środa, 13 marca 2013

DIABŁY I DIABLIKI XIX WIECZNEJ ŁODZI

Gdy w XIX wieku w Łodzi rozkwitały fortuny zdolnych przedsiębiorców, a rody fabrykanckie rosły w potęgę, jednocześnie do miasta napływała w poszukiwaniu zarobku fala przybyszów z okolicznych wsi i miasteczek, niosąc za sobą wielopokoleniową pamięć tradycji, wierzeń i zabobonów ludowych. Zderzenie kultur i zupełnie różnych światów stanowiło mieszankę wybuchową, która dała owoce w postaci specyficznych miejsko-wiejskich przesądów. Doskonałą pożywkę do tworzenia opowieści niesamowitych, dawały niebotyczne fortuny łódzkich przemysłowców.
Najbardziej rozpowszechnioną była pogłoska o spółce z diabłem znanego fabrykanta, Karola Scheiblera. Należał on do najwybitniejszych pionierów przemysłu włókienniczego na gruncie łódzkim, któremu udało się stworzyć prawdziwe imperium przemysłowe. Ten przybyły z Nadrenii "bawełniany potentat" swój sukces zawdzięczał własnej, ciężkiej, niezmordowanej pracy, sprytowi i zdolnościom przewidywania. I mimo iż budując swe imperium nie zapomniał też o swoich pracownikach (założył szpital fabryczny, przytułek, szkoły, zorganizował kasę emerytalną), jego majątek i pozycja budziły powszechną zazdrość wśród robotników. Tym zapewne należy tłumaczyć krążące wśród ludzi "opowieści z dreszczykiem" o źródłach powodzenia Scheiblera.
Jedna z anegdot opowiadała o Niemcu, który przybył do Polski wioząc cały swój lichy dobytek na wózku zaprzężonym w dwa psy. Ponieważ wszelkie wysiłki przybysza, zmierzające do polepszenia swej sytuacji nie przynosiły spodziewanych efektów, a Scheibler (bo tak oczywiście nazywał się ów tajemniczy nieznajomy) znajdował się w skrajnej nędzy, pewnego dnia poszedł do lasu, by tam się powiesić. Po drodze jednak spotkał diabła, który zaproponował mu sprzedanie swej duszy, na co desperat ochoczo przystał. Wtedy zły los się odwrócił (może dodam, że w rzeczywistości w Nadrenii skąd pochodził Scheibler, jego ojciec miał już dużą fabrykę tkanin wełnianych, szczycił się szlacheckim pochodzeniem i pokrewieństwem z poetą Johannem Wolfgangiem Goethem. Kiedy Scheibler przybył do Łodzi miał już spory majątek i był nieźle wykształcony, włókiennictwa uczył się w Belgii).
Według innej wersji, na Księżym Młynie stała lepianka, gdzie Scheibler na poddaszu odnajmował maleńką izdebkę i tam, na jego wezwanie, drogą przez komin, zjawił się czart.
Jeszcze inna wersja głosi, że zaprzedanie diabłu duszy nastąpiło jeszcze w Niemczech. Jednak bies, żywiąc sympatię do bliskich mu strojem i zwyczajami mieszkańców nadreńskich okolic, postanowił wysłać świeżo pozyskaną duszyczkę do Łodzi, by tam dała się we znaki biednym robotnikom...
Oczywiście w wyniku paktu, Scheibler znacznie się wzbogacił, a oprócz "żywej" gotówki zagwarantował sobie, że ilekroć w fabryce obróci się wielkie koło zamachowe, tylekroć do jego kiesy spadnie jeden rubel.
Kolejny wariant przekazywanych sobie z ust do ust rewelacji mówi o tajnych schadzkach Scheiblera z diabłem na wieży fabrycznej, na którą nie wolno było nikomu wchodzić. Jednak pewnego razu zakradł się tam pewien spryciarz-robotnik, który podsłuchał tajemną rozmowę, a na dodatek był świadkiem "cuchnącej" transakcji. Polegać ona miała na tym, że w zamian za wręczoną przez biesa sumę 100 tysięcy rubli, Scheibler zobowiązywał się do okrutnego dręczenia robotników, by łatwiej mogli oni paść ofiarą władcy piekieł. Otrzymane pieniądze Scheibler skrzętnie poupychał po kieszeniach, ale że był kulawy, potknął się na schodach, a cenna zawartość rozsypała się. Jednak bystry robotnik pozbierał lśniące dziesięciorublówki, które jeszcze były gorące od piekielnego żaru. Polane wodą święconą, szybko ostygły.
Robotnicy rozpowszechniali również opowieść o tym, że chcąc się przypodobać panu piekieł, Scheibler okazywał szczególną bezwzględność wobec wdów i sierot! Sam podobno uczestniczył w eksmitowaniu rodzin zmarłych robotników lub kalek, którzy stracili zdrowie w jego fabryce. W tych ponurych okolicznościach towarzyszył mu zawsze chudy Niemiec o złej twarzy, nigdy nie zdejmujący kapelusza, ani rękawiczek, by nie pokazywać swych rogów i pazurów... Słysząc płacz i lamenty wyrzucanych na bruk nieszczęśników, obaj zaśmiewali się złowrogim, diabelskim chichotem.
Niektórzy robotnicy uważali samego Scheiblera za diabła. Wszak był on kulawy, co w oczywisty sposób tłumaczono tym, że zamiast jednej stopy ma kopyto. Podobno fabrykant słysząc te plotki wściekał się ze złości, zaś pewnego razu, gdy przechodził przez halę fabryczną i zauważył, ze robotnicy ciekawie przyglądają się jego kalectwu, postanowił ostatecznie rozwiać ich podejrzenia. Usiadłszy na skrzyni, nakazał jednemu z pracowników, by ten rozsznurował mu buty, a wszystkim gapiom zaprezentował może nie najpiękniejsze wprawdzie, ale z pewnością ludzkie nogi...
Jeszcze inne pogłoski mówią o tym, że Scheibler po swojej śmierci często odwiedzał fabrykę, przechadzając się po niej pod postacią diabła. Miał też jakoby namawiać jednego z dozorców, by i ten zaprzedał swą duszę w zamian za obietnicę zbudowania jeszcze większego imperium. Jednak po uczynieniu przez pobożnego człeczynę znaku krzyża, złowróżbna mara znikła.
Podobne legendy krążyły również wokół innych znanych postaci świata łódzkiej finansjery.
Stosunkowo dużo podań dotyczyło Grohmanna (nie wiadomo tylko, o którego z członków rodu chodziło). Zapewne istotne tu było nie tyle konkretne nazwisko, a jedynie pewien archetyp potentata, czego dowodem może być opowieść o anonimowym fabrykancie, który nie chcąc zadośćuczynić robotnikowi okaleczonemu w jego fabryce, sam stracił życie za sprawą mocy piekielnych. Tym samym zbiorowemu poczuciu sprawiediwości społecznej stało się zadość.
Cenna, jak myślę uwaga dotycząca "spraw diabelskich":
Narody chętnie widziały diabła w postaci nielubianego sąsiada. I tak: ludowy diabeł angielski był chudym Francuzem, zaś diabeł francuski przybierał postać angielskiego gentlemana, z kolei Lapończyk widział diabła ubranego w szwedzki mundur. Ukraiński chłop wyobrażał sobie czarta wystrojonego w kontusz lub żupan polskiego szlachcica, a w późniejszym wydaniu - w surdut polskiego ziemianina z XIX wieku. Natomiast diabeł ludu polskiego często przybierał postać Niemca... Biedny Scheibler! 

źródła:
B. Baranowski. Pożegnanie z diabłem i czarownicą. Wydawnictwo Łódzkie.
M.Bartczak. Scheiblerowie. Historia rodu. Literatura.
L.Skrzydło. Rody fabrykanckie. Oficyna Bibliofilów.
Z. Wawrzyńska-Bartczak. Kronika miasta Łodzi. Zabobony znad Łódki.

2 komentarze:

  1. Świetny wpis, uwielbiam tego typu podania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziejba wiejska, dziejba miejska, czarownice, diabołki i czary... Tutaj można wszystko; - i wszyscy to lubimy :)) Pozdrawiam.M.

      Usuń