"To ty zabiłeś Pana Jezusa!" -
krzyknęła za sześcioletnim Joskiem banda wyrostków...
W książce "Wielki
mrok" Joseph Bainvoll opisuje łódzkie dzieciństwo, w którym erotyka
przeplatana była antysemityzmem...

Hebrajskie wydanie "Wielkiego mroku" ukazało się po raz pierwszy w 1973 roku. Dokładnie 20 lat później autor przesłał polski maszynopis do Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Jednak dopiero niedawno tłumaczenie wspomnień łodzianina ukazało się drukiem. Ich autor, do końca przekonany o jednoznacznie wrogim stosunku Polaków do Żydów, już tego nie zobaczył. Zmarł w 2010 roku.
"Wielki mrok" zawiera opis dzieciństwa i młodości Josepha Bainvolla (po wojnie zmienił nazwisko): od życia w polskiej Łodzi do wybuchu wojny, przez lata morderczej pracy w niemieckich obozach aż do emigracji do Palestyny. Wspomnienia zwracają uwagę szczerością autora, który nie unika pisania o wstydliwych myślach i zachowaniach, wrażliwością na sprawy związane z seksualnością oraz sportretowaniem polskiego antysemityzmu, który dotyczył nawet dzieci.
Zawsze obcy
W "Wielkim mroku" Bainvoll uchwycił językowe, światopoglądowe i religijne pokomplikowanie żydowskiej społeczności Łodzi. Jako chłopiec w rozmowach z matką używał polszczyzny. Do ojca mówił także po polsku, ale ten odpowiadał w jidysz. W łamanym jidysz Josełe rozmawiał z dziadkiem i babcią. Dziadek był religijny, ale ojciec, z zawodu kamieniarz, a z przekonania syjonista, już nie - odwiedzał synagogę tylko w święta. Gdy dowiedział się, że w Talmud Torze, żydowskiej szkole religijnej przy ul. Pomorskiej 46/48 (dziś mieści się tutaj Wydział Nauk o Wychowaniu UŁ), nauczyciel uderzył w twarz syna za brak tałesu, niezwłocznie go z niej wypisał. Od tej pory chłopiec uczył się hebrajskiego w domu wraz z prywatnym nauczycielem. Nie tęsknił za kolegami - w odróżnieniu od niego wszyscy nosili pejsy i przepisowe chałaty. Czuł się obco między nimi - podobnie jak wobec polskich dzieci z podwórka.
Talmud Tora, ulica Pomorska 46/48.
Ulica Smugowa dzisiaj.
Już Zygmunt Freud pisał o seksualnych zainteresowaniach dzieci. Mimo to do dziś hasło "seksualizacja dzieci" wzbudza przestrach u niektórych rodziców. Dowodem, że dziecięca erotyka nie jest wydumaną koncepcją, mogą być wspomnienia Bainvolla. "Byłem rozerotyzowanym chłopcem, ale przecież nie tylko ja. Wszystko, co miało jakiś związek z płcią, budziło naszą nienasyconą chłopięcą ciekawość. (...) Po prostu nie wszyscy mówią o swoich seksualnych zainteresowaniach i przeżyciach, a jeszcze mniej piszą" - zapewnia autor, który jako nastolatek był w stanie przeczytać grubą powieść tylko dlatego, że ktoś zdradził mu, że na jednej ze stron występuje zdanie: "Widział jej piersi".
Pierwsze erotyczne wspomnienia Bainvoll pamięta jak przez mgłę. Miał wtedy cztery lata. Jego sąsiadka, która liczyła nie więcej niż 20 lat, siadywała na krześle i moczyła nogi w misce z wodą. "Kucałem na podłodze i przyglądałem się - byłem oczarowany jej nogami! Zawijała spódnicę dużo powyżej kolan. Widziałem odsłonięte, pełen uda dziewczyny. Byłem pod wrażeniem. Może nie czułem miłości, ale na pewno jakiś pociąg fizyczny - chciałem ją obejmować, głaskać i całować" - wyznaje autor "Wielkiego mroku".
Gdy Josek miał siedem lat, opiekowała się nim służąca jego ciotki. Zezowata Hela przy każdej okazji głaskała i tuliła chłopca. "Mimo że była brzydka, jej pieszczoty sprawiały mi przyjemność. Raz położyła mnie na stole i zaczęła łaskotać po całym ciele, również w miejscu, które mój wnuk z dziwną powagą nazywa teraz częścią prywatną. Ciotka zauważyła, co się święci, Hela dostała po głowie i łechtanie skończyło się na zawsze. Szkoda" - z rozbrajająca szczerością wspomina Bainvoll.
Jako 11-latek Josek zaprzyjaźnił się z rówieśniczką mieszkającą w domu jego dziadków - także Helą. Wspomina: „Hela odwiedzała mnie popołudniami i pewnego razu zaczęliśmy się bawić w zapasy. Żadna strona nie używała siły, wystarczało nam, że się obejmowaliśmy i ściskaliśmy. Objaśniłem jej, że chłopcy, jak się mocują, to łapią się za jaja. Helę to rozbawiło. Pakowaliśmy więc sobie ręce między nogi, nie wiedząc właściwie po co i dlaczego. Wystarczyło, że ta »walka « sprawiała nam przyjemność. W Heli nie byłem zakochany, było to tylko seksualne zainteresowanie jedenastoletniego szczeniaka”.
"Zakochani z ulicy Smugowej". Rysunek na murze oczywiście nie przedstawia Joska z Helą, ale... lubię myśleć, że tak jest.
Z czasem erotyczne pobudki skierowały Bainvolla na drogę politycznej aktywności. Jako 10-latek zainteresował się Bejtarem, syjonistycznym ugrupowaniem nawołującym do zbrojnej walki o Palestynę. Nie był to przypadkowy wybór. Do koła, do którego się zapisał, należała poznana na wakacjach urocza blondynka. Gdy flirt się zakończył, wygasła także fascynacja organizacją Włodzimierza Żabotyńskiego. Za każdym razem, gdy Josek wypatrzył gdzieś ładną dziewczynę, zapisywał się do partii: należał jeszcze do Polskiej Partii Socjalistycznej i do grosmanistów, czyli grupy Meira Grosmana, która odłączyła się od Bejtaru.
Pierwsza wielka miłość spotkała Bainvolla latem 1938 roku i miała na imię Regina. Jako 13-latkowie spędzili wakacje na pieszczotach. Planowali nawet ślub. "Całymi dniami bawiliśmy się w lesie, ściskając się co chwilkę i całując. Miałem skryte marzenie, by dotknąć Reginy między nogami. Słyszałem od kolegów, że u kobiety to ciekawe miejsce. Dlaczego ciekawe? Sami nie wiedzieli, więc ja postanowiłem się dowiedzieć. Regina stanowczo odsuwała moją rękę, a równocześnie dawała mi do zrozumienia, że są miejsca, które dotykać wolno. Dziwiłem się. Dziewczyna domyśliła się, że mało co rozumiem, a chciała okazać mi uczucie. Pewnego dnia, gdy całowaliśmy się, wzięła moją rękę i położyła na swojej piersi. Poczułem dwie sprężyste kulki. I co mi było z tego? Na inne dotykanie miałem chęć" - pisze Bainvoll. Do ślubu jednak nie doszło. Ubodzy rodzice Reginy planowali szybko wydać ją za mąż, a rówieśnik nie był odpowiednim kandydatem.
Hitlerowski reżyser
Terror wobec łódzkich Żydów zaczął się natychmiast po wkroczeniu Niemców we wrześniu 1939 roku. Czasem byli gnębieni dla zabawy, a sceny upokorzenia oglądało wielu łodzian. Bajnwol był świadkiem, jak na jedną z ulic została spędzona grupa ortodoksyjnych Żydów: „Na rozkaz władców wystraszeni Żydzi szarpali się wzajemnie za brody, pluli i bili po twarzach. Jeden taki hitlerowski reżyser wymyślił dotychczas nieznaną zabawę: rozkazał Żydom rękami zbierać z ulicy końskie łajno i napełniać jeden drugiemu kieszenie cuchnącą mazią. Na tym jednak nie poprzestano. Biedne ofiary musiały wpychać sobie wzajemnie końskie łajno do ust! Jeden z Niemców, któremu znudziła się zabawa z łajnem, wyjął z kieszeni nóż, dał go do ręki jednemu z Żydów i rozkazał skrócić brodę drugiemu. Potem role się zmieniły. Bolesna zabawa w golibrodę trwała, dopóki wszyscy zmaltretowani Żydzi nie zostali »obsłużeni «”.
Niemcy łatwo rozpoznawali żydowskich łodzian, którzy nosili chałaty i nakrycia
głowy, mieli pejsy, długie brody i ciemne włosy - był to typowy wizerunek Żyda
z niemieckiej propagandy. Mieli jednak problem z osobami, które nie
przestrzegały ściśle zasad judaizmu albo nie odznaczały się stereotypową
semicką urodą. Josek miał o dwa lata starszego kolegę o blond włosach i
niebieskich oczach, który swobodnie spacerował po mieście bez żółtej gwiazdy na
ubraniu, a nawet wdawał się w pogawędki z żołnierzami. Nigdy nie został
zdemaskowany.
Gdy Niemcy mieli trudność z rozpoznaniem Żyda, w sukurs przychodzili im Polacy. Z polską pomocą wobec okupanta osobiście zetknął się autor "Wielkiego mroku": "Chciałem kupić kostkę masła dla Mońka, mojego dziesięć lat młodszego braciszka. Nie było to zbyt łatwe. Trzeba było wstać o trzeciej w nocy i stanąć w długiej kolejce. Sklep otwierano o ósmej. Czekałem cierpliwie i około dziesiątej byłem już blisko drzwi. Wówczas zjawił się umundurowany Niemiec, a z nim polski szczeniak, który wskazywał palcem czekających w kolejce Żydów. Biciem i kopaniem wypędzano ich z kolejki. Przede mną stały dwie Polki, starały się mnie zasłonić. Na nic to się zdało. Gówniarz wypatrzył mnie, wskazał palcem. Dostałem kopniaka w tyłek i szybko uciekłem".
Koniec polskiego snu
Jeszcze przed utworzeniem w Łodzi getta, w grudniu 1939 roku, rodzina Bajnwolów przeniosła się do Stopnicy, sądziła, że w niewielkiej miejscowości między Kielcami a Tarnowem będzie łatwiej przetrwać nazistowskie rządy. Od jesieni 1942 roku Bainvoll przebywał kolejno w obozach Skarżysko-Kamienna, Buchenwald, Schlieben i Theresienstadt. Z jednego z obozów udało mu się nawet zbiec, ale nie mógł się wyżywić w lesie, więc przedostał się z powrotem. W maju 1945 roku został wyswobodzony przez Armię Czerwoną.
W 1945 roku zobaczył, że wciąż istnieje "ta sama Polska, ci sami Polacy. Żydów wyrzucano z pędzących pociągów, Żydzi bali się wracać do rodzinnych miasteczek. Wielu zamordowano, gdy prosili o zwrot zostawionych na przechowanie wartościowych rzeczy. Bywały jednak wyjątki, zdarzało się, że Polacy serdecznie przyjmowali wracających sąsiadów i znajomych. Równocześnie radzili jednak po przyjacielsku, by przybysze nie nocowali w miasteczku". Na łódzkich ulicach słyszał komentarze: "Żydzi do Palestyny", "Precz z Żydami" albo "Że też ich jeszcze tylu zostało". Postanowił wyjechać z Polski.
Terror wobec łódzkich Żydów zaczął się natychmiast po wkroczeniu Niemców we wrześniu 1939 roku. Czasem byli gnębieni dla zabawy, a sceny upokorzenia oglądało wielu łodzian. Bajnwol był świadkiem, jak na jedną z ulic została spędzona grupa ortodoksyjnych Żydów: „Na rozkaz władców wystraszeni Żydzi szarpali się wzajemnie za brody, pluli i bili po twarzach. Jeden taki hitlerowski reżyser wymyślił dotychczas nieznaną zabawę: rozkazał Żydom rękami zbierać z ulicy końskie łajno i napełniać jeden drugiemu kieszenie cuchnącą mazią. Na tym jednak nie poprzestano. Biedne ofiary musiały wpychać sobie wzajemnie końskie łajno do ust! Jeden z Niemców, któremu znudziła się zabawa z łajnem, wyjął z kieszeni nóż, dał go do ręki jednemu z Żydów i rozkazał skrócić brodę drugiemu. Potem role się zmieniły. Bolesna zabawa w golibrodę trwała, dopóki wszyscy zmaltretowani Żydzi nie zostali »obsłużeni «”.
Gdy Niemcy mieli trudność z rozpoznaniem Żyda, w sukurs przychodzili im Polacy. Z polską pomocą wobec okupanta osobiście zetknął się autor "Wielkiego mroku": "Chciałem kupić kostkę masła dla Mońka, mojego dziesięć lat młodszego braciszka. Nie było to zbyt łatwe. Trzeba było wstać o trzeciej w nocy i stanąć w długiej kolejce. Sklep otwierano o ósmej. Czekałem cierpliwie i około dziesiątej byłem już blisko drzwi. Wówczas zjawił się umundurowany Niemiec, a z nim polski szczeniak, który wskazywał palcem czekających w kolejce Żydów. Biciem i kopaniem wypędzano ich z kolejki. Przede mną stały dwie Polki, starały się mnie zasłonić. Na nic to się zdało. Gówniarz wypatrzył mnie, wskazał palcem. Dostałem kopniaka w tyłek i szybko uciekłem".
Koniec polskiego snu
Jeszcze przed utworzeniem w Łodzi getta, w grudniu 1939 roku, rodzina Bajnwolów przeniosła się do Stopnicy, sądziła, że w niewielkiej miejscowości między Kielcami a Tarnowem będzie łatwiej przetrwać nazistowskie rządy. Od jesieni 1942 roku Bainvoll przebywał kolejno w obozach Skarżysko-Kamienna, Buchenwald, Schlieben i Theresienstadt. Z jednego z obozów udało mu się nawet zbiec, ale nie mógł się wyżywić w lesie, więc przedostał się z powrotem. W maju 1945 roku został wyswobodzony przez Armię Czerwoną.
Joseph Bainvoll z Felicją.
Po wojnie Bainvoll wrócił do Łodzi. Jednym z pierwszych miejsc, jakie
odwiedził, był Wojewódzki Komitet Żydowski przy ul. Śródmiejskiej (dziś
Więckowskiego). Ulica była pełna ocalonych. "Biuro mieściło się na
pierwszym piętrze, ściany całej klatki schodowej, już od wejścia, były pokryte
nazwiskami szukających. Każdy chciał, by jego nazwisko bardziej rzucało się w
oczy. Stojąc na schodach, trudno już było znaleźć miejsce na napis. Ludzie
wspinali się, siadali - jeden na barkach drugiego i pisali, by zostawić znak.
Jeszcze dziś wzruszam się, wspominając obraz chwytający za serce. Dziesiątki
ludzi pełnych nadziei stoi z zadartymi głowami, szukają nazwiska kogoś
bliskiego. Wielu przychodziło częściej niż raz dziennie. Odchodzili smutni,
rozczarowani".W 1945 roku zobaczył, że wciąż istnieje "ta sama Polska, ci sami Polacy. Żydów wyrzucano z pędzących pociągów, Żydzi bali się wracać do rodzinnych miasteczek. Wielu zamordowano, gdy prosili o zwrot zostawionych na przechowanie wartościowych rzeczy. Bywały jednak wyjątki, zdarzało się, że Polacy serdecznie przyjmowali wracających sąsiadów i znajomych. Równocześnie radzili jednak po przyjacielsku, by przybysze nie nocowali w miasteczku". Na łódzkich ulicach słyszał komentarze: "Żydzi do Palestyny", "Precz z Żydami" albo "Że też ich jeszcze tylu zostało". Postanowił wyjechać z Polski.
Joseph Bainvoll
z żoną Felicją (Fot. Żydowski Instytut Historyczny)
Latem 1947 roku, dwa lata po opuszczeniu Łodzi, Bainvoll przybył do Palestyny.
Gdy kilkadziesiąt lat później tłumaczył "Wielki mrok", przyznał: "Podczas tej pracy zrozumiałem, że
polski nie jest już moim ojczystym językiem, mimo że był to jedyny język,
którego uczyłem się w dzieciństwie. Nic w tym dziwnego, od lat nie mówię po
polsku, nie myślę w tym języku, polskiej książki nie czytałem od czterdziestu
lat i już nawet nie śnię po polsku"…
BAEDEKER POLECA:
Joseph Bainvoll, Wielki mrok, Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma
źródła:
lodz.gazeta.pl
Igor Rakowski-Kłos
Igor Rakowski-Kłos
BAEDEKER POLECA:
Joseph Bainvoll, Wielki mrok, Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma