i nawet poszczególne jego części rozpoczynano zasadniczo uwerturą do jakiejś opery względnie marszem, a rzadko symfonią, uwerturą koncertową i arią operową.
Na zakończenie dawano zwykle główną atrakcję koncertu jako solo wokalne lub instrumentalne, tercet wokalny, kwartet smyczkowy, chór lub orkiestrę. Dotyczyło to także zakończenia poszczególnych części koncertu.

Reklama wieczoru muzycznego "Lutni".

Już od lat sześćdziesiątych XIX stulecia wzrastało w łódzkich kołach fabrykanckich, kupieckich, urzędniczych i rzemieślniczych zapotrzebowanie na wodewile, opery, operetki. Toteż nie omieszkały z tego skorzystać zarówno polskie, jak i niemieckie towarzystwa dramatyczne, sprowadzane przez właścicieli większych sal, prowadzących zarazem restauracje. Od 1867 roku kilkakrotnie w Łodzi gościło towarzystwo dramatyczne Anastazego Trapszy. A od 1873 roku – Józefa Texla i inne.
Do Łodzi przyjeżdżały również niemieckie zespoły operetkowe, które tworzono także na miejscu z artystów zamiejscowych. W 1865 roku występowała w parku Źródliska ze swoją trupą Leopoldina von Lucatcy, która była dyrektorem niemieckich zespołów operetkowych w Łodzi do 1868 roku.

Altana Koncertowa w parku Źródliska.

"Dziennik Łódzki", rok 1888.

Po von Lucatcy funkcje dyrektorów tego niemieckiego zespołu piastowali: od 1868 roku – D. Zoner, od 1871 roku – Adolf Blattner, a od 1875 roku – G.E. Markgraf. Jak wielkie było zapotrzebowanie na tego rodzaju widowiska świadczy fakt, że na przykład Zoner już w 1868 roku wystawiał operetki pięć razy w tygodniu: w środy i w soboty w Paradyzie, w czwartki i w niedziele u Sellina i raz w tygodniu w Zgierzu u Dahliga. 
Zanim w Łodzi wybudowano sale teatralne i salę koncertową, odbywały się koncerty kapeli miejskiej i orkiestr wojskowych na Nowym Rynku przed ratuszem, w parku Źródliska, na polanach lasów miejskich i ogródkach większych restauracji.

"Rozwój", rok 1913.

Widok na Rynek Nowego Miasta, ok. 1860 roku.

Nowy Rynek i ratusz (dzisiaj Palc Wolności).

Do najstarszych miejsc stałego koncertowania oraz wystawiania oper i operetek należały Paradyz i „Arkadia”.

Paradyz - restauracja, ogród i dom zajezdny.

Paradyz mieścił się przy ulicy Piotrkowskiej 175. Zbudował go Ludwik Geyer. Był tam zajazd, restauracja, teatr i ogród, który dawniej ciągną się aż do ulicy Wólczańskiej. Odbywały się tam zabawy i amatorskie przedstawienia teatralne, koncerty orkiestr, mniejszych zespołów z solistami, a także grano operetki. Gościły tu polskie i niemieckie zespoły teatralne oraz zagraniczne orkiestry i zespoły instrumentalno-wokalne.
Dziś po Paradyżu nie ma śladu, w 1977 roku jego pozostałości zostały rozebrane. Jedynym wspomnieniem po zajeździe są 200-letnie dęby, które rosną ciągle od strony al. Kościuszki.

"Lodzer Zeitung", 1867.

"Lodzer Zeitung", 1867.

Właśnie w Paradyżu łodzianie mogli obejrzeć pierwsze przedstawienie teatralne. Kilka lat po uruchomieniu sceny przy ul. Piotrkowskiej 175 miasto obiegła sensacyjna wiadomość, August Hentschel, współwłaściciel zajazdu zaprosił do Łodzi Irę Aldridge'a, słynnego czarnoskórego aktora, znanego przede wszystkim z ról Szekspirowskich bohaterów: Otella i Makbeta. Nowojorczyk pierwsze kroki na scenie stawiał w Ameryce, ale z powodu rasowych uprzedzeń wyemigrował do Liverpoolu.
Do Łodzi udało mu się przyjechać, ale jak się okazało, była to jego ostatnia w życiu podróż. Aktor zachorował w drodze na zapalenie płuc. Zmarł w domu Kunkla. Aldridge został pochowany na ewangelickiej części Starego Cmentarza przy ulicy Ogrodowej.

Ira Aldridg

Teatr przy Piotrkowskiej 175 działał do 1910 roku. W latach 1911-14 Otto Ivan Schultz postawił tu frontową kamienicę według projektu Stanisława Józefa Landaua.
Teatr „Arkadia” mieszczący się przy ulicy Konstantynowskiej 320 (obecnie Legionów 14/16), zbudował w 1864 roku Fryderyk Sellin. Grywano tu nie tylko dramaty, ale także komedie muzyczne, operetki i urządzano koncerty w ściśle ustalonych dniach tygodnia.

"Rozwój", rok 1903.

Ulica Legionów 14/16, dzisiaj.

W latach siedemdziesiątych XIX stulecia przybyły Łodzi dwa budynki teatralne: polski i niemiecki, w których dość często odbywały się koncerty, jak również wystawiano opery i operetki.
Teatr polski „Victoria” – przy ulicy Piotrkowskiej 67 – zbudowany przez Wilhelma Kerna, został otwarty 2 paździenika 1877 roku. Podczas otwarcia Józef Texel (Teksel) – dyrektor zadomowionego w Łodzi kieleckiego towarzystwa dramatycznego – wystawił komedioperę Stanisława Dunickiego „Paziowie królowej Marysieńki”.

Podwórko przy Piotrkowskiej 67, gdzie mieściły się hotel i teatr Victoria.

Teatr niemiecki „Thalia” – przy ulicy Dzielnej 18 (obecnie Narutowicza 20, miejsce dawnego kina „Bałtyk”) – powstał prawdopodobnie 25 czerwca 1876 roku jako „Teatr Letni w Erholung”. Nazwę teatru „Thalia” spotykamy dopiero w 1885 roku.

Teatr niemiecki „Thalia” .

Sala koncertowa Vogla, ulica Dzielna 18 (dziś znajduje się tutaj Filharmonia Łódzka).

W 1886 roku na terenie posesji przy ulicy Narutowicza 20 Ignacy Vogel wzniósł dom koncertowy. Fasada gmachu została ozdobiona ogromnym arkadowym oknem i kolumnami.

W sali koncertowały różne zespoły i znakomici soliści, m.in. Ignacy Paderewski i Artur Rubinstein, odbywały się w niej bale, akademie, imprezy towarzystw dobroczynnych i odczyty.

"Gazeta Łódzka", rok 1916.

29 lipca 1881 roku otwarto dla publiczności park Helenów, w którym w specjalnie zbudowanej muszli odbywały się koncerty.

Muszla koncertowa w Helenowie.

Jak wyglądała ówczesna łódzka sala koncertowa i jak koncertów słuchano ilustruje sprawozdanie recenzenta o pseudonimie „M.L.” z koncertu orkiestry Roberta Orzechowskiego, który odbył się u Sellina 8 kwietnia 1874 roku:
„Z okazji tego koncertu urządził pan Sellin bardzo dobrze swoją salę. Nie mówiąc już o doskonałych napojach i potrawach, które po możliwych cenach wydaje się konsumentowi, może każde poszczególne towarzystwo spędzić czas przy stoliku bez obawy, aby mu przeszkadzano, jako też przy kieliszku wina, przy piwie lub wodzie, roztaczać aromatyczny zapach swojego hawańskiego cygara. W sali wolno także przebywać z kapeluszami na głowach, zupełnie tak samo, jak w wielu miastach. Na Śląsku panuje zwyczaj, że panie bez krępowania się przynoszą ręczne robótki i nie przypuszczam, aby taki zwyczaj u nas raził. Należałoby jednak życzyć sobie, aby pan Sellin postarał się o dobrą wentylację, gdyż oddychanie powietrzem, przepełnionym dymem z cygar jest dla słabszych osób, a głownie dla niewyzwolonej >>płci pięknej<<, rzeczą nieprzyjemną”.

Kalendarz-Informator, rok 1923.

A gdzie łodzianie wówczas zaopatrywali się w nuty oraz gdzie nabywali instrumenty muzyczne i w razie uszkodzenia przeprowadzali korekty i naprawy?
Wprawdzie już w połowie XIX wieku istniała w Łodzi księgarnia „od Rządu upoważniona”, posiadająca na składzie „dzieł klasycznych i do czytania 310”, jednak o nutach nie ma żadnej wzmianki. Rozwój miasta spowodował znaczne ożywienie księgarskie. W 1859 roku powstały w Łodzi przy ulicy Piotrkowskiej, za zgodą Rządu Gubernialnego Warszawskiego, dwie nowe księgarnie: Juliusza Arndta i Gotfryda Berlacha, z których pierwsza ogłaszała się niekiedy jako księgarnia muzyczna, bo prowadziła także dział nutowy.

Reklama z roku 1923.

W 1872 roku otworzył w Łodzi księgarnię Cezar Richter (1846-1905). Rodowity łodzianin, ożeniony z Polką, w 1872 roku odkupił od L. Heidricha księgarnię, skład materiałów piśmiennych i galanterię. Księgarnia Cezara Richtera była pierwszą w Łodzi księgarnią nakładczą. Księgarnia ta nie tylko sprowadzała potrzebne nuty, lecz w lutym 1873 roku otworzyła także „Wypożyczalnię Nut Muzycznych”, liczącą początkowo 2 tysiące numerów! Liczba tych pozycji stale wzrastała. Za korzystanie z wypożyczalni płaciło się 75 kopiejek miesięcznie i dawało zastaw w wysokości 1 rubla. Księgarnia Richtera prowadziła trzy główne działy: beletrystyki, sztuki i muzyczny.

Kalendarz-Informator, rok 1923.

Co się tyczy kupna instrumentów, to oprócz fortepianów, które do Łodzi sprowadzano z innych miast, można je było nabywać w łódzkich fabrykach instrumentów. W 1871 roku polecał swoje „włoskie skrzypce i dobre smyczki” F.F. Chr.Emde – producent instrumentów Lipska, który osiadł na stałe w Łodzi przy ulicy Konstantynowskiej 321 (ulica Legionów).

Kalendarz-Informator, rok 1923.

W roku 1876 M. Götzel otworzył przy ulicy Rokicińskiej 1286 nie tylko pracownię instrumentów dętych blaszanych i drewnianych, lecz także sklep z różnymi instrumentami muzycznymi. Na początku tego samego, 1876 roku również Gustaw Naese założył przy ulicy Krótkiej 1344 (dzisiaj Traugutta) sklep muzyczny ze skrzypcami i gitarami. Także Albert Woitinek otworzył w 1877 roku przy ulicy Piotrkowskiej 92 fabrykę harmonii i duży sklep muzyczny z różnymi instrumentami, a od 1881 roku Ditmar Manasse prowadził przy ulicy Zawadzkiej (dziś Próchnika) skład fortepianów i pianin.

Kalendarz-Informator, rok 1923.

W celu przeprowadzenia napraw i strojenia fortepianów i pianin przyjeżdżali do Łodzi już w latach 1867-1873 korektorzy warszawscy: fabrykant Lewicki i stroiciel F. Wrzesiński. Jednak już od początku lat osiemdziesiątych XIX stulecia Łódź była pod tym względem samowystarczalna. Od 1881 roku usługi tego rodzaju świadczył „korektor fortepianista” Stanisław Grabowski, zamieszkały w Łodzi przy ulicy Zawadzkiej. Wykonywały je również przedstawicielstwa fabryk i punkty sprzedaży fortepianów i pianin.
Wszystko to świadczy nie tylko o wzmożonym zapotrzebowaniu Łodzi na instrumenty, lecz także o wzroście jej kultury muzycznej...

"Fuhrer dur Łódź", 1868.

"Lodzer Zeitung", 1868.

"Rozwój", rok 1898.

"Rozwój", rok 1898.

"Rozwój", rok 1903.

źródła:
Zdzisław Szulc. Słownik lutników polskich.
Alfons Pellowski. Kultura muzyczna w Łodzi do roku 1918.
G. Missalowa. Studia nad powstaniem łódzkiego ośrodka przemysłowego 1815-1870.

Fot. archiwalne ze stron:
Narodowe Archiwum Cyfrowe
http://rogalin.mnp.art.pl/wirtualne-muzeum/malarstwo/
Zbiory Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi.
Fot. współczesne Monika Czechowicz

BAEDEKER POLECA:
Alfons Pellowski. Kultura muzyczna w Łodzi do roku 1918.
Monografia ta dokumentuje wydarzenia muzyczne w Łodzi od najwcześniejszych lat miasta aż po rok 1918. Autor szczegółowo opisuje ludzi, zdarzenia i obiekty dotyczące działalności muzycznej w Łodzi.
Alfons Pellowski - muzyk, naukowiec, publicysta i pedagog, wykształcenie muzyczne zdobywał początkowo pod kierunkiem Kazimierza Judzińskiego, a następnie w Konserwatorium Muzycznym u Warszawie u Kazimierza Sikorskiego oraz Bronisława Rutkowskiego (organy), studiował także w Nadrenii etnomuzykologię i chorał gregoriański.
Brał udział w Powstaniu Warszawskim. Posiadał w dorobku kilkaset artykułów, skryptów i katalogów. Dużo komponował, był między innymi głównym laureatem konkursu kompozytorskiego w Watykanie w 1950 roku.
Dyplom w dziedzinie teorii muzyki uzyskał w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie w 1948 roku. Do Łodzi przyjechał w roku 1950. Pracował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi, Państwowej Średniej Szkole Muzycznej, Liceum Muzycznym, Wyższej Szkole Aktorskiej, Uniwersytecie Łódzkim
– prowadził również działalność naukową i popularyzatorską.

„Kultura muzyczna Łodzi do roku 1918” jest jego największą pracą badawczą, za którą Alfons Pellowski otrzymał tytuł doktora nauk humanistycznych na Wydziale Historyczno-Filozoficznym Uniwersytetu Łódzkiego w 1972 roku i jedynym tak wyczerpującym opracowaniem poświęconym historii muzyki w Łodzi.

"Rozwój", rok 1911.

Przeczytaj jeszcze: