Jerzy Waleńczyk (1927-1994) – poeta całe życie
związany z Łodzią (tu się urodził, tu pracował i zmarł) - ukończył filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Potem był nauczycielem języka polskiego w szkole Podstawowej nr 139 w Łodzi na Stokach, gdzie też mieszkał. Debiutował w roku
1949 na łamach tygodnika „Wieś” (nr 5), a następnie publikował m.in. w
„Kuźnicy”. W latach 1955-1957 był redaktorem dwutygodnika "Kronika". Później redagował też "Odgłosy". Jego debiut książkowy przypadł na rok 1957. Był to zbiór wierszy Wino
półsłodkie.
Jerzy Waleńczyk napisał:
- Wino półsłodkie
- Blaszany kogut
- 30 wierszy
- Sześcienna cisza zmierzchu
- Uliczka Dobrych Ludzi
- Biały telefon
- Dyliżans
- Źdźbło trawy i gwiazda
- Peregrynacje
- Parafia Przemienienia Pańskiego
W latach 1950-54 nie drukował prawie wcale. To ważne daty
w historii polskiej literatury, obowiązywała wtedy bowiem doktryna
realizmu socjalistycznego, która zahamowała na kilka lat jej rozwój...
Ze wspomnień Jerzego Wilmańskiego:
"Dnia 19 lipca 1994 roku tylko jedna łódzka gazeta opublikowała epitafium na śmierć Jerzego Waleńczyka, poety, który zabłysnął jak meteor na literackim niebie Łodzi i Polski po przełomie październikowym 1956. Pisałem wtedy w "Głosie Porannym":
W minioną sobotę odbył się pogrzeb Jerzego Waleńczyka. Miał lat 67 i od wielu już lat publikował mało i nie cieszył się względami krytyki. Wierzę, że historia literatury upomni się kiedyś o tę niezwykłą poezję i tego niezwykłego artystę. Wśród pokolenia 56 był bowiem postacią znaczącą - kto wie, czy nie jedną z najważniejszych.
Dla Łodzi topografia jego wierszy była sprawdzalna: Bałuty, Widzew, opisy miejskich zdarzeń i obrazów, kiedy "szare robotnice wsiadają do tramwaju" ... Dwa jego pierwsze tomy poetyckie: "Wino półsłodkie" (1957) i "Blaszany kogut" (1959) były dla poezji pokolenia odkryciem nowych tematów i wzruszeń.
Po latach krytyk napisze, że wiersze Waleńczyka były najciekawszą i najdojrzalszą próbą przyswojenia polskiej liryce poezji Eliota. Próba ta była etapem koniecznym dla wytworzenia się tendencji neoklasycznej tak później głośno i powszechnie uznanej. I właśnie te zasługi Waleńczyka zostały całkowicie przemilczane i zapomniane.
Był więc postacią tragiczną. Jego głośni potem uczniowie nie zechcieli się do niego przyznać.
W wierszu Strach pisał:
Nie ma okien, ani szczelin, ani drzwi
Ciągle wołasz: w mój korytarz śliski zabłądź
I nic nie wiesz, nie widziałeś - nie wiesz nic
To zakwitła dzisiaj w nocy jabłoń
Jarku - niech Ci tam na pastwiskach niebieskich kwitną jabłonie.
(...) Pisał wiersze wzruszające w swojej prostocie i notujące ówczesną atmosferę i krajobraz Łodzi. Jak w wierszu Wpół do dziesiątej:
Wpół do dziesiątej
Stare robotnice wsiadają do tramwaju
Kiedy na dworze skomli bezdomna mgła
Wchodzą z cieniem światła w sercu
Siwy dzień się kończy
A teraz rozmowa o fabryce i ludziach
Pada na dłonie spękane
A teraz głową zawieszoną w półsen
Porusza wagon rytmicznie
Porusza gładkie włosy
Pachnące octem i wełną
I tylko wzrok mój wyciągam
Po cierń światła w ich sercu
I myślę: miasto moje miasto
To twoje dzieci zmęczone
Kołyszą się jak wodorosty przybrzeżne.
Los okrutnie obszedł się z Jerzym Waleńczykiem. Na skutek okoliczności, o których długo by mówić (został ciężko pobity na Festiwalu Poezji w Poznaniu przez głośnych wtedy poetów warszawskich Stachurę (tak!) i Śliwonika) doznał głębokiego szoku i na długo utracił równowagę psychiczną. Żył potem w swoim świecie, ale nie sądzę, aby mu było tam lekko. Spotykałem go nieraz na Piotrkowskiej - próba rozmowy raz się udawała, raz nie. Kiedyś po takim spotkaniu z rozkojarzonym całkowicie poetą, poruszony tą niemożnością kontaktu napisałem wiersz, który tydzień czy dwa później opublikowałem w "Odgłosach":
Jego głowa szybuje pod pierzastą chmurą
Jego ręce drżą szukając zapałek
Jego słowa się łamią aby znów się złożyć
w list do potomności - pismo bez adresu
Jerzy Waleńczyk - poeta szuka odpowiedzi
dlaczego tak się stało jak właśnie się stało
co się spopieliło co się zgruchotało
czemu krzywią twarze nieczuli sąsiedzi
czemu los się rozpłakał a krzywda się śmieje
Jerzy Waleńczyk - poeta szuka odpowiedzi
potem drze stare wiersze i strzela płomieniem
by na dnie popielniczki odnaleźć nadzieję
Przy kolejnym przypadkowym, jak zawsze, spotkaniu na Piotrkowskiej Jerzy wręczył mi swoją fotografię z tekstem na odwrocie i szybko odszedł. Przeczytałem: "Jerzy Waleńczyk przesyła podziękowanie z tamtej strony - za wiersz". Już wtedy miał świadomość, że jest po tamtej stronie?
Mam to zdjęcie do dziś. Widnieje na nim Jerzy sfotografowany przez mojego przyjaciela, reżysera Krzyśka Skudzińskiego w czytelni naukowej Biblioteki im. Waryńskiego (wówczas) przy Gdańskiej. Jest to prawdopodobnie ostatnia fotografia Jerzego Waleńczyka. Schowałem ją na dnie szuflady i nie chcę publikować... Wolę, żeby Jurek pozostał w mojej pamięci z czasów naszych późnowieczornych rozmów w "Egzotycznej" (z Murzynką na ścianie...) czy w "Honoratce". Był ode mnie starszy o 9 lat - w młodości to duża różnica wieku, ale z czasem się zatarła. Kiedy debiutowałem jako 19-letni maturzysta, Jurek był w Kole Młodych ZLP nestorem. Pamiętał "Kuźnicę", miał za sobą studia i był nauczycielem w liceum w Zgierzu, a ja przecież byłem uczniem w liceum w Aleksandrowie. Potem już tej różnicy wieku nie było, a po jego tragedii to on wymagał traktowania jak bezradne dziecko. Bo wtedy był już takim dzieckiem..."
...
LIST DO JERZEGO WALEŃCZYKA
Ta ulica bez ciebie
jak pusta zatoka.
Twój czerwony kapelusz pod bałuckim niebem,
dawno nie byłeś na Stokach.
A na Chojnach, słoneczna cisza na Chojnach.
Najlepiej tam na przełaj tramwajem.
Ciotka o ciebie niespokojna
czeka, od rana w oknie wystaje.
Wyruszałeś, gdy tylko słońce zapaliło trotuary,
w butach zdartych, kupionych przed rokiem.
I szedłeś przez miasto gubiąc kierunki i miary,
raz godnym, raz tułaczym krokiem.
Do jakich zbliżałeś się brzegów
ciągnąc za sobą nić przestrzeni?
Czasem kamień rytm kroków zmienił,
czasem wiatr zatrzymał cię w biegu.
Do jakich zbliżałeś się krańców,
jaką myśl goniłeś myślami?
A na Zdrowiu ptaki w przedodlotowym tańcu,
światło sierpnia dopala się nad łąkami.
Rano pierwszy śnieg grudniowy spadł,
a zmierzch cię zastał na Pietrynie.
Mówiłeś zziębnięty: ja tu jeszcze pochodzę, zanim
dzień przeminie.
Wiem i nie wiem, jak pojmowałeś przemijający świat.
...
Józef Stanisław Kmieciak
Wiersz nagrodzony w Konkursie Literackim im. W. Reymonta.
źródła:
Marek Czuku. Zeszyty Poetyckie.
Jerzy Wilmański. Łódzkie portrety pamięciowe.
"Kwiaty Łódzkie. Poezja miasta". Wybór wierszy nadesłanych na Konkurs Literacki im. W. Reymonta zorganizowanym przez redakcję miesięcznika "Piotrkowska 104". 2008.