piątek, 22 września 2017

Kunitzer i Meyer ... czyli zanim powstała Widzewska Manufaktura.


Juliusz Kunitzer urodził się w 1843 roku w Przedborzu jako syn tkacza Jakuba, który osiadł w Królestwie mniej więcej dekadę wcześniej. Mały Juliusz miał starszego brata i siostrę, w dzieciństwie wszyscy byli zmuszeni do przeprowadzki do Opatówka, bo ich ojciec znalazł pracę w tamtejszej fabryce. Dorastający synowie znaleźli również zatrudnienie w tym zakładzie, gdy na rodzinę spadła wielka tragedia – śmierć ojca. Matka Juliusza nie miała szczęścia, jej drugi mąż, za którego wyszła pewien czas po owdowieniu, również rychło pożegnał się ze światem.
- Nie płacz, mamo, damy sobie radę. – Juliusz pocieszał matkę, ale jemu też było ciężko.
Brat poszedł na swoje, siostra dobrze wyszła za mąż. Został z matką sam. Miał pracę, ale nie był to dobry zarobek. Przenieśli się więc do Tyńca pod Kaliszem, gdzie Juliusz znalazł zatrudnienie w firmie włókienniczej braci Rephan. Gdy pierwszy raz się tam pojawił, zdębiał. Skurczone postacie przemykały w pyle i potwornym hałasie.
- Tu chyba nikt nie dożywa czterdziestki – pomyślał niespełna dwudziestoletni Kunitzer i postanowił, że długo tu nie zabawi. Zdobył więc szybko papiery czeladnika i pewnego dnia oświadczył matce: - jadę do Łodzi.
Gdy Kunitzer terminował w przestarzałej i niebezpiecznej fabryce Rephanów, w Łodzi Edward Haentschel urządzał swoją własną fabrykę włókienniczą przy Piotrkowskiej, pod dzisiejszym numerem 72. Pochodził on ze Zduńskiej Woli, urodził się w 1830 roku. Wkrótce stał się postacią znaną i szanowaną. Dekadę później wzniósł dwupiętrowy dom dla swojej rodziny. Na parterze urządził sklep, magazyn i kantor. Wolne pomieszczenia mieszkalne wynajmował lokatorom – oczywiście nie byle komu, tylko zamożnym, dobrze usytuowanym ludziom.

Piotrkowska 72. Grand Hotel, wcześniej fabryka Haentschla. Widok z końca XIX wieku.


W 1865 roku w fabryce Haentschla zatrudnienie znalazł Ludwik Meyer. Ten wrocławianin z urodzenia miał wtedy dopiero dwadzieścia cztery lata, a już mógł pochwalić się sporym doświadczeniem handlowym. Jego rzutkość, pozytywne podejście do interesów sprawiły, że zyskał sympatię fabrykanta.
- Dobrze, panie Mayer, zaufam panu. Planuję zamontować maszyny parowe w najbliższym czasie. Od dziś będzie pan zarządzał moją fabryką. Proszę przygotować ją na mechanizację. Wierzę, że da pan sobie radę.
-Dziękuję za zaufanie, panie Haentschel. Postaram się nie zwieść.

Piotrkowska 72 dzisiaj. Na miejscu fabryki Haentschela stoi gmach Grand Hotelu.

Fabrykant rzucił młodego Ludwika na głęboką wodę i w efekcie był zadowolony z jego pracy. Gdy w 1866 roku trafił do niego Juliusz Kunitzer, uznał, że i jego musi pozyskać dla swojej firmy. Haentschel miał nosa do ludzi.
- Panie Kunitzer, więc mówi pan, że chce dla mnie pracować?
- Myślę, że tak… Ale co miałbym robić?
- Tkać. Na razie. Ma pan potencjał.
W ciągu kilku lat młody pracownik tkalni zyskał sobie szacunek wszystkich w zakładzie i szybko awansował na kierownika. Zwrócił na siebie uwagę personelu zarządzającego – w tym Meyera.
- Panie Haentschel, ten Kunitzer jest niesamowity. Za chwilę będzie wiedział więcej ode mnie.
- Niech pan uważa, bo pana wygryzie – roześmiał się szef. – oczywiście to żarty. Coś pan proponuje?
- Właściwie tak. Otwieramy niedługo skład w Warszawie. Myślę, że ktoś taki mógłby go rozkręcić. Nie marnujmy jego potencjału.
- W pełni się z panem zgadzam. Niech jedzie.

"Dziennik Łódzki", rok 1888.

Juliusz Kunitzer chętnie udał się do Warszawy, gdzie faktycznie rozwinął interes. Jego inteligencja i błyskotliwość sprawiły też, że zdobył wiele cennych kontaktów towarzyskich i biznesowych. Wrócił po pewnym czasie do Łodzi z głową pełną nowych doświadczeń i pomysłów. Mechanizacja, o której myślał właściciel, przedłużała się już mocno. Dynamiczny Kunitzer przyspieszył ten proces, jeździł w poszukiwaniu odpowiednich maszyn, oglądał katalogi, godzinami rozmawiał z Meyerem o tym, jakie krosna zainstalować i jaką maszynę parową kupić. Meyer i Kunitzer odpowiadali więc za całokształt działań fabryki przy Piotrkowskiej. Wychodziły z niej cenione materiały wełniane, flanelowe, a także chustki i koce. Panowie dogadywali się świetnie. Obaj byli bardzo ambitni, mieli głowy pełne pomysłów i marzeń o wielkim biznesie. Polubili się tak, że nie konkurowali ze sobą, raczej wymieniali pomysłami, analizowali różne możliwości, pisali plany przyszłych działań. Spędzali również wolny czas w swoim gronie. Nie dziwi więc, że w środowisku zawiązały się romanse i bliższe znajomości. Meyerowi w oko wpadła córka Haentschla, młodsza od niego o kilka lat. Początkowo trochę się obawiał tak wysokich progów, ale fabrykant szybko się zorientował, w czym rzecz, i dał młodym swoje błogosławieństwo.
- Juliuszu, słyszałeś? On nie ma nic przeciwko! Mogę się żenić z Matyldą! Nigdy nie byłem tak szczęśliwy! – zwierzał się Meyer przyjacielowi.
- Zakładam więc, że i mnie zrozumiesz… Meyer spojrzał z zaskoczeniem na Kunitzera.
- Wiesz, ja i Agnieszka… lubimy się. Bardzo. Czy nie masz nic naprzeciw?...
Meyer uśmiechnął się szeroko:
- Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego szwagra! Jeśli tylko ona cię lubi… Wznieśmy toast!
W 1869 roku Ludwik Meyer poślubił córkę Haentschla, Matyldę, a Juliusz Kunitzer siostrę Meyera, Agnieszkę. Tym samym dokonał się związek trzech rodzin, które zapisały się na zawsze w historii miasta. Rok ten był ważny też z innego powodu. Wreszcie zamontowano wyczekiwaną maszynę parową i mechaniczne krosna. Produkcja przyspieszyła a jej koszty spadły.

W 1873 roku obaj panowie zgromadzili już spore majątki. Zapragnęli od życia czegoś więcej niż praca dla kogoś, ale nie chcieli też opuszczać szefa (a w przypadku Meyera – również teścia), któremu zawdzięczali bardzo wiele. Na pierwszy odważny ruch zdecydował się Kunitzer. Skończył właśnie trzydzieści lat i uznał, że czas coś zmienić.
- Panie Haentschel, mam dla pana propozycję.
- Zamieniam się w słuch drogi Juliuszu. Proszę, usiądź.
- Chciałbym od pana wydzierżawić pustą przestrzeń w tkalni.
- Chcesz otworzyć własny interes? – uśmiechnął się fabrykant. – Dobrze, spodziewałem się tego. Gdybym tego nie oczekiwał, nigdy bym cię nie zatrudnił. Napisz mi, jak to sobie wyobrażasz. Dogadamy się. Ale na razie mnie jeszcze nie opuścisz, mam nadzieję?
- Ależ nie, to poboczny interes. Chcę po prostu mieć coś swojego.
W taki oto sposób Juliusz Kunitzer otworzył własną firmę. Trzydzieści wełnianych krosien przyjechało z zagranicy (…) Były to nowoczesne maszyny, których wydajność prześcigała krosna Haentschla. Pech jednak sprawił, że młody inwestor nie cieszył się swoimi cackami długo. Rok później w zakładzie wybuchł wielki pożar. Akcja gaśnicza trwała wiele godzin, a w tym czasie Łódż nie miała jeszcze swojej straży pożarnej! Ta dopiero za dwa lata miała rozpocząć swoją działalność… Pożar gasili pracownicy i mieszkańcy okolicznych ulic. Ogień stanowił problem dla wszystkich łodzian – wystarczyła iskra, by zajął się budynek obok. Nie szczędzono więc sił, by ugasić pożar, a i tak w fabryce Haentschla spłonęła cała tkalnia, kotłownia a większość pozostałych budynków uległa zniszczeniu. Na szczęście zakład był ubezpieczony, ale wszystko trzeba było odbudować. Ocalał tylko frontowy dom.
- Słuchaj Ludwiku, mam już dość tego interesu. Nie chce mi się odbudowywać tego wszystkiego… - Edward Haentschel siedział z zięciem w salonie domu przy Piotrkowskiej. – czy zdołasz pociągnąć to dalej?
- Sam? – zdziwił się Meyer.
- Z pomocą Juliusza, jeśli będzie chciał. Macie chyba dobre relacje…
- Oczywiście. Myślę, że możemy się tego podjąć. Tylko że moje fundusze są ograniczone.
- Nie martw się. Matylda dostanie swoją część mojego majątku. Nie będziesz musiał nic płacić. A Kunitzer ma coś odłożone, chyba znajdzie te 25 tysięcy.

W ten sposób Ludwik Meyer i Juliusz Kinitzer zostali wspólnikami w firmie po Haentschlu. Otrzymali wszystkie upoważnienia i przejęli zadanie odbudowy fabryki. Poprzedni właściciel spakował się i wyjechał do rodziny w Wiedniu. Wspólnicy założyli dom handlowy Kunitzer i Meyer.
Kunitzer zajął się ogółem produkcji, a Meyer zaopatrzeniem i zbytem. Obaj włożyli w firmę wielkie pieniądze, a Kunitzerowie sprzedali nawet nieruchomości, w których ulokowali swoje oszczędności – wszystko po to, by dofinansować fabrykę.

Pasaż Meyera.

Chociaż udało się na nowo uruchomić produkcję, wspólnicy mieli różne pomysły na dalszą działalność. Meyer skupował wszystkie okoliczne nieruchomości, bo chciał wznosić na ich miejsce domy mieszkalne i je wynajmować.

Pasaż Ludwika Meyera, dzisiaj ulica Stanisława Moniuszki.

- Ludwiku, ja tego nie rozumiem. Mamy produkować tekstylia, a ty budujesz domy. Nie zwiększyliśmy produkcji od lat. Musimy to przedyskutować.- Kunitzer chciał rozmawiać ze szwagrem.
- Przecież wiesz, że wynajem nieruchomości to świetny interes. Produkcja produkcją, ale trzeba mieć coś jeszcze… - bronił się Meyer.
- Chcesz być hotelarzem? Dobre sobie…
- Jeśli będą z tego pieniądze, czemu nie? Juliuszu, powiedz mi, do czego zmierzasz.
- Sprzedaj mi Widzew. Wtedy Piotrkowska jest twoja.
- Może to i niezły pomysł. W sumie i tak mam z tym Widzewem same problemy.
- Problemy?
- Tak, zakwestionowali mi papiery, które złożyłem przy zakupie. Wyobraź sobie, że nie wierzą w moje chłopskie pochodzenie.
Kunitzer nie mógł powstrzymać śmiechu:
- Przecież jesteś z Wrocławia!
- Z Chojen, drogi szwagrze. Jestem Z Chojen i mam prawo nabywać grunty rolne. Mam na to papier!
- Ładne rzeczy… Poczekaj, aż prasa się dowie. Obsmarują cię w „Lodzer Zeintungu”!
- Nikt się nie dowie. Poza tym za chwilę to ty będziesz się tym martwił. – Meyer wyciągnął rękę:
- Gratuluję, nowy właścicielu osady fabrycznej na Widzewie! Ale teraz ty też musisz zostać chłopem!

Fabryka Kunitzera na Widzewie.

W 1879 roku Juliusz Kunitzer odsprzedał ostatecznie swoje udziały szwagrowi i poszedł na swoje. Później z uznaniem wypowiadał się o kolejnych posunięciach Meyera. Wciąż miał z nim dobre relacje – w końcu byli rodziną. 

Meyer kupił w kolejnych latach sporą nieruchomość we wsi Mania nieopodal Łodzi i zbudował tam wielką fabrykę.

"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901.

Duży dom mieszkalny przerobił natomiast na luksusowy hotel, który działa do dziś jako Hotel Grand.


"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901.

Z pozostałych nieruchomości Meyer utworzył pasaż, zwany pasażem Meyera (dzisiaj ulica Moniuszki), przy którym postawił piękny pałac i towarzyszące mu zabudowania.

U zbiegu ulicy Moniuszki (dawny Pasaż Meyera) i Piotrkowskiej.

"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901. 

- Po co ci to? – dziwił się wtedy Kunitzer.
- Jak gubernator przeniesie się do Łodzi, będzie miał gdzie mieszkać – odpowiadał Meyer, ale historia pokazała, że miało to nigdy nie nastąpić…

Pałac Ludwika Meyera przy pasażu jego imienia (dzisiaj ulica Moniuszki).

"Rozwój", rok 1911.

Ludwik Meyer zmarł w 1911 roku.

Wróćmy do Kunitzera. Nabył od szwagra dużą posiadłość we wsi Widzew, gdzie Meyer zaczął już wznosić zabudowania fabryczne. Nowy właściciel wykorzystał to i w ekspresowym tempie dokończył inwestycję, choć z pewnymi zmianami (…). Nowy nabywca wkrótce po podpisaniu aktu notarialnego postawił nowoczesne przedsiębiorstwo bawełniane (…).
O dalszych losach rzutkiego przedsiębiorcy z Przedborza i o Widzewskiej Manufakturze – już wkrótce J.

Winieta imperium Kunitzera - Widzewska Manufaktura

Źródło:
Opowieść jest fragmentem książki Marcina Jakuba Szymańskiego i Błażeja Torańskiego „Fabrykanci. Burzliwe dzieje łódzkich bogaczy”.

Fot. archiwalne ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi 
Narodowego Archiwum Cyfrowego (NAC) 
oraz STRONY FotoPolska http://fotopolska.eu/
Fot. współczesne Monika Czechowicz

BAEDEKER POLECA:
Marcin Jakub Szymański, Błażej Torański. Fabrykanci. Burzliwe dzieje łódzkich bogaczy.
Pierwsza w Polsce panorama łódzkich rodzin fabrykanckich. W książce odnajdziemy wszystkie nacje, wyznania i społeczności. Historie rodów oparte są na dokumentach i na relacjach potomków założycieli fabryk – nie tylko włókienniczych. Zakłady dawały właścicielom bogactwo, a rzeszom ludzi – pracę. Fabrykanci spadali czasem z bardzo wysokiego pułapu finansowego na samo dno. Czasami wynosili się z głębokiego dna na wyżyny społeczne i finansowe.
,,Fabrykanci. Burzliwe dzieje łódzkich bogaczy" to historia dziesięciu rodów, które dorobiły się w Łodzi fortun. Jak pisze Marcin Jakub Szymański ,,książka to upomnienie się o pamięć dla ojców miasta, bez których Łódź nigdy by nie powstała."

Marcin Jakub Szymański-historyk, doktor nauk humanistycznych pracujący w Katedrze Historii Polski Najnowszej Uniwersytetu Łódzkiego oraz w Dziale Historii Muzeum Miasta Łodzi. Autor prac z zakresu historii społeczno-gospodarczej i regionalnej, w tym jedynej monografii dziejów łódzkiego piwowarstwa.
Błażej Torański-absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Dziennikarz i publicysta, który obecnie pisze dla tygodnika ,,Do Rzeczy" oraz na portalu sdp.pl, w ,,Forum Dziennikarzy".
Autorzy prezentują realia z jakimi musieli zmagać się ludzie interesu w XIX-wiecznej Łodzi. Historie rodzin mają wiele wspólnych elementów, ale też są między nimi namacalne różnice. Poznajemy historie rodzin Geyerów, w książce opisani są też Scheiblerowie, Poznańscy, Silbersteinowie, Kunitzer, Buhlowie, Biedermannowie, Anstadtowie, Gehligowie i Urbanowscy.
Autorzy przedstawili nie tylko drogę rodzin do wielkich fortun, ale też ich dzieje w czasie wojny i po jej zakończeniu. Fabrykanci czasami bardzo szybko wynosili się z głębokiego dna na wyżyny społeczne, ale też zaliczali głośne bankructwa.
Autorzy podają różne ciekawostki z życia codziennego bogaczy. Nie są to suche fakty, gdyż oprócz problemów związanych z rozwojem firmy toczy się w każdej rodzinie codzienne życie-nauka, zabawa, miłość, namiętność, śluby, intercyzy, rozwody, mariaże bogatych rodzin, choroby i tragedie. Każdy odznacza się innymi cechami charakteru i widoczne to jest w życiu-kłótnie braci, waśnie między małżonkami, wybujałe ambicje i życie ponad stan, a w innym przypadku skromność i oszczędność, pracoholizm lub oddanie się pasjom.
Wszystko opisane jest dosyć lekkim stylem, a fabuła jest częściowo zbeletryzowana i dzięki temu można wczuć się w sytuację osób, które przybyły do miasta głównie ,,za chlebem", choć wbrew pozorom nie byli to ludzie biedni. Nie jest to książka typowo historyczna, choć opiera się na opracowaniach, publikacjach, wspomnieniach i relacjach potomków założycieli fabryk. Część stosunków międzyludzkich jest hipotetyczna, choć zgodna z realiami epoki. Autorzy w ten sposób zapełnili białe plamy w dziejach poszczególnych rodzin. W książce umieszczono bardzo dużo archiwalnych zdjęć, a jeśli ktoś jest zainteresowany zgłębianiem tematu łódzkich fortun, to na końcu publikacji znajdzie wybraną bibliografię.
Książkę uzupełniają unikatowe zdjęcia udostępnione przez Muzeum Historyczne Miasta Łodzi.
Projekt dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

źródło opisu: https://wydawnictwofronda.pl oraz autor „jake”.
źródło okładki: https://wydawnictwofronda.pl

Przeczytaj jeszcze: