1
czerwca 1905 roku wierni kościoła katolickiego oraz kościołów
protestanckich obchodzili święto Wniebowstąpienia Pańskiego (Christi
Himmelfahrt). W Królestwie Polskim był to dzień wolny od pracy.
Korzystając
z pięknej, upalnej letniej pogody tysiące łodzian udało się za miasto i
spędziło kilka godzin na odpoczynku w gronie rodziny i znajomych.
Helenów.
"Rozwój",
1 czerwca 1905 roku.
Tymczasem
fala majowych strajków nie ustała, a w wielu fabrykach robotnicy okupowali
swoje zakłady pracy. W godzinach rannych oddziały wojskowe na prośbę
przemysłowców i za zgodą władz zajęły tereny zakładów Scheiblera na Księżym
Młynie, Heinzla i Kunitzera na Widzewie oraz Juliusza Heinzla przy ulicy
Piotrkowskiej 104.
Na
Księżym Młynie po słabych próbach oporu okupujący zakłady robotnicy opuścili
teren fabryki.
Dawna
fabryka Karola Wilhelma Scheiblera.
O godzinie drugiej po południu w sali koncertowej Sellina przy ulicy Konstantynowskiej 14 (dziś ulica Legionów) rozpoczęło się nadzwyczajne zebranie Stowarzyszenia Majstrów Fabrycznych Guberni Piotrkowskiej. Zaproszeni byli również przedstawiciele robotników, a także kilku miejscowych działaczy społecznych. W wystąpieniach członków stowarzyszenia stwierdzano, że majstrowie czują się w obecnej sytuacji podwójnie poszkodowani, gdyż doznają przykrości zarówno ze strony robotników, jak i właścicieli fabryk. Dla właścicieli majster jest jedynie narzędziem do poskramiania robotnika, dla robotnika - uosobieniem bezwzględnego wyzysku ze strony fabryki.
"Rozwój",
rok 1905.
Nagminnie
powtarzające się w ostatnim czasie przypadki pobicia majstrów lub ich
wyniesienia czy też wywiezienia na taczce z fabryki dokonywały się
niejednokrotnie za poduszczeniem właściciela, chcącego przy okazji pozbyć się
niewygodnego majstra. Zdarzało się, że po zapłaceniu robotnikom pewnej kwoty
wyniesiony z fabryki majster był do niej ponownie wpuszczany. Pojedyncze
przypadki majstrów krzywdzących moralnie robotnice lub bezprawnie
pozbawiających robotników części wynagrodzenia były bezpodstawnie rozszerzane
na całą grupę uczciwie pracujących majstrów fabrycznych. Wywiązała się bardzo
burzliwa i wielowątkowa wymiana opinii w kwestii, w jaki sposób doprowadzić do
większego zaufania robotników do majstra i zapobiec bezpośredniej agresji wobec
majstrów. Postanowiono przełożyć ciąg dalszy dyskusji na najbliższą niedzielę i
zaprosić na obrady przedstawicieli przemysłowców.
"Rozwój",
rok 1905.
"Rozwój", rok 1905.
2
czerwca przybyli do pracy robotnicy zakładów Juliusza Heinzla przy ulicy
Piotrkowskiej 104 zastali bramy zamknięte. Po chwili oczekiwania na otwarcie
bramy bardziej aktywna grupa próbowała ją wyłamać. Wówczas okazało się, że
budynki fabryczne strzeżone są od wewnątrz przez wcześniej wprowadzone na teren
zakładów wojsko. Bez przeszkód kontynuowano natomiast strajk okupacyjny w dużej
farbiarni i wykończalni Juliusza Heinzla przy ulicy Piotrkowskiej 226.
Domy
robotnicze dawnych zakładów Juliusza Heinzla przy ulicy Przejazd (dzisiaj ulica
Tuwima).
"Rozwój",
2 czerwca 1905.
Również
przed bramami zamkniętych przez właścicieli zakładów scheiblerowskich
zgromadziły się duże grupy pracowników w nadziei na zmianę decyzji. Wkrótce
zebrani podzielili się na dwa wrogie obozy, przypisujące sobie nawzajem winę za
zamknięcie zakładów i pozbawienie ludzi zarobków.
Robotnicy
przed fabryką Scheiblera. Poniżej dawne zakłady dzisiaj:
Kolejne
fabryki włókiennicze przystąpiły do strajku na tle płacowym. Gorączka strajkowa
ogarnęła również zakłady innych branż. Przykładem była zatrudniająca 800 osób
fabryka odzieżowa (wyroby dziewiarskie) firmy "Winkler&Gartner"
przy ulicy Mikołajewskiej 82/84. Zatrzymano też pracę we wszystkich wydziałach
odlewni i fabryki maszyn Józefa Johna przy Piotrkowskiej 217/221.
"Czas",
kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1912.
Oryginalną
grupą zawodową, która zdecydowała się walczyć o poprawę bytu metodą strajkową,
stali się pracownicy firm asenizacyjnych, którzy zaprzestali wywożenia z miasta
zawartości kilku tysięcy domowych szamb.
Po
ponad 11 dniach przerwy otwarte zostały sklepy mięsne i wędliniarskie w Łodzi i
Bałutach, aczkolwiek wybór towarów był w nich początkowo nader skromny.
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
Budynek
dawnej Rzeźni Miejskiej przy ulicy Inżynierskiej. Dzisiaj siedziba banku.
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
Krótko
po godzinie dziesiątej rano padły strzały przy wylocie ulicy Głównej na Wodny
Rynek. Strzelali żołnierze konwojujący do biura IV cyrkułu (Fabrycznego) dwóch
rabusiów, którzy kilka minut wcześniej na ulicy Rokicińskiej niedaleko
skrzyżowania z ulicą Przędzalnianą napadli na wóz z pieczywem z piekarni
wojskowej. Rabusiów zatrzymali przechodnie i po lekkim pobiciu oddali w ręce
patrolu wojskowo-policyjnego. Gdy patrol z zakutymi w kajdanki złodziejami
wchodził w ulicę Główną, znajdujące się tam osoby, które nic nie wiedziały o
napadzie na wóz piekarniczy, zaczęły ciskać kamieniami w żołnierzy, poważnie
raniąc jednego z nich. Wówczas to padły strzały w kierunku agresywnej grupy.
Zginęło dwóch 50-letnich mężczyzn (żebrak i dorożkarz), zaś 35-letni robotnik
został ciężko ranny.
Widok
od Wodnego Rynku w kierunku ulicy Głównej (dziś Piłsudskiego).
Informator
m. Łodzi i województwa łódzkiego, rok 1920.
O
godzinie piątej po południu na prośbę robotników fabryki Karola Hoffrichtera
(ulica Kątna 13, dzisiaj Wróblewskiego), okupujących budynek od 24 maja, w
zakładzie zjawili się Karol i Zygmunt Hoffrichterowie, aby wysłuchać
robotniczych postulatów. W trakcie rozmów zostali oni zamknięci na klucz w
fabrycznej stołówce i oświadczono im, że nie zostaną wypuszczeni, dopóki nie
podpiszą zgody na opracowany przez strajkujących taryfikator wynagrodzeń. Po
godzinie ósmej wieczorem właściciele złożyli podpisy, po czym zostali
uwolnieni. Uradowani odniesionym sukcesem robotnicy urządzili w jadalni
przyjęcie, zjadając zapasy, jakie mieli jeszcze przygotowane na kolejne dni
strajku. Nie obyło się bez wódki, znalazła się harmonia i radosne pląsy
skończyły się grubo po północy...
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
W
ślad za mającym miejsce w dniach 24-26 maja pogromem domów publicznych w
Warszawie również w Łodzi zwrócono uwagę na ten rodzaj lokali rozrywkowych.
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
Pod
wieczór 2 czerwca gromada młodzieży napadła na dom rozpusty w kamienicy Roberta
Olpetera przy ulicy Długiej 61 (obecnie ulica Gdańska). Dostawszy się na
podwórze przez płot z sąsiedniej posesji, usiłowano wyważać okna w parterze
oficyny, aby wejść do środka. Intruzom przeciwstawił się właściciel
"zakładu", Piotr Hartz, który wybiegłszy z grubym kijem, obił nim
prowodyrów grupy i zmusił napastników do ucieczki.
W
tym samym czasie najścia dokonano na dom uciech, mieszczący się w suterenie
kamienicy Putzmanów przy ulicy Konstantynowskiej 7 (obecnie ulica Legionów). Po
wtargnięciu do środka kilkunastu napastników pracownice wraz ze swoją szefową
ratowały się ucieczką. Rycerze moralności pozostali dłuższą chwilę w lokalu,
niszcząc sprzęty i pościel, część połamanych przedmiotów i rozprutej pościeli
wyrzucając za okno...
"Rozwój",
rok 1905.
3
czerwca, według informacji policji od rana strajkowały w Łodzi 54 fabryki
zatrudniające 26 tysięcy ludzi.
Ponieważ
w fabrykach strzeżonych przez wojsko nie można było organizować wieców dla
załóg, agitatorzy partii socjalistycznych zorganizowali pierwsze "majówki"
na obrzeżach miasta. Pod pretekstem spotkań towarzyskich można tam było
kontynuować pracę polityczną i instruktażową ze swoimi zwolennikami.
Las
Łagiewnicki. Miejsce spotkań łódzkich socjalistów.
4
czerwca, w sali koncertowej Sellina odbyła się druga część nadzwyczajnego
zgromadzenia majstrów fabrycznych Łodzi i okolicznych miast. W czasie dyskusji
zaproszeni delegaci robotniczy zarzucali majstrom, że podczas strajków nie
popierali słusznych żądań płacowych i nie służyli radą w trudnych chwilach.
Dyskutowany na zebraniu projekt powołania sądów rozjemczych do rozstrzygania
konfliktów między robotnikami i majstrami ocenili jako wybieg mający chwilowo
uspokoić robotników. Ton wypowiedzi był nieprzyjazny wobec środowiska majstrów.
Na zakończenie długiej i nieco chaotycznej dyskusji przeprowadzono głosowanie,
w którym projekt powołania sądów rozjemczych nie zyskał akceptacji. Po dwóch
dniach obrad zgromadzenie majstrów fabrycznych nie przyniosło żadnej korzyści.
"Rozwój", rok 1905.
Dziś
gdy nas gnębią różne Scheiblery,
Gdy
majster każdy – szpicel i cham,
Gdy
ufni w pomoc rządu Gayery
Pędzą
łaknących pracy do bram,
Gdy
z Kaznakowem Poznański w zgodzie,
Gdy
razem chłoszczą nędza i bat,
Gdy
za ideę w nędzy i chłodzie
Umiera
ojciec, siostra i brat!
Pieśń bojowa „Łodzianka”.
5
czerwca liczba strajkujących fabryk spadła do 46 zakładów, zatrudniających
zwykle 28 tysięcy osób.
Do
pracy powróciły między innymi obie fabryki Grohmannów i tkalnia spadkobierców
Markusa Silbersteina.
Słynna
brama prowadząca na teren fabryki Grohmannów.
"Rozwój",
5 czerwca 1905.
Gubernator
Arcimowicz zatwierdził treść porozumienia łódzkich i pabianickich rzeźników z
zarządem Rzeźni Łódzkiej, co ostatecznie zlikwidowało konflikt.
Juliusz
Kunitzer, współwłaściciel Widzewskiej Manufaktury.
"Rozwój",
czerwiec, 1905.
Po
kilku dniach pobytu w Petersburgu powrócił do Łodzi Juliusz Kunitzer. W swej
willi przy ulicy Spacerowej spotkał się z grupą największych przemysłowców,
informując o nastrojach panujących w sferach rządowych w kwestii reform
planowanych w państwie.
Willa
Juliusza Kunitzera przy ulicy Spacerowej. Dzisiaj al. Kościuszki 15, w miejscu
tym znajduje się budynek banku...
6
czerwca fala strajków powoli opada. Wydawało się, że większość robotników
zdołała już zaspokoić swoje żądania płacowe. Strajkuje 38 fabryk.
"Rozwój",
1905.
Produkcję
wznowiły należące do grupy największych - leżące niemal po sąsiedzku fabryki
Geyera (ulica Piotrkowska 282 i 301 - 3250 robotników) oraz Steinerta (ulica
Piotrkowska 276 - 1330 robotników). W zakładach Geyera po spełnieniu żądań
robotników płaca minimalna mężczyzn wynosiła 83 kopiejki dziennie (5 rubli na
tydzień), zaś kobiet - 67 kopiejek (4 ruble na tydzień).
"Biała
Fabryka" Ludwika Geyera, dzisiaj siedziba Centralnego Muzeum
Włókiennictwa.
7
czerwca powrócili do pracy strajkujący od 19 maja robotnicy fabryk
pasmanteryjnych Samuela Czamańskiego (ulica Piotrkowska 96 i Długa (dziś
Gdańska) 91).
"Czas",
kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1905.
Ogólna
liczba strajkujących zakładów spadła do 26, zaś liczba niepracujących wskutek
tego robotników wahała się wokół 19 tysięcy osób.
"Rozwój", 1905.
Juliusz
Kunitzer wyjechał do Drezna, gdzie w domu swej rodziny od kilku tygodni przebywała
już jego żona, Agnes Minna z Meyerów.
"Rozwój", 1905.
8
czerwca, wbrew krążącym pogłoskom policmajster Chrzanowski nie zakazał
organizowania zabaw ludowych podczas tegorocznych Zielonych Świątek (11 i 12
czerwca). Według oświadczenia policmajstra, żaden z przedsiębiorców zwykle
organizujących imprezy świąteczne nie zwrócił się do policmajstra o wydanie
stosownego pozwolenia.
"Rozwój", 1905.
9
czerwca strajki trwały w 27 fabrykach, zatrudniających 13,7 tysiąca robotników.
"Rozwój",
1905.
W
zakładach Scheiblera administracja wywiesiła na bramach fabryk plakaty
wyliczające warunki, pod którymi gotowa jest wznowić produkcję. Wśród warunków
wymieniona jest rezygnacja robotników z kolejnych roszczeń płacowych oraz
przeproszenie dyrektorów i majstrów wywiezionych za bramy zakładów podczas
ostatnich zajść 29 maja.
Osiedle
robotnicze na Księżym Młynie,
w głębi widoczne mury zakładów Karola Scheiblera.
Około
200 osobowa manifestacja ludności żydowskiej przemaszerowała ulicą
Aleksandrowską, chcąc dotrzeć na Bałucki Rynek. Dyżurujący tam policjant,
widząc nadchodzący tłum, zaalarmował konny patrol, który nadjechał z impetem i
rozproszył zgromadzonych. Kilkanaście osób odniosło drobne obrażenia, zaś 24
uczestników aresztowano za niestosowanie się do przepisów stanu wzmocnionej
ochrony.
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
10
czerwca liczba strajkujących fabryk zmniejszyła się do 24.
W
kompleksie zakładów Scheiblera pracę podjęła jedynie część bielnika (ulica
Emilii 5/7) i przędzalnia odpadkowa (ulica Widzewska 177, obecnie Kilińskiego
185).
Dzisiejsza
ulica Kilińskiego 185, budynki dawnej przędzalni odpadkowej zakładów
Scheiblera.
W
zakładach Grohmanna przy ulicy Targowej 60 grupa agitatorów od rana próbowała
namawiać robotników do przerwania pracy. Sześciu z nich zostało pobitych przez
załogę, z czego dwóch poważnie poturbowanych trafiło do szpitala.
"Rozwój",
10 czerwca 1905 roku
Ulica
Targowa, brama prowadząca na teren fabryki Grohmannów.
Dwudniowy
okres Zielonych Świątek (11 i 12 czerwca) wypełniony był głównie
uroczystościami religijnymi. Wszystkie cztery kościoły katolickie w Łodzi były
nieustannie oblężone przez wiernych uczestniczących w kolejnych nabożeństwach.
Wbrew jednak dotychczasowemu zwyczajowi żaden z biskupów z Włocławka ani z
Warszawy nie przybył w tym roku do Łodzi, aby udzielać bierzmowania. Arcybiskup
warszawski Wincenty Chościak-Popiel wypełniał obowiązki duszpasterskie w stolicy
archidiecezji, zaś biskup włocławski Stanisław Zdzitowiecki przebywał w
Częstochowie i udzielał sakramentu bierzmowania tamtejszej młodzieży. Również w
obu świątyniach protestanckich uroczyście obchodzono dzień Zesłania Ducha
Świętego.
"Rozwój",
czerwiec 1905.
Z
uwagi na panujący stan wzmocnionej ochrony nie odbył się organizowany corocznie
na Wodnym Rynku zwyczajowy festyn ludowy, popularnie zwany Fajką.
"Rozwój",
czerwiec 1905.
"Fajka"
na Wodnym Rynku. Pocztówka z przełomu wieków.
Nie
odbyła się również publiczna zabawa organizowana przez Towarzystwo Strzeleckie,
połączona z zawodami w strzelaniu do celu i wyborem króla kurkowego.
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
Dla
zapobieżenia spontanicznemu gromadzeniu się ludzi w rejonie corocznych festynów
na polecenie władz policyjnych zostały zamknięte dla ludności bramy parku
Źródliska.
Park
Źródliska dzisiaj.
W
Łodzi panowało w tych dniach dotkliwe zimno, w południe temperatura nie
przekraczała 14 st.C, wiał dokuczliwy wiatr. Mimo to wiele osób tramwajami i
koleją udało się na spacer do okolicznych lasów.
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
13
czerwca w Łagiewnikach odbył się tradycyjny odpust ku czci świętego
Antoniego Padewskiego. W tym roku odpust stanowił jakby trzeci dzień Zielonych
Świątek, stąd duża frekwencja, sięgająca ponad 12 tysięcy osób. Oprócz stale
dyżurującego w Łagiewnikach żandarma do pilnowania porządku oddelegowano kilku
policjantów z Łodzi.
Klasztor w Łagiewnikach. Tradycyjne odpusty połączone z festynem odbywają się tu do dzisiaj.
Po
nabożeństwie zawiadomiono pełniącego tu zwykle służbę Iwana Primoczenkę o dość
licznym pochodzie, który pod czerwonym sztandarem zbliżał się do klasztoru od
strony wsi Modrzew. Żandarm próbował skłonić łódzkich policjantów do wyjścia
naprzeciw pochodu i powstrzymania go przed wejściem na plac przed kościołem, co
mogłoby doprowadzić do bójki. Policjanci - mający już łódzkie doświadczenia -
odmówili, zatem żandarm sam wyszedł naprzeciw maszerującym, wzywając do
zatrzymania się i rozejścia. W odpowiedzi gromada zaczęła z niego szydzić i
zażądała, aby zdjął czapkę przed czerwonym sztandarem. Okazało się przy tym, że
pochód tworzyła grupa łódzkich i zgierskich socjalistów urządzająca marsz
antyreligijny, zaś dominowali w niej wyznawcy judaizmu. Ponieważ Primoczenko
nadal wzywał tłum do rozejścia, poczęto rzucać w niego przydrożnymi kamieniami,
z których jeden ugodził go w głowę, powodując chwilowe zamroczenie. Tłum
otoczył leżącego żandarma bijąc go kijami i kopiąc. Ktoś z tłumu odpiął mu
szablę i zdał nią kilka pchnięć, przebijając powłoki brzuszne. Na widok
nadbiegających policjantów oraz grupy mężczyzn spośród gości odpustowych
uczestnicy pochodu rozproszyli się wśród pobliskich zagród i zniknęli w znajdującym
się nieopodal lesie. Po kilku minutach żandarm zmarł. Okazało się, że pełniąc
od dłuższego czasu służbę w spokojnych i cichych Łagiewnikach, nosił pustą
kaburę, pozostawiając w domu służbowy rewolwer, który tym razem zapewne
ocaliłby mu życie.
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
Łagiewniki
14
czerwca, po dopełnieniu w dniu poprzednim warunków stawianych przez zarząd, od
6 rano przystąpiło do pracy 6 tysięcy pracowników zakładów Towarzystwa
Akcyjnego Karola Scheiblera.
Strajk
trwał jeszcze w 20 fabrykach, zatrudniających 5680 robotników.
"Rozwój",
14 czerwca 1905.
Dawne
zakłady Karola Wilhelma Scheiblera.
"Rozwój",
15 czerwca 1905.
15
czerwca, mimo uruchomienia zakładów wśród robotników fabryk towarzystwa
scheiblerowskiego trwał ferment podsycany przez osoby powiązane z łódzkim
komitetem PPS. Pod wpływem ich agitacji rano porzucili pracę tkacze z Nowej
Tkalni oraz z kompleksu Księży Młyn w łącznej liczbie 2030 osób. Powodem
strajku było żądanie wypłacenia pełnych wynagrodzeń za czas wcześniejszych
strajków, co w ocenie dyrekcji wyniosłoby sumę bliską 100 tysięcy rubli (to
jest około 49 rubli na osobę). W tej sprawie dyrektorzy depeszowali do
przebywającego wciąż w Niemczech Karola Scheiblera II. W odpowiedzi główny akcjonariusz
zabronił jakichkolwiek ustępstw na rzecz robotników. Zalecił też, aby w
przypadku utrzymania się strajku tkaczy przez okres dłuższy niż trzy dni
ponownie przerwać produkcję we wszystkich oddziałach zakładów. Okazało się przy
tym, że cały zarząd Towarzystwa Akcyjnego Karola Scheiblera przebywa za
granicą, łącznie z wdową Anną Scheibler i jej zięciem Edwardem Herbstem.
Karol
Wilhelm Scheibler II
16
czerwca, od rana robotnicy oblegali nieczynną od 2 czerwca fabrykę Juliusza
Heinzla przy ulicy Piotrkowskiej 104, domagając się od zarządu uruchomienia
produkcji. Zarząd odmówił, nieczynna fabryka pozostała pod ochroną żołnierzy.
W
całym mieście strajkowało 29 fabryk, a liczba strajkujących robotników sięgała
9890.
Z
Drezna powrócił Juliusz Kunitzer i od razu przeżył nieprzyjemną przygodę.
Wracał właśnie tramwajem z Widzewa do domu, gdy na ulicy Głównej (dziś
Piłsudskiego) wyjeżdżający z bramy domu wóz konny uderzył dyszlem prosto w
szybę wagonu, w którym siedział Kunitzer. Rozbite z impetem szkło niegroźnie
pokaleczyło twarz i ręce prezesa zarządu Widzewskiej Manufaktury Bawełnianej.
Kunitzer opuścił tramwaj i wrócił do domu dorożką.
17
czerwca w miejskich szkołach elementarnych oraz większości szkół średnich
państwowych i prywatnych zakończono rok szkolny.
W
Łodzi strajkowało około 10 250 robotników, a całkowitym lub częściowym
strajkiem objętych było 38 fabryk.
Coraz
częstsza stawała się sytuacja, że w fabryce przystępuje do pracy jedynie część
załogi, podczas gdy inna grupa ogłasza rozpoczęcie strajku.
18
czerwca, w niedzielę, po godzinie ósmej wieczorem na ulicy Łagiewnickiej, na
północnym skraju Bałut, uformował się pochód pod czerwonym sztandarem. Jego
trzon stanowiły zorganizowane grupy robotników, które po południu uczestniczyły
w serii spotkań agitacyjnych PPS-u. Korzystając z niedzieli, kilkunastu
aktywistów partyjnych namówiło zainteresowanych robotników z kilku zakładów do
wspólnego "świętowania", podczas którego zaplanowano wygłaszanie
przemówień zachęcających robotników do starań o wyższe wynagrodzenia i nowe
świadczenia socjalne. Wykorzystano obecność tłumów, które wyległy za miasto,
aby nacieszyć się wczesnym latem, i na miejsce zebrania wybrano lasek Grabinka,
leżący tuż przy szosie łagiewnickiej pomiędzy obecnymi ulicami Okopową i
Inflancką.
Wieczorem,
po zakończeniu pikniku szkoleniowego, organizatorzy postanowili wykonać
ćwiczenie praktyczne i wezwali do utworzenia pochodu. Do uformowanej kolumny
niejako samorzutnie przyłączyły się grupy ludzi powracających z indywidualnie
odbywanych spacerów i leśnych majówek. Powracano z zagajników przy folwarku
Heinzlów w Julianowie, z lasków i stawów na gruntach Langego w Radogoszczu
(rejon obecnej ulicy Bema), a nawet łąk nad Bzurą na obrzeżach lasu
łagiewnickiego.
Julianów.
Powiększający
się pochód, liczący według raportu policji około 5 tysięcy uczestników, podążał
ulicą Łagiewnicką w kierunku Bałuckiego Rynku. Wchodzący na rynek gwarny tłum
nie uszedł uwadze dyżurującego tam policjanta, który natychmiast zawiadomił
komisarza I cyrkułu. Około 8.15 pochód minął rynek, a jego czoło liczące około
200 osób, zbliżało się do ulicy Ogrodowej (obecnie ulica Berka Joselewicza)
Ulica
Berka Joselewicza dzisiaj.
W
tym momencie od strony kościoła ulicą Łagiewnicką nadjechał konny policjant w
towarzystwie sześciu kozaków i osiemnastu dragonów. Na skierowane do tłumu
wezwanie do rozejścia się pierwsze szeregi zareagowały drwinami i rzucaniem
kamieni. Jeźdźcy zostali otoczeni przez tłum. Początkowo, próbując uwolnić się,
bili nahajkami i płazami szabel otaczający ich tłum. Po chwili w pierwszych
szeregów pochodu, gdzie znajdowała się grupa organizatorów tej
"próbnej" demonstracji, zaczęły padać w kierunku żołnierzy strzały z
rewolwerów. Tak zaatakowani kozacy zaczęli strzelać - zarówno w kierunku, skąd
strzelano, jak i w powietrze.
U
zbiegu ulic Łagiewnickiej i Zawiszy Czarnego (dawna Zawadzka).
Na
odgłos strzałów dalsza część kolumny skręciła w lewo w ulicę Zawadzką (dzisiaj
ulica Zawiszy Czarnego, to na Bałutach, pamiętajcie, że w centrum Łodzi dawna
ulica Zawadzka to dzisiejsza Próchnika). Widząc to, część kozaków popędziła
ulicą Pieprzową (dziś ulica Hersza Berlińskiego) i zastąpiła drogę pochodowi na
skrzyżowaniu ulicy Zawadzkiej z Młynarską. Nie tracąc czasu na utarczki z
tłumem, dowódca pozwolił kozakom na użycie broni, z czego ci chętnie
skorzystali.
W
tym czasie na ulicę Łagiewnicką dotarł pluton piechoty i wsparł konnych.
Łącznie siły porządkowe miały tu oddać 116 strzałów, z czego 87 kul wystrzelili
jeźdźcy, zaś 29 pocisków - piechota. Ze strony demonstrantów - według policji -
paść ponad 150 strzałów. Ofiarą kozackich kul padło na ulicy Łagiewnickiej
pięciu zabitych, a co najmniej 11 osób odniosło poważniejsze rany. Wśród
kozaków było pięciu rannych. Spośród uczestników pochodu aresztowano 27 osób z
zamiarem szybkiego wymierzenia im kary przez sąd.
Zabici
zostali: 36-letnia Teofila Rezlich zamieszkała przy ulicy Zawadzkiej 25,
19-letni Jan Krawczyk z ulicy Zawadzkiej 28, 20-letni Franciszek Piasecki z
ulicy Sikawskiej 7, 21-letni Franciszek Podczaski z ulicy Jekaterynburskiej 20,
wszyscy byli robotnikami, oraz 16-letni Edward Wichrowski z ulicy Młynarskiej
39, pracujący jako pisarz w kancelarii notarialnej. Spośród 11 rannych nazwiska
pięciu wskazują na wyznanie mojżeszowe. Wśród rannych była jedna kobieta oraz
roczna dziewczynka, córka zabitej Teofili Rezlich. Jeden z rannych, 19-letni
Władysław Waśkiewicz z ulicy Spacerowej 28, był w stanie tak beznadziejnym, że
lekarz pogotowia zadecydował, aby pozostawić go na miejscu.
"Rozwój", czerwiec 1905.
19
czerwca - strzały do tłumu i stosunkowo duża ilość rannych spośród
okolicznych mieszkańców wywołały wielkie wzburzenie. Emocje poszły w kierunku
"odegrania się" na własności rządu, który nakazał strzelanie do
przypadkowo zebranych ludzi. W godzinach porannych tłum wzburzonych ludzi
zebrał się przed sklepem monopolowym przy ulicy Zawadzkiej 28, lecz po wybiciu
dwóch witryn sklepowych widok nadjeżdżających kozaków skłonił obecnych do
ucieczki. Część uczestników zajścia skryła się na podwórzu domu, gdzie zdążyli
jeszcze oddać kilka strzałów w okna mieszkania zajmowanego przez dzierżawcę
sklepu z alkoholem.
Liczba
strajkujących pracowników fabryk wyniosła 9820 w 30 zakładach przemysłowych.
"Rozwój", czerwiec 1905.
Około godziny 7 wieczorem do strzegącego bramy gazowni miejskiej 38-letniego
Timofieja Korniłowa, żołnierza 38. Tobolskiego Pułku Piechoty, ktoś oddał
strzał z karabinu, o czym świadczył kaliber kuli wyjętej z rany. Kula weszła
plecami pod łopatką i przeszyła na wylot klatkę piersiową. Rannego przewieziono
do lazaretu przy ulicy Zakątnej 44 bez większych szans na przeżycie.
Ulica
Targowa 18/20. Kompleks zabytkowych budynków gazowni łódzkiej.
20
czerwca to kolejny dzień strajku rotującego. Podczas gdy w jednych
fabrykach robotnicy wracają do zajęć, w innych je porzucają.
Pracy
nie podjęło 7416 robotników, wskutek czego całkiem lub częściowo nie pracowało
29 zakładów.
"Rozwój",
21 czerwca 1905.
Strajkujące
zakłady zgrupowane były na południe od linii ulicy Dzielnej (dzisiejsza
Narutowicza) i Zielonej, podczas gdy na północ od tej umownej granicy fabryki
pracowały bez większych zakłóceń.
Ogłoszono
postanowienie arcybiskupa warszawskiego w sprawie obchodów zbliżającego się
święta Bożego Ciała. Z uwagi na niebezpieczeństwo zakłócenia podniosłej
atmosfery uroczystości zamiast zwyczajowych procesji ulicami miast,
uroczystości miały się odbyć wyłącznie na terenach przykościelnych. Do
arcybiskupa Chościaka-Popiela udała się delegacja kupców i rzemieślników Łodzi
z prośbą o zezwolenie na organizację ulicznej procesji (…)
21 czerwca w sytuacji strajkowej nie zaszły istotne zmiany, jeśli nie liczyć faktu, że do pracy wróciły obie wielkie tkalnie Scheiblera, co zmniejszyło ogólną liczbę strajkujących do około 5 tysięcy.
Już
od przedpołudnia po ulicach miasta krążyli kolporterzy wydrukowanych rano
ulotek, wzywających w imieniu SDKPiL oraz Bundu do wielkiej demonstracji
robotniczej 22 czerwca. Podczas przerw obiadowych w fabrykach przy bramach
zbierali się zaciekawieni ulotkami robotnicy, wysłuchując krótkich przemówień
aktywistów, występujących w robotniczych ubraniach i tłumaczących robotnikom
ich pożałowania godne położenie. Mówcy ci nie wszędzie byli przyjmowani
bezkrytycznie, przed bramami fabryk wybuchały kłótnie i szarpaniny z
przeciwnikami strajków. Po południu atmosfera w mieście już była pełna plotek i
pogłosek o przygotowywanych na czwartek (Boże Ciało) marszach i protestach.
Jednocześnie w gronie mniej wyrobionych ideowo działaczy ujawniły się skrupuły
wobec wykorzystywania święta religijnego do celów politycznych. Zdecydowanie
przeciwni pomysłowi byli działacze PPS. Co więcej do organizatorów wystąpienia
dotarły wieści o formowanych przy kościołach grupach straży parafialnej, które
miały tłumić w zarodku wszelkie wystąpienia mogące zakłócić przebieg ceremonii.
Istotnie,
w odpowiedzi na prośby delegacji łódzkich komitetów parafialnych arcybiskup
Popiel pozostawił kwestię odbycia procesji do decyzji miejscowych proboszczów.
Ks. Karol Szmidel, proboszcz parafii św. Krzyża, około godziny szóstej po
południu polecił ustawienie czterech ołtarzy na zwyczajowej trasie procesji
wiodącej ulicą Mikołajewską (dziś Sienkiewicza), Nawrot, Piotrkowską i Przejazd
(dziś Tuwima).
Kościół
św. Krzyża u zbiegu dawnych ulic Mikołajewskiej i Przejazd.
Również
w kościele filialnym św. Kazimierza w Widzewie zdecydowano o odbyciu procesji
ulicami osady.
Kościół
św. Kazimierza.
Ksiądz
Szmidel uzgodnił z policmajstrem Chrzanowskim, że policja nie będzie
bezpośrednio obecna przy procesjach, a za bezpieczeństwo uczestników odpowiadać
będą komitety parafialne i rzemieślnicze.
Po
chwilowych wahaniach w kierownictwie łódzkiej SDKPiL postanowiono jednak
przesunąć akcję i ogłosić strajk powszechny na 23 czerwca, o czym zawiadamiano
w nowych ulotkach kolportowanych w 21 czerwca wieczorem. Decydując się na ten
termin, zignorowano potrzebę poczynienia stosownych przygotowań, stawiając na
żywiołowy entuzjazm "mas pracujących", a nawet na przejście wojska na
stronę strajkujących.
Widząc
wahania polskich socjalistów, działacze żydowscy postanowili nie czekać do
czwartku, 23 czerwca. Od południa 21 czerwca wśród społeczności żydowskiej
intensywnie rozpuszczano wiadomość o mającym się odbyć pogrzebie dwóch Żydów
zmarłych od ran odniesionych podczas niedzielnej strzelaniny na ulicy
Łagiewnickiej. Po godzinie szóstej wieczorem przed szpitalem im. Poznańskich
zaczęły zbierać się tłumy Żydów, gotowych oddać ostatnią posługę zmarłym.
Dawny żydowski szpital
im. Leony i Izraela Poznańskich.
Do
dyrekcji szpitala udała się delegacja z żądaniem wydania ciał. Okazało się, że
żadnych ciał w szpitalnej kostnicy nie ma. Wobec osób zebranych przed bramą
kilku lekarzy złożyło solenne zapewnienie, że w szpitalu od dwóch dni nikt nie
umarł. Jednak w opinii organizatorów zwołanego z dużym wysiłkiem zgromadzenia
taka okazja nie mogła zostać zmarnowana. Natychmiast grupa inicjatorów
"pogrzebu" zaczęła rozpowiadać w tłumie, że owi dwaj zmarli zostali
ubiegłej nocy pochowani potajemnie, i to - o zgrozo - na cmentarzu
chrześcijańskim. W tym samym tonie przemawiali mówcy rozrzuceni w kilku
miejscach tłumu, wzywając do zbiorowego wyrażenia protestu przeciwko tak
zuchwałemu pogwałceniu prawa człowieka do religijnego pogrzebu. Hipokryzję
takiego argumentu uwydatnia fakt, że był on głoszony przez przedstawicieli
partii programowo zwalczającej tradycyjny styl życia Żydów, a w pierwszym
rzędzie religię.
Motywowany
poczuciem krzywdy i zawodu tłum pochwycił wezwanie do odbycia demonstracji na
głównej ulicy miasta. Około godziny siódmej wieczorem tłum zebrany na ulicy
Targowej (Sterlinga) wylał się na ulicę Średnią (dzisiaj Pomorska) i całą jej
szerokością podążył ku Nowemu Rynkowi (Plac Wolności). Na kolejnych
skrzyżowaniach przyłączali się do niego mieszkańcy pobliskich ulic, szczególnie
Wschodniej i Południowej. Z Nowego Rynku, maszerując już zwartą masą pod
łopoczącymi czerwonymi i czarnymi chorągwiami, pochód wkroczył w ulicę
Piotrkowską, idąc całą jej szerokością ze śpiewem pieśni rewolucyjnych oraz
wznoszeniem okrzyków.
Ulica
Piotrkowska.
Widok
w kierunku Nowego Rynku, obecnie Placu Wolności.
Na
transparentach rozciągniętych nad głowami demonstrantów dominowały hasła
wypisane w języku jidysz. Widząc nadchodzący tłum, kupcy zaczęli gwałtownie
zamykać sklepy, opuszczać żaluzje i kraty. Przy skrzyżowaniu z ulicą Południową
tłum zdążył jednak wybić trzy wielkie szyby wystawowe. Początkowo w pochodzie
dominowały osoby narodowości żydowskiej z dużym udziałem kobiet. W miarę
posuwania się ulicą Piotrkowską do pochodu dołączała ludność chrześcijańska,
głównie robotnicy, którzy o godzinie siódmej wieczorem zakończyli swój dzień
pracy. Ponieważ z całodziennych rozmów i pogłosek wynikało, że w mieście
szykowana jest jakaś "wielka demonstracja", wielu z przyłączających
się do pochodu mogło sądzić, że właśnie w niej uczestniczy. Wciąż przybywało
czerwonych chorągwi, wokół wykrzykiwano wrogie wojsku i policji hasła, a
poszczególne grupy maszerujących co jakiś czas intonowały pieśni robotnicze.
W
miarę posuwania się wzdłuż ulicy Piotrkowskiej z początkowych 10 tysięcy
uczestników, pochód rozrósł się do niespotykanej dotąd w Łodzi liczby 60-70
tysięcy (według gazety "Neue Lodzer Zeitung" pochód liczył 25 tysięcy
osób), przy skrzyżowaniu z ulicą Główną (dziś al. Piłsudskiego).
W
chwili gdy czoło pochodu znalazło się na wysokości restauracji Paradyz
(Piotrkowska 175/177), z ulicy Karola (obecnie ulica Żwirki) oraz Pustej (dziś
ulica Wigury) wyszedł na Piotrkowską oddział kozaków w szyku bojowym i
zatrzymał się w poprzek ulicy, blokując pochodowi dojście do skrzyżowania.
Piotrkowska
175
Tłum
na chwilę zatrzymał się w tym miejscu, w stronę wojska padły wrogie okrzyki,
kamienie, pojedyncze strzały. Nie znając przyczyny postoju, dalsze szeregi
pochodu naparły na jego czoło i tłum ruszył w kierunku żołnierzy wielką, czarną
masą. Wypełniając po brzegi wąwóz ulicy wyglądał groźnie i zachowywał się
niepokojąco. Na rozkaz dowódcy wojsko oddało salwę w kierunku nadchodzących, po
czym żołnierze zaczęli strzelać indywidualnie. W odpowiedzi również spośród
demonstrantów padły kolejne pojedyncze strzały, lekko raniąc kilku żołnierzy.
Tłum był tak liczny i gęsty, że nie mógł się szybko rozbiec ani wycofać. Czoło
pochodu było wciąż popychane przez tylne szeregi. Wąskie bramy domów nie mogły
pomieścić uciekających, niektóre zaś zostały celowo zamknięte przez czujnych
stróżów. Panika, jaka na odgłos strzałów wybuchła w szeregach demonstrantów,
spowodowała wiele przypadków podeptania, podduszenia i połamania kończyn. W
nielicznych otwartych bramach uciekający w podwórza tłum przewrócił wiele osób,
które następnie zostały stratowane przez kolejnych uciekających. W bramie domu
przy ulicy Piotrkowskiej 177 stratowano na śmierć jedenaście osób, przy ulicy
Piotrkowskiej 182 pędzący tłum zadeptał dwie znajdujące się tam przypadkiem
mieszkanki domu - właścicielkę i jej służącą. Wiele osób ucierpiało od ścisku w
bramie prowadzącej na dziedziniec fabryki Seeligerów przy ulicy Piotrkowskiej
186, gdzie deptano po zwłokach majstra tej fabryki, przypadkowo zabitego
pierwszą salwą wojska.
Informator
Handlowo-Przemysłowy, rok 1912.
Ponieważ
ściśnięty i popychany z tyłu pochód nie mógł rozproszyć się w krótkim czasie,
żołnierze strzelali jeszcze przez dłużą chwilę, póki nie dostrzegli oznak
rzednięcia tłumu. Wiele kul odbijało się od ścian domów oraz kamiennych
obmurowań rynsztoków, a odkształcone i spowolnione raniły szczególnie groźnie.
Na szczęście drewniany bruk ulicy Piotrkowskiej nie rykoszetował, kule wbijały
się w drewniane klocki jezdni. Ostatnią dostępną drogą ucieczki pozostały ulica
Główna i Anny, które wkrótce wypełniły się biegnącą ciżbą. Po wykonaniu zadania
wojsko również cofnęło się w ulice Pustą i Karola. Na jezdni Piotrkowskiej
pozostały ciała zabitych, wzywający pomocy ranni oraz grupy ludzi próbujący
wyprowadzić rannych z miejsca zdarzenia. Ciała zabitych przenoszono do bram
domów - trzynaście ciał spoczęło w bramie nieistniejącej już dzisiaj kamienicy
przy Piotrkowskiej 177.
Piotrkowska
175 i 177.
Dopiero
po przerzedzeniu się tłumu na ulicy Piotrkowskiej i jej przecznicach zaczęły
nadjeżdżać pierwsze karetki pogotowia, za którymi pospieszyły wynajęte przez
pogotowie przygodne pojazdy. Na miejscu znaleźli się mieszkający w okolicy
lekarze, którzy próbowali prowizorycznie opatrywać rannych i wskazywali
karetkom pogotowia osoby najpilniej potrzebujące opieki szpitalnej. Do szpitali
ściągano wszystkich obecnych w mieście lekarzy, wywołując ich z cukierni,
restauracji, z wizyt domowych.
Wielu mieszkających w pobliżu stacji pogotowia
(ulica Spacerowa 9, dziś al. Kościuszki, wjazd znajdował się od Wólczańskiej
26) posiadaczy koni wypożyczyło swe zwierzęta do wożenia rannych, gdyż
pogotowie miało co prawda trzy dwukonne karetki, brakowało jednak koni na
wymianę.
Pierwsza
łódzka karetka Pogotowia Ratunkowego.
Około
godziny 9.30 wieczorem w miejscu zajścia panowała już cisza, lecz na
Piotrkowskiej i jej przecznicach, szczególnie w rejonie ulicy Wschodniej i
Nowomiejskiej, gromadziły się wzburzone grupy ludzi, z emocją komentujące
niedawne zdarzenia.
Według
oficjalnych komunikatów śmierć poniosło 31 osób, w tym 14 zginęło od kul, 6
zmarło od ran w ciągu kilkunastu minut, zaś 11 zostało zadeptanych przez
uciekający w panice tłum. Niezależni obserwatorzy oceniali, że ofiar
śmiertelnych musiało być co najmniej o 10-15 więcej. Kilkaset osób było
rannych. Większość z nich została odprowadzona lub odwieziona do domów przez
przygodne osoby i nie znalazła się w żadnej statystyce.
(…)
Piętnastu zabitych zabranych wprost z ulicy zostało na rozkaz dowódcy
wojskowego pochowanych w cichej ceremonii jeszcze tej samej nocy - dziesięciu
na cmentarzu katolickim, pięciu na żydowskim.
Wieść
o brutalnej rozprawie z demonstrantami rozeszła się po mieście wraz z jej
uczestnikami i naocznymi świadkami. Już między godziną 9 a 10 wieczorem, w
świetle późnego, letniego zmroku grupy podnieconych ludzi zaczęły gromadzić się
na ulicach śródmieścia, szczególnie w rejonie ulicy Wschodniej. Większość
uczestników demonstracji mieszkała bowiem w tej właśnie okolicy, gdzie
dominowali drobni kupcy, rzemieślnicy, pracownicy najemni wyznania mojżeszowego.
Ulica
Wschodnia. Widok w kierunku Starego Miasta.
Ogarnięci
emocjami mieszkańcy sąsiednich ulic: Południowej, Zawadzkiej, Nowomiejskiej,
Północnej, Kamiennej, Średniej i Widzewskiej niemal wszyscy znaleźli się na
ulicach, przysłuchując się przemowom osób opowiadających o ostatnich i
dodających swoje komentarze. Emocje wzrosły, gdy wśród wiecujących pojawiły się
osoby lekko ranne ze świeżymi opatrunkami. Ludność zaczęła gromadzić się wokół
bohaterów, słuchać ich ekscytujących relacji, w wygłaszanych następnie
komentarzach wzajemnie podsycając swoje wzburzenie i chęć odwetu. Występujący
wcześniej agitatorzy wykorzystali obecność rannych do dalszego podgrzewania
nastrojów. Ze słów niektórych wynikało, że przygotowywana jest właśnie wielka
rozprawa z ludnością żydowską, o jakiej pogłoski krążyły po Łodzi już od dwóch
miesięcy. Tak postawioną tezę po chwili sami uznali za potwierdzoną, stawiając
słuchaczom przed oczami żywe dowody jej słuszności w postaci rannych.
22
czerwca, w czwartek, dzień Bożego Ciała, w godzinach porannych na ulicach
zamieszkanych przez ludność żydowską trwał ożywiony ruch i bieganina grupek
młodzieży od domu do domu, bez wyraźnej przyczyny. Miejscem, gdzie panowało
szczególne napięcie, były okolice ulicy Wschodniej, Średniej (dziś Pomorska) i
Południowej (to dzisiaj oczywiście ulica Rewolucji 1905 roku). Już rano
nieznany sprawca strzelił do kozaka wychodzącego z lokalu poczty przy ulicy
Wschodniej 17. Ranny zmarł wkrótce po przewiezieniu go do szpitala Czerwonego
Krzyża.
"Rozwój", 22 czerwca 1905.
W
tym samym czasie celem zamachu stał się również policjant Stanisław Walczak
pełniący służbę na rogu ulicy Średniej (Pomorskiej) i Wschodniej. Został on
ostrzelany przez kliku nieznanych mężczyzn, którzy leżącego na chodniku
rannego skopali i zadali mu kilka ran kłutych, wskutek czego zmarł on w
ciągu pół godziny. Przez cały dzień grupy młodzieży żydowskiej zbierały się w
tym rejonie, wyraźnie przygotowując się do jakiejś akcji. Po ulicach krążyły
konne patrole, na widok których grupy rozpraszały się, aby po chwili zebrać się
znowu.
Po
godzinie dwunastej z kościoła św. Krzyża i filialnego kościoła na Widzewie
wyszły procesje uliczne. Wszędzie przebiegły spokojnie. Również w parafii
Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny na Starym Mieście wierni przeszli
najbliższymi ulicami, gdzie ustawione były polowe ołtarze.
Około
godziny trzeciej po południu, gdy procesje powracały po już do kościołów, spadł
rzęsisty deszcz...
Ulica
Nowomiejska, widok w kierunku północnym, w głębi widoczna wieża
Kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny na Starym Mieście.
Gdy
przestało padać, część ulic w śródmieściu zaroiła się ludźmi. Wyglądało na to,
że rozpoczęto pospieszne przygotowania do przewidzianej na piątek kolejnej
demonstracji. Poznawszy już w poprzednich dniach siłę szarży oddziałów konnych,
organizatorzy wymyślili sposób na ograniczenie ich skuteczności. W różnych
miejscach w północnej części miasta przystąpiono do budowy różnego rodzaju
przeszkód ulicznych. W rejonie ulicy Południowej, Wschodniej i Kamiennej (dziś
ulica Włókiennicza) aktywne od rana grupy młodych Żydów rozpoczęły wznoszenie
zapór w poprzek ulic, mających przeszkodzić poruszaniu się konnych oddziałów
wojska i żandarmerii. Z pomocą mieszkańców okolicznych domów zabierano z
podwórek beczki, skrzynki, deski, ręczne wózki dwukołowe, stare meble i różnego
rodzaju rupiecie, układając z nich przeszkodę. Aby zapewnić usypisku większą
stabilność, przedmioty oplatano i przywiązywano zrywanymi ze słupów drutami
telefonicznymi. Tam, gdzie nie budowano barykad, zerwane druty telefoniczne
rozciągano pomiędzy dwiema latarniami, tworząc w ten sposób pułapkę na
jeźdźców.
"Rozwój", 22-23 czerwca 1905.
W
osadzie Bałuty na ulicy Aleksandrowskiej i Brzezińskiej (Wojska Polskiego)
celem budowy barykad przewrócono kilkadziesiąt słupów telegraficznych, tym
samym zrywając łączność z sąsiednimi miastami. W tym rejonie miasta powstało
kilkanaście małych barykad, między innymi przegradzających ulicę Zgierską,
Łagiewnicką, Pieprzową (dzisiaj Hersza Berlińskiego), Młynarską,
Franciszkańską, Wolborską i Lutomierską.
W
miarę jak brakowało przedmiotów do ustawiania w stos, rósł zapał i pomysłowość
w poszukiwaniu materiałów do budowy. Zaczęto łamać drewniane słupy telefoniczne
i oplecione resztkami drutów rzucano na przeszkodę, szumnie nazywaną barykadą.
Gdzieniegdzie zrywano betonowe i kamienne płyty chodnikowe (część chodników w
ścisłym centrum wyłożona była płytami z piaskowca), którymi wzmacniano
konstrukcję.
Ulica
Południowa, dziś Rewolucji 1905 roku, w dniu 24 czerwca 1905 roku.
Późnym
wieczorem akcja budowy tych improwizowanych barykad zaczęła się rozszerzać.
Zaczęły one wyrastać na ulicy Dzielnej (dziś Narutowicza) i Zielonej,
Mikołajewskiej (dziś Sienkiewicza), Krótkiej (dziś), Benedykta (dziś),
Spacerowej (al. Kościuszki), a w końcu również na ulicy Piotrkowskiej - od
Nowego Rynku (pl. Wolności) do ulicy Przejazd (dziś Tuwima). Konne i piesze
patrole sił porządkowych krążyły po ulicach, próbując zapobiec budowie barykad.
Wybuchały wówczas krótkie wymiany strzałów z bojowcami ukrytymi za stosami
beczek i skrzyń, po których siły wojskowe wycofywały się. W przypadku wycofania
się kozaków za barykadą wybuchała radosna wrzawa, upewniająca obrońców o
wysokich walorach ochronnych budowli. Oddziały konne wciąż kręciły się jednak
po dalszych rejonach miasta, skąd dochodziły odgłosy pojedynczych strzałów,
głosy trąbek i tętent końskich kopyt.
Gdy
zabrakło materiału do budowy barykad, uwagę zwróciły na siebie zapalane właśnie
gazowe latarnie. Poczęto z animuszem wyrywać z chodników solidne, żeliwne
słupki, rzucając je na barykady. Ulice wypełnił ostry zapach i syk gazu
ulatniającego się z podziemnych rur, które niekiedy próbowano zatykać szmatami.
Gdzieniegdzie dowcipnisie podpalali wydobywający się z rur gaz węglowy, który
tworzył widowiskową, płonącą niebieskawo pochodnię. Zaalarmowani pracownicy
gazowni krążyli po ulicach, zamykając zawory poszczególnych uszkodzonych
odcinków sieci.
"Rozwój", czerwiec 1905.
Miasto
wkrótce pogrążyło się w ciemności, gdyż nawet tam, gdzie barykad nie budowano,
ośmielone sytuacją grupy wyrostków systematycznie rozbijały szybki latarni i
uszkadzały palniki. W ogarniających miasto ciemnościach, w świetle wystawianych
w oknach mieszkań lamp naftowych trwało ulepszanie i uzupełnianie konstrukcji
ulicznych barykad. Miasto nie spało, w tę krótką, letnią noc po ulicach
przechadzali się mieszkańcy najbliższych domów, bacznie obserwując nieznanych
im przechodniów w obawie przed rabunkami sklepów i mieszkań.
Oprócz
starć w rejonie barykad w całym śródmieściu grupki uzbrojonych cywilów
strzelały z ukrycia do przechodzących patroli wojska i policji, a także do
pojedynczych osób, jakie tego świątecznego dnia popełniły tę niezręczność, że
ubrały się w jakikolwiek służbowy mundur - wojskowy, czy policyjny czy
urzędniczy.
Wraz
ze zbliżaniem się zmroku ujawniła się nowa sfera niszczycielskich działań -
napady na sklepy monopolowe, w których prym wiodła ludność chrześcijańska. Nie
można wykluczyć tu inspirującej roli świątecznych kazań, podczas których
piętnowano powszechne pijaństwo i wydawanie w ciężkich czasach pieniędzy na
wódkę z wyraźną szkodą dla rodzin (…)
O
godzinie 9.30 wieczorem podpalono sklep monopolowy Karskiego przy ulicy
Wschodniej 21, niedaleko ulicy Średniej (dzisiejsza Pomorska). Płonący spirytus
buchał ogniem przez okna i drzwi parterowego domu, przenosząc pożar na
mieszkanie dzierżawcy sklepu. Spłonął również sąsiadujący z monopolowym sklep
mięsny Markowicza oraz poddasze mieszkalne ze znajdującą się tam wytwórnią
trykotaży Schulzsingera. Dzięki trwającym godzinę wysiłkom I oddziału
ochotniczej straży ogniowej oraz drużyn miejskiej straży ogniowej udało się
zapobiec rozprzestrzenianiu się ognia na sąsiednie domy. Podczas zajść rozbito
również niedaleką filię urzędu pocztowego przy ulicy Wschodniej 17,
spodziewając się zapewne znalezienia gotówki.
23
czerwca większość zakładów przemysłowych podjęła pracę, lecz wiele
stanowisk pracy nie zostało obsadzonych. Zamieszanie wywołał fakt, że na ten
dzień strajk zarządził komitet SDKPiL, czemu stanowczo sprzeciwiła się łódzka
PPS. W ciągu kilku godzin między fabrykami krążyły grupy esdeckich aktywistów,
żądając zatrzymania maszyn. Robotnikom odmawiającym porzucenia pracy
wymachiwano nad głową pistoletami, grożąc ich użyciem. Do godziny 10 pracę
przerwano w znacznej liczbie zakładów zlokalizowanych w śródmieściu, a ich
załogi wyległy na pobliskie ulice.
Demonstracja
robotnicza w Łodzi, rok 1905.
W
północnej części śródmieścia rankiem kontynuowano budowę barykad, wykorzystując
wozy chłopskie zdążające na Nowy Rynek na piątkowy targ. Wozy te przewracano do
góry nogami nie troszcząc się o ich zawartość, a następnie wciągano je na
wierzchołek barykady.
O
godzinie 10 rano zarząd tramwajów miejskich polecił natychmiastowy zjazd do
zajezdni tych nielicznych wagonów, które rano wyjechały na trasy.
Również
o 10 zawiesiły pracę banki i kasy towarzystw oszczędnościowo-pożyczkowych.
Zamknięto sklepy i zakłady usługowe, szczególnie zaś te, których okna
wychodziły na ulicę. Około południa tramwaje linii zgierskiej zatrzymano w
Helenówku, przerywając komunikację ze Zgierzem. Bez przeszkód natomiast przez
cały dzień kursowały tramwaje do Pabianic.
Około
godziny 10 podpalono sklepy monopolowe na ulicy Południowej 32 i Kamiennej 1.
Pół godziny później rozbito i podpalono sklep monopolowy przy ulicy Widzewskiej
28 (dzisiejsza Kilińskiego), u wylotu Kamiennej (dziś Włókiennicza). Sądząc z
lokalizacji niszczonych sklepów, akcja mogła być dziełem tej samej grupy.
Około
10.30 rano oddziały kozaków wspierane przez drużyny piechoty rozpoczęły
forsowanie ulicznych barykad. Strzały padały gęsto, dosięgając przypadkowych
ofiar.
Posuwając
się w kierunku kolejnych przeszkód, piechota rozcinała zagradzające ulice druty
telefoniczne, zaś jazda szarżowała na uliczne przegrody, stosy przypadkowo
zgromadzonych przedmiotów zwane szumnie barykadami. W wielu przypadkach ukryta
za przeszkodami ludność rozbiegała się w podwórza domów, opuszczając barykadę.
Było jednak kilkanaście miejsc, w których bardziej masywne i staranniej
wzniesione przeszkody uliczne stawały się miejscem czynnie bronionym przez
uzbrojone grupy.
Obraz
Andrzeja Strumiłło. Rok 1905 w Łodzi.
O
takie barykady wojsko musiało staczać dłuższą bitwę, kilkakrotnie powtarzając
ataki. Do walki włączali się mieszkańcy pobliskich kamienic, rzucając z okien i
balkonów ostrymi lub ciężkimi przedmiotami. Najwięcej potyczek stoczono w
dzielnicach zamieszkanych przez Żydów, gdzie szczególnie zacięta walka trwała
na ulicy Południowej przed domami nr 11 i 12. Znajdowała się tam jedna z
pierwszych i najsolidniej zbudowanych konstrukcji, broniona przez grupę
młodzieży żydowskiej z ulicy Wschodniej.
Ulica
Rewolucji 1905 roku (dawna Południowa), widoczne budynki nr 11 i 12.
Jak
gdyby przewidując możliwość opuszczenia tego miejsca oporu, przygotowano tam
kolejną zaporę po drugiej stronie skrzyżowania, pomiędzy kamienicami przy ulicy
Południowej 18 i 19.
Widok
na ulicę Rewolucji 1905 roku (dawna Południowa),
pomiędzy numerami 17 i 18.
Inna
przeszkoda, blokująca dostęp do "strategicznego" skrzyżowania ulicy
Południowej i Wschodniej, została wzniesiona między domami przy ulicy
Wschodniej 35 i 44.
U
zbiegu ulicy Wschodniej i dawnej Południowej, dziś Rewolucji 1905 roku.
Dawna
ulica Południowa. Widok w kierunku ulicy Wschodniej.
Tak
jak przewidywali organizatorzy, po zdobyciu pierwszej barykady przy ulicy
Południowej wojsko przystąpiło do otwierania przejazdu kolejnym odcinkiem.
Wówczas żołnierze oddali jeszcze kilkanaście strzałów wzdłuż ulicy, w wyniku
czego kule dosięgły dwóch chłopców wychylających się z bram: przy południowej
18 (syn administratora domu) i Południowej 17 (syn stróża).
Bramy
dawnej Południowej 17 i 18.
Właśnie
na ulicy Południowej w wirze walki znalazł się zastępca naczelnika zarządu
żandarmerii na miasto Łódź, rotmistrz Nikołaj Żadko-Andrejew. Mieszkał on w
kamienicy przy ulicy Południowej 24 i kiedy na chwilę ucichły strzały,
zdecydował się wyjść z domu, aby jak co dzień pieszo udać się do biura przy
ulicy Pańskiej 1. Gdy mijał jedną z lokalnych barykad, zza barykady oraz z
pobliskich bram wybiegła grupa ludzi i otoczyła oficera, pragnąc go zapewne
rozbroić. Rotmistrz został lekko ogłuszony dwoma strzałami oddanymi tuż przy
jego głowie, lecz zbliżająca się do barykady rota piechoty pospieszyła mu na
pomoc i uwolniła z rąk tłumu (Nikołaj Żadko-Andrejew został zastrzelony niemal
w tym samym miejscu 10 stycznia 1907 roku...).
Rotmistrz Nikołaj Żadko-Andrejew
Rezultatem
kilkunastu potyczek ulicznych była duża liczba rannych, którym nie można było
przyjść z natychmiastową pomocą. Karetki pogotowia mogły rozpocząć akcję
przewożenia rannych do szpitali dopiero wówczas, gdy barykady zostały zdobyte przez
wojsko, obrońcy rozproszeni, zaś same barykady częściowo usunięte. Do godziny
dwunastej lekarze zdążyli opatrzyć na miejscu starć rany około 50 osób.
"Rozwój", 24 czerwca 1905.
Około
godziny 12 zapłonął sklep z alkoholem przy ulicy Skwerowej 20 (obecnie POW 24),
lecz pożar udało się stłumić. W tym samym czasie rabowano sklep monopolowy przy
ulicy Dzielnej 20 (dziś Narutowicza). O godzinie drugiej po południu podpalono
sklep monopolowy przy ulicy Widzewskiej 150 (obecnie Kilińskiego 166). O jedenastej
w nocy ogień strawił jeszcze zapasy wódki w sklepach przy ulicy Rzgowskiej 12
oraz na rogu ulicy Przędzalnianej i Zarzewskiej (obecnie Przybyszewskiego).
Wszystkie oddziały ochotniczej straży pożarnej miały pełne ręce roboty,
szczególnie przy Rzgowskiej 12, gdzie płomienie buchające do wysokości
trzeciego piętra zagrażały sąsiednim domom.
"Rozwój", czerwiec 1905.
Całodzienne
utarczki z wojskiem i policją toczyły się 23 czerwca w wielu rejonach miasta. Z
wielu miejsc dochodziły strzały. Opustoszałą ulicę Piotrkowską co chwila
przejeżdżały z dużą prędkością oddziały kozackie. Ukryte w bramach grupy
młodzieży, mając przygotowane stosy połamanych płyt chodnikowych, obrzucały
nimi kozaków. Jeźdźcy próbowali torować sobie drogę, strzelając na oślep wzdłuż
ulicy. Jedna z takich kul zabiła 12-letniego chłopca wychylającego się z bramy
pod nr 33, trafiając go w oko.
Brama
przy Piotrkowskiej 33.
Inna
kula rozbiła czaszkę służącej spieszącej na zakupy, która niespodziewanie
wyszła na ulicę Piotrkowską zza rogu ulicy Rozwadowskiej. W gmachu Domu
Bankowego Wilhelma Landaua przy Piotrkowskiej 29 kula raniła w głowę stojącego
przy oknie mężczyznę.
Piotrkowska
29. Dawny Dom Bankowy Wilhelma Landaua.
Jednym
z nielicznych przykładów zmasowanego i skoordynowanego działania bojowców była
seria ponad 100 strzałów, jakie miały paść ze strony osób cywilnych zza
ogrodzenia parku Źródliska. Ogień był skierowany na przejeżdżający ulicą
Rokicińską szwadron dragonów. Dziwić może jedynie, że przy takiej ilości
strzałów policyjny raport nie wspominał nic o ofiarach wśród dragonów. Według
opowiadań naocznych świadków, spisywanych po niemal 50 latach od tych wydarzeń,
miło to być wielkie starcie zbrojne z licznymi ofiarami śmiertelnymi.
Seria
potyczek miała również miejsce w okolicy ulicy Konstantynowskiej i Nowego Rynku
(dzisiaj pl. Wolności), czyli w miejscach gdzie często pojawiały się oddziały
wojska spiesząca z koszar na miejsca starć lub powracające na odpoczynek (…)
Jedna
z grup szukających zaczepki, szczególnie wrogo usposobiona wobec wojska,
zebrała się późnym wieczorem u zbiegu ulicy Konstantynowskiej (dzisiejsza
Legionów) i Cmentarnej, nieopodal gmachu "czerwonych koszar" przy
ulicy Konstantynowskiej 60/62. Kryjąc się za płotami posesji ulicy Cmentarnej, rozpoczęli
oni ostrzeliwanie gmachu koszar, rozbijając kilkanaście szyb w oknach. Służy
chroniące budynek odpowiedziały na ogień, a po chwili podjęły atak na ogrodzone
płotami posesje. Płoty zostały rozbite, a kryjący się za nimi strzelcy -
rozproszeni.
"Czerwone koszary" od strony ulicy Cmentarnej.
Jednostki
stacjonującego w koszarach 37. Jekaterynburskiego Pułku Piechoty znajdowały się
w tym czasie w różnych rejonach miasta, tłumiąc zamieszki. Z uwagi na liczbę
miejsc zapalnych oraz powszechne użycie broni palnej, podzielone na grupy
wojsko nie było w stanie skutecznie i sprawnie likwidować poszczególnych ognisk
zajść. Dużym problemem było ostrzeliwanie prowadzone z dachów, a nawet okien
niektórych domów, czemu wojsko nie mogło skutecznie przeciwdziałać. Do usuwania
ulicznych barykad skierowano nawet muzyków z orkiestry pułkowej oraz
podoficerów i żołnierzy na co dzień pracujących w sztabie. W trakcie
przełamywania oporu załóg broniących barykad ujawniła się nowa metoda walki. Po
wycofaniu się obrońców barykady po chwili zaczynano strzelać z okien, bram i
dachów kamienic w kierunku rozbierających ją żołnierzy. W tej sytuacji dowódcy
poszczególnych grup wojska wydawali rozkaz obrony poprzez ostrzeliwanie tychże
dachów i okien. W kilku miejscach grad kul zasypał okna kamienic, zabijając lub
raniąc osoby przebywające w mieszkaniach.
Korzystając
z ogólnego zamętu, urządzano napady na sklepy z alkoholem, przedmiotem marzeń
uboższych warstw ludności. Wśród organizatorów niszczenia sklepów byli
przedstawiciele dwóch nurtów ideologicznych. Koncepcja
socjalistyczno-anarchiczna głosiła konieczność niszczenia własności
znienawidzonego państwa; koncepcja społeczno-chrześcijańska uzasadniała rozbój
walką z nieszczęściami i upodleniem rodzin, mającymi przyczynę w nadmiernej
konsumpcji alkoholu. Wśród przedstawicieli obu koncepcji gorączkowo uwijali się
politycznie neutralni amatorzy wysokoprocentowych trunków o nieco lepszej
jakości, normalnie dla nich niedostępnych...
W
piątkowe popołudnie 23 czerwca dokonano również najść na kilka mieszkań znanych
w okolicy jako "domy rozpusty". najbardziej spektakularny był napad
na siedlisko grzechu ulokowane w parterowym domu frontowym na posesji Szmula
Glücksmanna przy ulicy Widzewskiej 88 (dziś ulica Kilińskiego 98) (…)
"Rozwój",
czerwiec 1905.
Podczas
gdy na ulicach miasta trwały krwawe utarczki wojska z grupami ludności, w
części ludzkich fabryk trwała produkcja. Około godziny trzeciej po południu
okoliczni mieszkańcy zauważyli, że w fabryce Edwarda Ramischa przy ulicy
Senatorskiej 17/19 (obecnie nr 14/16) robotnicy po przerwie obiadowej ponownie
przystąpili do pracy.
Fabryka
Edwarda Ramischa przy ulicy Senatorskiej.
Grupa
prostrajkowych agitatorów z innych zakładów weszła wraz z większą grupą osób
postronnych na teren fabryki, wzywając do zatrzymania maszyn. Robotnicy, którzy
mieli dobre stosunki z właścicielem i korzystnie pozałatwiane sprawy płacowe,
odnieśli się do przybyszów wrogo. Po kilkunastu minutach produkcja jednak
została przerwana, nie tyle na skutek agitacji przybyłych, co w wyniku
poodłączania maszyn lub poprzecinania pasów napędowych. Wówczas do wychodzących
z bramy fabryki robotników przemówił przybyły tam Edward Ramisch, którego willa
stała na przeciwko bramy fabrycznej.
Willa
Edwarda Ramischa.
Ramisch
zaczął wzywać robotników, aby powrócili do pracy, nie zostawił też suchej nitki
na strajkowych aktywistach, którzy z czerwoną chorągwią zgrupowali się przed
bramą w otoczeniu swych stronników, przekonując robotników o słuszności
strajku. Po chwili wymyślający socjalistom Ramisch stał się obiektem agresji i
musiał schronić się za ogrodzenie swego domu. Demonstrując swoją stanowczość,
przemysłowiec użył rewolweru, strzelając kilkakrotnie zza bramy na postrach.
Strzały rozjuszyły znajdujący się za murem obcy tłum, który wśród głośnych
pogróżek zaczął wyłamywać bramę. Dostawszy się po chwili do wnętrza posesji
intruzi zaczęli zbliżać się do drzwi willi, rzucając kamieniami w stronę
stojącego na schodach wejściowych przemysłowca i dwojga jego nastoletnich
dzieci. W tym momencie przez bramę wjechał oddział kozaków i ciosami nahajek
oraz strzałami w powietrze rozpędził tłum. Ramischa i jego syna ranionych
kamieniami w głowę opatrzył lekarz.
Fragment
budynku zakładów Ramischa widoczny z ogrodu jego willi.
(…)
W ciągu całego dnia karetki pogotowia krążyły po mieście, opatrując rannych i
część z nich przewożąc do szpitali. Odnotowano udzielenie pomocy 165 rannym
oraz 22 stwierdzone na miejscu zgony. Kilkakrotnie w ciągu dnia zmieniano
zmęczone konie. Zapasowe zaprzęgi dostarczyły fabryki Poznańskiego, Biedermanna
oraz firma "Hirszberg i Wilczyński". O niebezpieczeństwie, na jakie
narażali się lekarze i sanitariusze, świadczyły ślady kul widoczne na ścianach
karetek pogotowia.
Zakłady
Poznańskiego przy ulicy Ogrodowej.
Późnym
wieczorem szpitale zaczęły podawać liczby. W szpitalu im. Poznańskich przyjęto
94 osoby, z których 18 wkrótce zmarło, w tym 14 anonimowych. Wśród 76 rannych
żyjących jeszcze rankiem 25 czerwca było co najmniej 10 chrześcijan. Rannych
umieszczano na korytarzach, podestach schodów, w pomieszczeniach gospodarczych.
Szpital im. Poznańskich był szczególnie zatłoczony, gdyż leżał najbliżej
miejsca starć z wojskiem, a ponadto to właśnie Żydzi stanowili grupę ludności
najbardziej aktywną podczas zajść.
Szpital
im. Leonii i Izraela Poznańskich przy dawnej ulicy Nowo-Targowej (dziś ulica
Dr. Seweryna Sterlinga).
Według
sporządzonych po kilku dniach raportów policji liczba poległych 23 czerwca na
ulicach Łodzi wyniosła 160 osób.
Lista ofiar podana przez gazetę "Rozwój" w dniu 26 czerwca 1905 roku.
Wśród
żołnierzy odnotowano postrzelenie oficera i trzech szeregowych, zabito też
dwóch policjantów, a kilku raniono.
Lista ofiar podana przez gazetę "Rozwój " w dniu 27 czerwca 1905 roku.
Na
Bałutach wzniesiono około 100 różnej wielkości barykad. Koncentrowały się one w
północnej części śródmieścia, między ulicą Północną a Dzielną (dziś
Narutowicza), gdzie doliczono się ich 42. Niewiele mniej znajdowało się ich na
obszarze Starego Miasta i Bałut, choć tam przeważnie miały one postać luźno
ułożonych przypadkowych przedmiotów. Pod względem skuteczności ochrony przed
kulami zwracała uwagę barykada na ulicy Ogrodowej nieopodal bramy zakładów
Poznańskiego. Stanowił ją dwumetrowy stos bel bawełny zrzucony na bruk z
wielkiej fabrycznej rolwagi.
Brama
zakładów Izraela Poznańskiego, widok w kierunku ulicy Ogrodowej.
Robotnicy z fabryki Poznańskiego, rok 1905.
W
sobotę, 24 czerwca w większości zakładów przemysłowych ogłoszono
strajk. Wielu robotników i tak nie stawiło się do pracy w obawie o życie.
W części fabryk włączono maszyny, jednak na skutek intensywnej agitacji z
zewnątrz wraz z upływem dnia kolejne czynne zakłady przyłączały się do strajku.
Tylko w niektórych fabrykach pracy nie przerwano; największymi z tych
pracujących były zakłady Towarzystwa Akcyjnego Karola Scheiblera, gdzie praca
trwała przez cały dzień we wszystkich oddziałach.
"Rozwój", 24 czerwca 1905.
Zakłady Towarzystwa Akcyjnego Karola Scheiblera.
"Rozwój", 24 czerwca 1905.
W
kilku rejonach miasta próbowano jeszcze wznosić barykady, lecz brak
jakiejkolwiek koordynacji działań ułatwił wojsku rozproszenie grup ich
obrońców. Przybyła rannym pociągiem z Warszawy grupa bojowa PPS nie zdołała
zorganizować żadnej uporządkowanej akcji.
Na
skutek zerwania drutów nie działały telefony miejskie oraz linia bezpośrednia
Łódź - Warszawa. Ruch w mieście był niewielki. Stróże oraz mieszkańcy
pobliskich domów kończyli usuwać z ulic pozostałości barykad. Wagony tramwajów
miejskich oraz tramwaju zgierskiego pozostały w zajezdniach, bez przeszkód za
to można było podróżować do Pabianic. Również dorożkarze nie wyjechali na ulice
w obawie przed pobiciem przez zwolenników strajku. Otwarto tylko część sklepów
spożywczych. Z nakazu policji zamknięte pozostały wszystkie restauracje, bary i
piwiarnie, z wyjątkiem restauracji hotelowych.
Dokonano
kliku kolejnych napadów na sklepy monopolowe, które zdemolowano i obrabowano.
Wskutek interwencji wojska odnotowano kilkanaście przypadków strzelaniny na
ulicach miasta. Strzelali zarówno żołnierze z patroli ulicznych, jak i osoby
cywilne.
O
10.15 rano pociągiem warszawskim przyjechał do Łodzi dowódca 10. Dywizji
Piechoty generał-porucznik Nikołaj Pawłowicz Szatiłow. W skład jego dywizji
wchodziły pełniące stałą służbę w Łodzi 37. i 38. Pułk Piechoty oraz 10.
Brygada Artylerii. 56-letni Szatiłow przybył objąć ustanowiony właśnie urząd
naczelnika Zarządu Ochrany Guberni Piotrkowskiej z siedzibą w Łodzi. Utworzenie
nowej komórki ochrany było oznaką szczególnego zaniepokojenia rosyjskiego rządu
wydarzeniami ostatnich dni. Osoba Szatiłowa miała zapewnić ścisłą współpracę
wojska z policją w tym zapalnym punkcie imperium.
"Rozwój",
czerwiec 1905.
Gazownia
Łódzka obliczyła, że podczas zajść w ostatnich trzech dniach w mieście
zniszczonych lub uszkodzonych zostało 1360 latani. Wskutek zniszczeń na wielu
uczęszczanych ulicach panował nocą całkowity mrok, ułatwiający włamania do
sklepów i napady na przechodniów. Dopiero w połowie lipca gazownia ukończyła
naprawę oświetlenia ulicznego i wystąpiła do łódzkiego magistratu o pokrycie
kosztu napraw, który obliczyła na 5840 rubli.
"Rozwój",
czerwiec 1905.
Noc
z soboty na niedzielę upłynęła w mieście stosunkowo spokojnie, z wyjątkiem
Starego Miasta i Bałut. Tam na ulicach trwały nieustanne bijatyki pomiędzy
poszczególnymi grupami miejscowej ludności. Używano broni palnej, włamywano się
do sklepów i dokonywano napadów na mieszkania prywatne. Włamaniom i napadom
przeciwstawiały się uzbrojone grupy samoobrony naprędce zorganizowane przez
aktywistów Bundu. Wzywane przez mieszkańców na pomoc patrole kozackie były
ostrzeliwane przez obie strony zajść i one także odpowiadały ogniem z
karabinów. Większość społeczeństwa Starego Miasta i Bałut spędziła noc
bezsennie w obawie napaści i rabunku. Przygotowując się do odparcia
potencjalnego zagrożenia, barykadowano bramy domów i pełniono stałe dyżury z
bronią. Wśród ludności żydowskiej jeszcze w sobotę rozeszła się pogłoska o
planowanej przez władze rosyjskie zemście na żydowskich mieszkańcach Łodzi za
ich aktywny udział w ostatnich starciach z wojskiem. Zemsta ta miałaby mieć
postać krwawego pogromu, jakie niedawno miały miejsce w innych miastach
cesarstwa - w Kiszyniowie (kwiecień 1903) czy też w Żytomierzu (maj 1905).
25
czerwca, w niedzielę, już od świtu rozpoczęła się masowa ucieczka żydowskich
mieszkańców Łodzi, głównie ze Starego Miasta. Od wczesnego rana masa
najróżniejszych pojazdów wyładowanych walizkami i tłumokami zdążała na Dworzec
Fabryczny.
Już
o piątej rano budynek dworca, tak jak i plac przed nim został oblężony przez
tłum wyjeżdżających. W ciągu pół godziny w kasach zabrakło biletów na pierwszy
tego dnia pociąg. Skład ten zamiast o 7.10 odjechał pół godziny później z
powodu bitwy pasażerów o miejsca. W wagonach 40-osobowych podróżowało po 70
osób, mimo dołączenia ośmiu dodatkowych wagonów. Do godziny pierwszej po
południu wyjechały jeszcze cztery pociągi z nadliczbowymi wagonami (…) Do
godziny piątej po południu kasa sprzedała 7 tysięcy biletów, co oznaczało
wyjazd tylu właśnie osób dorosłych, nie licząc dzieci.
Podobny
exodus odnotowano na Dworcu Kaliskim, skąd odchodziło mniej pociągów, do
których jednak kolejarze przyłączali wszystkie dostępne kryte wagony towarowe,
również wypełniające się do ostatniego miejsca.
Szosy
wylotowe z miasta zapełnione były sznurem bryczek i furmanek wyładowanych
ludźmi i ich dobytkiem. Uciekinierzy kierowali się głównie do Aleksandrowa,
Brzezin i Zgierza. Szczególny tłok panował na szosie zgierskiej, gdzie skupiły
się wozy jadące do Łęczycy, Piątku, Strykowa i Głowna.
Oceniano,
że w niedzielę, 25 czerwca wyjechało z Łodzi około 20 tysięcy ludzi.
"Rozwój",
czerwiec 1905.
Stary
Rynek.
Wobec
exodusu ludności żydowskiej zamknięte były sklepy i warsztaty Starego Miasta.
Stary Rynek i staromiejskie jatki - zwykle w niedzielę pełne handlujących i ich
klientów - ziały martwą pustką.
Część
sklepów w innych częściach miasta pozostała zamknięta, część otwarto tylko na
kilka godzin. Tramwaje miejskie kursowały od 9 rano do 9 wieczorem, ale tylko
na kilku trasach. Ruch pieszych na ulicach był minimalny. Mimo pięknej pogody
mieszkańcy nie opuszczali swoich posesji. Na ulicach krążyły liczne patrole
konne pułków kozackich i zwykłej kawalerii (dragonów).
O
godzinie 12 rozpoczęła się procesja ku czci Bożego Ciała w kościele filialnym
św. Józefa. W obawie przed możliwością zajść procesja obeszła tylko obszar
starego cmentarza przy kościele, gdzie ustawione były cztery ołtarze. Udział
wiernych w uroczystości był nader skromny.
Kościół
św. Józefa przy ulicy Ogrodowej, widok od strony starego cmentarza.
Na
dworzec Kaliski przybył eszelon wojskowy z jednym szwadronem 53.
Nowoarchangielskiego Pułku dragonów z Włocławka. Szwadron zakwaterowano w
budynkach fabryki Jakuba Woydysławskiego przy ulicy Ludwiki 37 (obecnie ulica
28 Pułku Strzelców Kaniowskich 41). Szwadron miał wzmocnić siły porządkowe
garnizonu łódzkiego w warunkach stanu wojennego.
"Rozwój",
czerwiec 1905.
STAN
WOJENNY DLA ŁODZI
W
poniedziałek, 26 czerwca gubernator piotrkowski wydał obwieszczenie,
w którym informował, że ukazem z dnia 24 czerwca imperator Mikołaj II
wprowadził stan wojenny (wojennoje pałażenije) na obszarze miasta Łodzi i
powiatu łódzkiego.
"Rozwój", 25 czerwca 1905.
Zgodnie
z prawem stanu wojennego najwyższą władzą cywilną i wojskową stawał się
generał-gubernator warszawski Konstanty Maksymowicz.
Korzystając z możliwości, jakie dawały przepisy o stanie wojennym, Maksymowicz przelał swoje uprawnienia na specjalnie w tym celu mianowanego "tymczasowego wojennego generał-gubernatora w Łodzi i powiatu łódzkiego". Na stanowisko to, wyposażone w nadzwyczajne pełnomocnictwa, mianowany został natychmiast generał-lejtnant Nikołaj Wasiliewicz Shuttleworth dowodzący 1. Korpusem Kawalerii. Przybył on do Łodzi krótko po południu, na pomieszczenia jego biura zajęto gmach miejskiego gimnazjum żeńskiego przy ulicy Średniej 14 (obecnie ulica Pomorska 16).
Korzystając z możliwości, jakie dawały przepisy o stanie wojennym, Maksymowicz przelał swoje uprawnienia na specjalnie w tym celu mianowanego "tymczasowego wojennego generał-gubernatora w Łodzi i powiatu łódzkiego". Na stanowisko to, wyposażone w nadzwyczajne pełnomocnictwa, mianowany został natychmiast generał-lejtnant Nikołaj Wasiliewicz Shuttleworth dowodzący 1. Korpusem Kawalerii. Przybył on do Łodzi krótko po południu, na pomieszczenia jego biura zajęto gmach miejskiego gimnazjum żeńskiego przy ulicy Średniej 14 (obecnie ulica Pomorska 16).
Gimnazjum
żeńskie przy ulicy Średniej, tymczasowa siedziba generał-gubernatora wojennego.
Dzisiaj mieści się tutaj IV Liceum Ogólnokształcące im. Emilii Sczanieckiej
(źródło fotografii archiwalnej: FotoPolska.eu)
Do
Łodzi dotarły pieszo i na furmankach bataliony piechoty różnych pułków,
skierowane tu z już trwającego letniego poligonu wojskowego w Raduczu nad
Rawką. Wojsko zakwaterowano w wybranych lokalach niektórych kamienic przy ulicy
Południowej, Średniej i Zachodniej, czyli w rejonie najostrzejszych starć z
wojskiem w poprzednim tygodniu. Lokale w tych kamienicach zostały zarekwirowane
i opróżnione z mieszkańców. Była to kara za strzelanie z okien tych domów do
sił porządkowych przewidziana przepisami stanu wojennego.
Stan
wojenny w Łodzi. Fot. Ł. Dobrzański
(źródło:
"Tygodnik Ilustrowany", nr 45 z 10 listopada 1906 roku).
Dzień
był upalny. Pomiędzy godziną trzecią a czwartą po południu termometry w Łodzi
wskazywały 35,5 stopnia Rèaumura (29,2 st.C).
Po
godzinie 10 wieczorem zamarł wszelki ruch na ulicach, po których poruszały się
wyłącznie konne patrole wojskowe (…)
Na
podstawie danych policyjnych przedstawionych gubernatorowi piotrkowskiemu
Arcimowiczowi od ostatniej środy do północy w sobotę na ulicach Łodzi i Bałut
poniosło śmierć 165 osób cywilnych. Podano też liczbę rannych w tym okresie -
150, jednak z wyraźnym zastrzeżeniem, że są to jedynie osoby odnotowane przez
statystyki pogotowia ratunkowego. Osoby odwiezione indywidualnie do prywatnych
klinik lub leczące się w domach nie były tą liczbą objęte. Należy sądzić, że
liczba rannych mogła przekroczyć 500 osób. Ponadto zgodnie z raportem zginęło
trzech żołnierzy i policjantów, rannych zaś zostało siedmiu.
27
czerwca jeszcze przed świtem, przybył na część towarową dworca Kaliskiego
specjalny eszelon z Łomży, przywożąc dwa bataliony 15. Szlisselburskiego Pułku
Piechoty, celem wzmocnienia garnizonu łódzkiego. Żołnierzy zakwaterowano w
budynku starej przędzalni Gustawa Lorentza przy ulicy Spacerowej 10 (dziś al.
Kościuszki).
Nie
ustawał gremialny wyjazd Żydów z Łodzi zarówno koleją, jak i prywatnymi
pojazdami. Nastrój był nieco spokojniejszy, obserwowano też powroty
pojedynczych osób, głównie dla sprawdzenia stanu zabezpieczenia pozostawionej w
mieście własności. Z uwagi na wydarzenia ostatnich dni na targi przybyło
niewielu dostawców żywności z okolicznych wsi (…).
"Rozwój",
27 czerwca 1905.
Nadal
obowiązywał nakaz zamknięcia wszystkich zakładów gastronomicznych w mieście.
Jedynie restauracje w hotelach Grand i Manteufel miały zezwolenie na działanie
do godziny drugiej po południu.
Budynek
dawnego hotelu Manteufla.
Sytuacja
strajkowa w łódzkich fabrykach nie zmieniła się zasadniczo w stosunku do stanu
sprzed zaburzeń. Załogi niektórych fabryk przerwały pracę, w innych,
strajkujących wcześniej, do pracy powrócono, chociaż zatrudnienie nie było
pełne. Wśród fabryk, które dopiero podjęły strajk, zwracają uwagę zakłady z
branży metalowej: fabryka armatur grzewczych Jana Arkuszewskiego (ulica Nowa 5,
106 robotników), ślusarnia Karola Krempfa (Zielony Rynek 5, 64 robotników) czy
też odlewnia żelaza Otto Goldammera (ulica Widzewska 66/68, obecnie Kilińskiego
72/74) gdzie spośród 75 robotników do pracy stawiła się połowa.
W
sumie w 22 objętych strajkami fabrykach odmówiło pracy 6920 ludzi.
28
czerwca, generał Shuttleworth ogłosił podstawowe zasady postępowania
obowiązujące mieszkańców Łodzi, Zgierza i powiatu łódzkiego w stanie wojennym:
-
wszelkie zgromadzenia na ulicach i w domach będą rozpędzane siłą oręża,
-
w konduktach pogrzebowych mogą uczestniczyć jedynie rodzina i znajomi w liczbie
dozwolonej przez policję,
-
bramy i furtki domów muszą być zamknięte całą dobę; od godziny 6 rano do 9
wieczorem przed bramą muszą dyżurować stróże domów,
-
lokale gastronomiczne należy zamykać o godzinie 8 wieczorem; tylko restauracje
I klasy mogą być czynne do północny,
-
osoby, które bezzwłocznie oddadzą w cyrkułach policyjnych broń palną i białą,
będą wolne od kary za jej nielegalne posiadanie,
-
za posiadanie przy sobie broni w miejscach publicznych grozić będzie kara
ciężkiego więzienia do kary śmierci włącznie, jeśli broń została użyta,
-
jeśli z okna domu padnie strzał do policji lub patrolu wojskowego, wojsko ma
prawo rewizji pomieszczeń, usunąć lokatorów, zamknąć i opieczętować mieszkanie,
winnych oddać pod sąd wojenny i stosownie do okoliczności ukarać właściciela
domu, zarządcę, stróżów i zamieszanych w sprawę lokatorów.
Generał
przekształcił dotychczasowe cyrkuły policyjne w "cyrkuły wojenne",
jednocześnie mianując naczelników tych cyrkułów (…).
Prasa
opublikowała list arcybiskupa warszawskiego Wincentego Chościaka-Popiela
skierowany do robotników i pracowników w Łodzi.
...w
chwili, gdy wasza pierś ocieka krwią a serce moje szarpie ból okrutny na wieść
o nieszczęściu, jakie spadło na wasze miasto. Hierarcha gani w liście
robotników, którzy ...niebaczni świętych obowiązków względem Boga, kraju i
siebie samych na oślep pędzili w przepaść niedoli.
List
wzywa ludność miasta do zachowania spokoju i powrotu do pracy, argumentując, że
strajkami szkodzą sobie sami, skazując na nędzę swoje rodziny. Właścicielom
firm arcybiskup zaleca roztropne i wspaniałomyślne postępowanie z
zatrudnionymi, przywołując ewangeliczną sentencję iż "godzien jest
robotnik zapłaty swojej".
Według
danych policji przemysł łódzki pracował już w zasadzie normalnie. Strajkowało
jeszcze 360 robotników w sześciu fabrykach.
Nie
pracowała też fabryka Juliusza Heinzla przy Piotrkowskiej 104 (1351 robotników)
jednak nie z powodu strajku, lecz zamknięta przez właścicieli (…)
"Rozwój", czerwiec 1905.
Mimo
że ogłoszone przepisy porządkowe dla ludności nie przewidywały wprowadzenia
godziny policyjnej, z nastaniem zmroku ulice miasta całkiem opustoszały.
W
ciszy niesamowicie pustych ulic głośnym echem odbijały się kroki licznych
patroli wojskowych i policyjnych, strzegących porządku w mieście...
"Rozwój",
27 czerwca 1905 roku.
Notatka
jest fragmentem książki Krzysztofa R. Kowalczyńskiego "Łódź 1905. Kulisy
rewolucji", wydanej przez Dom Wydawniczy Księży Młyn.
Zdjęcia
pochodzą ze zbiorów:
Muzeum
Tradycji niepodległościowych, Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi,
Narodowego Archiwum Cyfrowego
oraz
ze stron:
rewolucja1905.blogspot.com
Historie
łódzkie www.historialodzi.obraz.com.pl
Rewolucja
1905 rewolucja1905.pl
Polityka https://www.polityka.pl
Historia.org.pl https://historia.org.pl
"Rozwój",
czerwiec 1905 roku.
Skrzyżowanie
ulic Wschodniej i Rewolucji 1905 roku (dawna Południowa). Tak to miejsce
wygląda dziś ale gdybyśmy się cofnęli do roku 1905 ujrzelibyśmy cztery barykady
i walczących ludzi. Przypomina o tym pamiątkowa tablica umieszczona na
narożnej kamienicy.
"
W dniach 22-24 czerwca 1905 roku proletariat Łodzi na wezwanie SDKPiL powstał
do walki zbrojnej przeciw caratowi i kapitalizmowi. Najzaciętsze walki toczyły
się na 4 barykadach na skrzyżowaniu ulic Wschodniej i Południowej".
...
i mural poświęcony wydarzeniom 1905 roku w Łodzi na ścianie kamienicy przy
ulicy Rewolucji 1905 roku.
Fot.
współczesne Monika Czechowicz
Przeczytaj
jeszcze:
Buszuje trochę po Twoim blogu Moniko i dodam Ci małą ciekawostkę o zakładzie przemysłu włókienniczego im J Marchlewskiego dawna Scheiblera Poltex. Pracowała tam moja mam przez 30 lat, pamiętam jak w latach 70-tych, 80-tych wystawałam na portierni zakładu i czekałam na nią do godziny 14 aby iść na zakupy. O 14 jak pojawiali się ludzie zostały uruchomione na portierni światła, takie jak na skrzyżowaniach. Jak ktoś miał zielone to przechodził jeśli włączyło się czerwone szedł do pokoiku na kontrolę, przedłużało to czas wyjścia z pracy, dodam że o 14 wysypywało się z zakładu tysiące ludzi - podobno w całym zakładzie pracowało wówczas 30 tys. osób.Takie moje wspomnienia z lat młodości. Mieszkałam i mieszkam w Konstantynowie Łódzki. Przemysł włókienniczy zwany dalej lekkim wykończył zdrowotnie moją mamę i nawet jak wywieszone były na murach Manu fotografie ludzi - przodowników, moja mama się nie "dostała" choć miała dyplom przodownika pracy.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń