piątek, 4 stycznia 2019

- łódzkie podwórka - amfiteatry, estrady, areny...


W ubiegłowiecznej Łodzi, w robotniczych dzielnicach, w podwórkach famuł Poznańskiego, Scheiblera, Heinzla i innych, wśród lokatorów łódzkich czynszówek czas wolny często uprzyjemniano sobie grą na różnych instrumentach: akordeonach, skrzypcach, mandolinach, harmonijkach ustnych. Spotykało się tu wiele osób uzdolnionych muzycznie a z rozwartych okien kamienic często dobiegały dźwięki muzyki. W repertuarze muzyków amatorów przeważały melodie ludowe zasłyszane w latach młodości na weselach i zabawach w stronach rodzinnych.

Raz w niedzielę w Czarnocinie,
w pewnej chacie przy rodzinie, przy rodzinie,
rzekła córka do swej mamy,
a co rzekła - posłuchamy.

Matuś moja rzecze córa,
mam dwadzieścia lat akurat, lat akurat,
chcę się żenić, duch mi szepce,
a tu we wsi nikt mnie nie chce.

Chcę mieć męża bogatego,
przystojnego i mądrego.
Matuś córkę wysłuchała, wysłuchała
i tak do niej powiedziała:

Córko moja, jedź do Łodzi,
to ci wcale nie zaszkodzi, nie zaszkodzi,
poznasz ludzi i zwyczaje,
poznasz życie, obyczaje.

Córuś mamy usłuchała,
i do Łodzi pojechała.
Minął roczek, trzy kwartały,
wtem przychodzi list niemały:

W Łodzi takie są zwyczaje,
ten zarabia, kto sprzedaje, kto sprzedaje,
ja ten zwyczaj podchwyciłam,
dla was wnuka zarobiłam.

Ani chwili nie zwlekajcie,
i do Łodzi przyjeżdżajcie, przyjeżdżajcie,
weźcie forsy moi mili
będziem tutaj wnuka chrzcili.

"Niedziela w Czarnocinie", piosenka nadesłana przez Tadeusza Rosiaka (w: Folklor robotniczej Łodzi).
Piosenkę śpiewano przy uroczystościach rodzinnych. melodia znana również z innymi tekstami - polka miejska.


Pod koniec XIX wieku muzykę "żywą", bardzo rozpowszechnioną w kręgach robotniczych, zaczęła wypierać muzyka mechaniczna. Pojawiły się bowiem pierwsze gramofony. Posiadacze ich ze zrozumiałych względów cieszyli się wśród sąsiadów szczególnym autorytetem. Gramofon stanowił wtedy największą atrakcję spotkań towarzyskich.


"Gazeta Łódzka", rok 1913.

W cieple, pogodne dni życie znacznej części mieszkańców łódzkich czynszówek przenosiło się z czterech ścian na podwórka.


W śródmieściu przeważały podwórza-studnie, obudowane ze wszystkich stron wysokimi oficynami, pozbawione słońca i przestrzeni, mało więc przydatne do sąsiedzkich spotkań i wypoczynku na świeżym powietrzu.



Inaczej wyglądało to w odleglejszych od centrum dzielnicach miasta. Były tu dość obszerne podwórka, często z ogródkiem bądź z kilku rozłożystymi drzewami. 


W porze letniej skupiało się w nich życie towarzyskie czynszowej kamienicy.


Podwórko dla wielu mieszkańców - zwłaszcza starszych - było odrębnym światem wrażeń wzrokowych i słuchowych. Z okien i balkonów obserwowali oni godzinami toczące się tu życie.

"Panorama", rok 1935.


W bliskości pompy odbywały się wielkie prania. Na sznurach rozpiętych między parkanem a komórką suszyła się bielizna. Na podwórku odbywał się także handel wymienny pomiędzy żydowskim "handełesem" a mieszkańcami domu. Za starą odzież można było otrzymać emaliowane garnki i fajansowe kubki, ozdobne talerzyki i inne naczynia wypełniające wózek lub taczkę handlarza (…)



Znaczną atrakcją dla wielu lokatorów łódzkich czynszówek były występy podwórkowych artystów: śpiewaków, muzyków, iluzjonistów, cyrkowców. Estradę z powodzeniem zastępowały podwórka-studnie z odrapanymi murami oficyn, których okna tworzyły jedyny w swoim rodzaju amfiteatr. Z tych okien rozlegały się brawa i sypały się drobne monety.

"Łódź w Ilustracji", dodatek niedzielny "Kuriera Łódzkiego", rok 1933.

Kataryniarz. Fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Na podwórkowych estradach najczęściej pojawiali się kataryniarze otoczeni zawsze mrowiskiem podnieconych dzieci. Na pudle katarynki, przyozdobionej świecidełkami, siedziała małpka na łańcuszku, kolorowa papuga bądź świnka morska. Instrument kataryniarza, poruszany korbką, wydawał tony głośne, przekazywane w żywym rytmie. Katarynkowe melodie cieszyły się na ogół przychylnością słuchaczy, ale nie brakowało także malkontentów.
"Plagą stali się artyści wędrowni kataryniarze - narzekał pewien publicysta - Niepokoją oni ulice, podwórza i różne zakłady najpotworniejszym skrzeczeniem swoich instrumentów, za co natarczywie domagają się datków. Gdyby to jeszcze były katarynki o miłym włoskim głosie, o ulepszonej konstrukcji, o sztukach estetycznych, lecz gdzie tam! Są to pudła wywrzaskujące odwieczne, dawno już w skrzynkach wyskrzeczane walczyki, mazurki itp."

Fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Katarynki, pomimo pewnych zastrzeżeń, przez długie lata umilały życie proletariatu łódzkiego i spełniały znaczącą rolę w upowszechnianiu muzyki w szerokich kręgach miejscowego społeczeństwa. Wzbogacały także repertuar pieśniowy wśród robotników i spopularyzowały niejedną melodię.

W fabryce pracowała
już od najmłodszych lat,
w fabryce tej poznała
życie i cały świat.
Co dzień o piątej rano
gwizd syren budził ją
melodią rozkrzyczaną
pieśnią, co płynie za mgłą.

Czarnych dymów ciężką mgłę
nad domami wiatr rozpina,
do fabryki co dzień szła
fabryczna dziewczyna.

Życie nieraz urok ma
gdy z chłopcem do kina
choć jeden raz na tydzień
szła fabryczna dziewczyna.
Warsztatów tych cień i huk
witał, szedł jej śladem
a wokoło obcy tłum
twarze smutne i blade.

Czarnych dymów...

Życie ma twarde pięści,
życie ma prawa swe,
zabiera nieraz szczęście
daje dni smutne i złe.
Redukcją grożą wszędzie
i na nią padł ten cios
bez pracy jak to będzie,
jakie to życie i los.

Czarnych dymów...

"Fabryczna dziewczyna", nadesłane przez Sylwestra Orzechowskiego (w: Folklor robotniczej Łodzi)


Przez łódzkie podwórka przewijali się także liczni śpiewacy i muzycy, zapoznając słuchaczy z różnorodnymi pieśniami. Piosenki i ballady podwórkowe powstawały często samorzutnie, układane przeważnie przez nieznanych twórców. Muzyka stanowiąca podkład do tekstów była czasem oryginalna, częściej jednak zaczerpnięta z popularnych utworów muzycznych. Stąd też nie dziwiła zapowiedź podwórkowego konferansjera: muzyka własna, słowa szwagra.


W czynszowej małej kamienicy
na Chojnach, gdzie piotrkowski trakt
w wieczornym smutku tej ulicy,
w mieszkaniu, w którym wciąż miejsca brak,
ktoś by powiedział, że to blaga
lecz nie pomogą tę biedę znieść.
Ta bieda byłaby wspanialsza
żeby nie dalsza rodzinka ma.

Dwanaście rodzin żre u mnie co dzień
dwanaście rodzin obżera mnie
a każda z nich ma troje dzieci,
to razem jest trzydzieści sześć
i mąż i żona to już pięćdziesiąt
i takiej armii ja mam dać żreć.

A kiedy wieczór już nadchodzi,
w szufladach małe dzieci śpią,
dla starszych to jest fotel, szafa
lub otomana lub jeszcze coś.
A rano, gdy gotuję krupnik,
to wciąż przy kuchni jest wielki tłok,
ta bieda byłaby wspanialsza,
gdyby nie dalsza rodzinka ma.

Dwanaście rodzin żre...

"W czynszowej kamienicy", piosenka nadesłana przez Longina Orszulaka (w: Folklor robotniczej Łodzi).
Piosenka prawdopodobnie wykonywana z melodią jakiegoś popularnego szlagieru.

Fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Repertuar śpiewaków obejmował również ulubione arie operowe i operetkowe praz popularne piosenki kabaretowe. Wykonawcy soliści akompaniowali sobie na harmonii, skrzypcach, gitarze czy mandolinie. 

Rzadziej na estradach podwórkowych pojawiały się kapele złożone z kilku grajków. Teksty piosenek, pieśni, ballad bywały drukowane w postaci broszurek i sprzedawane podczas występów.

Hej Łodzianko czemuś smutna,

czemu blada twoja twarz,
ty o Łodzi pewno marzysz,
ty ją ciągle w sercu masz.

Nędza z Łodzi mnie wygnała,
głód mnie rzucił pośród was
śpiewałabym nie mam komu
szumi tylko łódzki las.

Jest tu u nas chleb i praca,
nie dokuczy ci tu głód,
są tu domy i pałace
jest i u nas dobry lud.

Wolę w Łodzi nędzę znosić,
wolę z matką dzielić trud,
chętnie dzisiaj was porzucę,
pójdę między łódzki lud.

W Łodzi ojciec, w Łodzi matka,
w Łodzi jest mój cały ród,
w Łodzi jam się urodziła,
w Łodzi będę brała ślub.

Łódź rodzinne moje miasto,
to potężnych fabryk gród,
w Łodzi swoje życie spędzę,
w Łodzi będę miała grób.

"Hej Łodzianko!", piosenka nadesłana przez Tadeusza Rosiaka (w: Folklor robotniczej Łodzi).
Pieśń śpiewana po I wojnie światowej. Muzycznie jest to melodia typu balladowego w rytmie walca.


Publiczność podwórkowa - zwłaszcza z rodzin robotniczych i ze służby domowej - wysłuchiwała z przejęciem popularnej ballady o losach matkobójczyni Heleny, śpiewaną przez młodą harfiarkę:

W więziennych murach poza kratami
Piękna Helena siedziała
I goniąc wzrokiem za przechodniami
Smutną piosenkę śpiewała...

W okresie międzywojennym bardzo popularna była "Ballada o Zajdlowej", matce, która zabiła córkę - i wiele innych miejskich ballad opisujących historie krwawe lub miłosne, a najczęściej i jedno i drugie….

W bałuckiej cichej dzielnicy,
mieszkała z córeczką wdowa,
gdzieś na Szopena ulicy,
zwała się pani Zajdlowa.
Miała kochanków dość wielu,
no i za mąż pójść chciała,
prędko dążyła do celu,
lecz córka jej przeszkadzała.
Matka swą córkę katuje,
orgie się straszne tam dzieją,
córka po schodach nocuje,
a oni z tego się śmieją.
Matka wesoło się bawi
i córkę z domu wygania,
Zosia zalewa się łzami,
po nocach wciąż słychać łkania.
Aż naraz wszystko ustało,
bo matka ją udusiła
i jeszcze ciepłe jej ciało
do ubikacji wrzuciła.
Nazajutrz płacze, narzeka,
 że córka gdzieś zaginęła,
bez podejrzenia nie zwleka
szukać córeczki zaczęła.
A na policji zeznaje,
że banda skradła jej dziecię
i list anonim oddaje,
a córka gnije w kolecie.
Policja list ten zbadała,
że kochankowie pisali,
straż na Szopena wezwała
i kloak wnet przeszukali.
Znaleźli ciało dziewczyny
ledwie dwanaście lat miała,
to przecież dziecko bez winy
w czym w drodze była ta mała.
Dlaczegoś matko zabiła,
zza grobu pytam dlaczego?
Nas szczera miłość łączyła,
tyś chciała szczęścia nowego.
Szczęście prysnęło jak bańka,
żyć mi nie dałaś na świecie,
nawet dla swego kochanka
przestałaś kochać swe dziecie.
Tyś gorsza od Gorgonowej
boś własną córkę zabiła,
zemściłaś się na mnie gorzej
swe dziecie żeś utopiła.
A ja spoczywam już w grobie,
mój pogrzeb już w zapomnieniu,
ty za swą okrutną zbrodnię
na zawsze zgnijesz w więzieniu.

"Ballada o Zjdlowej", nadesłana przez Tadeusza Rosiaka (w: Folklor robotniczej Łodzi)

"Express Wieczorny Ilustrowany", rok 1935.


Duże zainteresowanie mieszkańców czynszówek budziły występy podwórkowych akrobatów. Ich popisy, stanowiące namiastkę sztuki cyrkowej, widzowie nagradzali rzęsistymi brawami i obficie sypiącymi się z okien datkami pieniężnymi. Wędrowni akrobaci spotykali się także z przychylnością prasy.

"W ostatnich dniach widać można było akrobatów podwórkowych z katarynką i dywanikiem na plecach, odzianych w trykoty - donosiła pewna gazeta - Gromadka składa się ze starego sztukmistrza i trojga dzieci. Koziołki rozgrzewają, więc bez względu na aurę i na rezultat pieniężny ścielą dywanik, gdzie mogą."

Od podwórka do podwórka
Krąży co dzień cała czwórka.
Tu solówka, tam duecik,
Przedstawienie jakoś leci.

W oknach czeka już publika,
A na mecie - gimnastyka.
Ten kopiejką, ów grosikiem
Wspiera program z dywanikiem.

Gorzki był chleb wędrownego muzykanta czy sztukmistrza. W lecie można było jakoś wytrzymać, gorzej zaś, gdy nadeszła zima. Sztuka podwórkowa kryła się, gdzie mogła. Wszystkie restauracje i szynki miały wtedy jakąś "działalność artystyczną".

"Lodzer Zeitung", rok 1895.

Zima, niestety ograniczała w sporej mierze formy wypoczynku i rozrywki znacznej części mieszkańców Łodzi, zwłaszcza ludzi uboższych. Większości robotników nie stać było na bilet do teatru czy kina. Na zaśnieżonych podwórkach nic się właściwie nie działo... (…)


Źródła:
Wacław Pawlak. Minionych zabaw czar czyli czas wolny i rozrywka w dawnej Łodzi.
Bronisława Kopczyńska-Jaworska, Jadwiga Kucharska, Jan Piotr Dekowski. Folklor robotniczej Łodzi. Pokłosie konkursu.

Przeczytaj jeszcze:
Dawnych kawiarni czar… 
Tak bawiła się Łódź... 
ALE CYRK!
Bałuty i Chojny to naród spokojny…i prasowe sensacje dawnej Łodzi.
"Kto do szynku chodzi, biedę swą łagodzi" 
Łódzkie życie muzyczne w połowie XIX stulecia.
POCZĄTKI ŁÓDZKIEGO MUZYKOWANIA i… najstarszy zespół łódzkich puzonistów 

Fot. archiwalne pochodzą ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego (NAC) oraz Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi.

Fot. współczesne Monika Czechowicz