czwartek, 16 czerwca 2016

PIEKIELNE MASZYNY, … czyli jak u Scheiblera bies parą dmuchał


iele łódzkich dróg polnych dawniej zabarwiało się czerwoną farbą, 
płynącą niezakrytymi ściekami z powstających farbiarni. Jedna z nich zawdzięcza nawet czerwieni swą nazwę. W fabrykach pracowało już kilka maszyn parowych. Na niebrukowanych ulicach leżało gęste błoto. Powietrze stawało się ciężkie od cuchnących wyziewów z farbiarń i apretur. Dla robotników, przybywających do fabryk do pracy z okolicznych wsi, były to zapachy piekieł. To zetknięcie się dwóch światów – wsi i miasta – musiało w gawędach, pogwarkach ludzi zaowocować baśniami i stworzyć legendy. Ułamki owych historii do dziś jeszcze wśród bardzo starych robotników na Księżym Młynie, w famielijniakach, bywają opowiadane i przekazywane.


Często opowiadano o biesowskich udziałach w tworzeniu fabrykanckich fortun. O pokumaniu się właścicieli z samymi książętami piekieł, o cyrografach na wieży zamku w Łęczycy z diabłem podpisywanych. Ludzie gadali o częstych i tajemniczych nocnych wyjazdach w okolice bagien nad Bzurą, by się fabrykanci mogli z Borutą kumać. A jeden z posiadaczy, mający swe włości na Pfaffendorfie (Księży Młyn), przybył do naszego miasta z Ozorkowa… a Ozorków leży blisko Łęczycy… więc o diabelskie parantele nie było trudno! Opowiadali sobie o tym przędzarze łódzcy w gospodzie czeladnej i w Domu Majstrów przy ulicy Przejazd.

Osiedle robotnicze na Księżym Młynie. W tle fabryka Karola Wilhelma Scheiblera.

Ba… pogadywano także, że diabły pozazdrościły sukcesów fabrykantom i jeden z nich – drobny kuzyn Boruty, zły i przechery Węsad, chciał spróbować pracy u Scheiblera. Ale przybywszy niepoznany do Łodzi, rozejrzał się był po biednych opłotkach, po chałupinach biednych. Uliczki zaśmiecone i cuchnące przypominały mu piekło. Czarne dymy, unoszące się z tysięcy kominów nad miastem, utwierdziły go w przekonaniu, że trafił do jeszcze gorszego piekła niż jego własne.
Jak to diabeł – postanowił nie dać się zapędzić do żadnej uczciwej pracy dla ludzi. Nie odpowiadała mu proponowana praca kuchcika w gościnnym zajeździe, ani bycie furmanem wożącym podróżnych na Foksal kolei żelaznej w Rokicinach czy na wielkich lorach transportować batysty i perkaliki na wywóz za granicę. Nie imponowała mu również praca guwernera przy fabrykanckiej dziatwie w pałacu. Nie chciał też być urzędnikiem magistrackim ani woźnym w trybunale miejskim. Nawet na gospodynię do organistówki go nie ciągnęło. Oparł się nawet możliwości zostania łódzkim burmistrzem! Leniwe było diablisko!
Uparł się, że musi być przyjęty do samego łódzkiego króla bawełny, pana na Księżym Młynie! Podobało mu się w jego fabryce na Wodnym Rynku i czuł się tam lepiej niż w rodzonym piekle. Był tam najwyższy w mieście komin fabryczny. Wielu ludzi uwijających się jak w ukropie, prawie nagich, sprawiło na Węsadzie wrażenie diabelskich pobratymców – dusz potępionych!

Imperium Karola Scheiblera.

A jak się diabeł uprze, to i dokona, co zamyślił. Moment dogodny upatrzył sobie, kiedy to w Łodzi ruchawka się uczyniła straszna, kiedy robotnicy fabryczni, bardzo wyzyskiwani, bunt wszczęli pełni gniewu. Były to lata sześćdziesiąte XIX wieku.
Bieda i bunt kiełkowały w fabrykach od dawna! Rozwijały się z iście diabelską namiętnością i siłą. Ubodzy sukiennicy łódzcy, mniejsi wytwórcy płótna w manufakturach, zbuntowali się przeciw polityce króla bawełny, który jako pierwszy w Łodzi uruchomił u siebie tkalnię mechaniczną. Liczyła ona aż sto krosien, zwanych przez robotników samo tkającymi. Fabrykant zamierzał uruchamiać dalsze. Wziął nawet w tym celu pożyczkę w banku warszawskim. Ulokował w rozwoju mechanizacji nawet cały duży posag żony.
- Ani chybi spółkę z diabłem zawarł – mówili zwalniani z pracy, głodni robotnicy. 


Przypuszczano, że to nawet Węsad ogniem zionie i parą straszliwą z gęby okropnej bucha, pracując w kotłowni, podobnej tej piekielnej, ale w fabryce się znajdującej.
Podejrzenia zdały się uzasadnione, bo przy machinie parowej kręcił się jakiś majster, czarny i chudy, co tylko ślepiami obracał groźnie i wąsiskami pełnymi sadzy poruszał, po niemiecku ludźmi sypiącymi węgiel pod kotły – jak w czeluście piekielne – dyrygował. I słuchali diabła! Ani słowa po naszemu nie rozumiał, ino gardłował coś i seplenił w niemieckiej mowie.
Gorycz ogarniała ludzi. Obawa ich wzięła przemożna, że skoro diabeł u Scheiblera parą z gęby bucha i węgiel ogniem piekielnym pożera, to wszyscy oni bez roboty się ostaną, a dzieciska bez chleba pomrą w tej godzinie straszliwej.
Zebrali się na Wodnym Rynku i uradzili diabła z fabryki przepędzić. Wziąwszy brysztangi, łomy rozmaite, drągi, poszli pod fabrykę na Rynku Wodnym. Ale na diabła najbardziej działają święte obrazy i kościelne, poświęcone chorągwie. Śpiewając pobożne pieśni, w wielkim pochodzie ruszyli.
Huzia na diabła!
Weszli siłą. Tkalnia została całkowicie zdemolowana, maszyny, jako diabelskie wspólniczki, połamane i rozbite…
Co odważniejsi, zrazu nieśmiało, potem z coraz większą zapalczywością, jęli się łomami do maszyny parowej dobierać.
… Nagle nieopatrznie pokręcony jakiś zawór wykonał obrót i… para z sykiem straszliwym, poświstem piekielnym wydobywać się zaczęła na zewnątrz kotła. Ukropem gorącym bryznęło dookoła. Lunął gęsty, piekielny deszcz. Para złowrogą zasłoną spowiła kotłownię. Sunęła potężnymi płatami w kierunku stojącego, oniemiałego z trwogi robociarskiego tłumu! Mało nie nastąpił wybuch kotła!...
Diabła nie udało się zatrzymać ani wygnać go z fabryki, by ludziom pracy nie odbierał. Ocalał z pogromu! Władze rosyjskie poparły diabła Węsada, co robił w kotłowni! Prawie wszystkich, którzy brali udział w organizowaniu pochodu, sąd powiatowy w Łęczycy ukarał za udział w burzeniu maszyn.
Wkrótce w innych fabrykach też wprowadzono maszyny parowe. Wiele lat musiało upłynąć, żeby ludzie przestali wierzyć w ich piekielne pochodzenie.

Według Zdzisława Konickiego
źródło:
Łódź w baśni i legendzie.

Robotnicy przed fabryką Karola Scheiblera. 
Fot. archiwalna ze strony http://www.fabrykancka.pl/

Fot. współczesne Monika Czechowicz

BAEDEKER POLECA:


Zagadka rodowodu Łodzi i jej najdawniejszych lat, gdy była nieznaczną wsią pośród puszczy, nie daje spokoju ludziom obdarzonym wyobraźnią. Literaci wkraczają na miejsce, którego historycy z braku źródeł, nie są w stanie w pełni zagospodarować. Baśnie i legendy zawarte w niniejszym zbiorku obejmują czasy od nadania Łodzi praw miejskich do XIX wieku.