wtorek, 19 czerwca 2018

Willa przy ulicy Gdańskiej 79.


Przy ulicy Gdańskiej (dawna ulica Długa), pod numerem 79, znajduje się posesja zakupiona przed 1900 rokiem przez Eliasza Pańskiego - sięgała ona aż do ulicy Żeromskiego i była jedną z pierwszych działek przy tej ulicy - stąd jej pierwsza nazwa - Pańska.

"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1901.

Eliasz Pański założył tu Fabrykę Papieru i Tektury. 

Kalendarz-Informator, rok 1923.


W 1927 roku wdowa po nim Róża Pańska i córka Helena Brodzka zamówiły plany piętrowego domu u architekta, którego nazwiska nie udało się odczytać, projekt został wykonany w maju tego samego roku. W październiku został on zastąpiony nowym, zrealizowanym już projektem, wykonanym przez Wiesława Lisowskiego na zamówienie Heleny Brodzkiej. 

Zamieszkała ona w tym domu ze swoją matką Różą, oraz córką Ireną, która była znanym łódzkim adwokatem, i jej mężem Karolem Rimlerem – przemysłowcem oraz wnukiem Jerzym Aleksandrem Brodzkim.
W gabinecie mieszczącym się w wykuszu znajdowała się kancelaria prawnicza Ireny Brodzkiej-Rimler.
Od 1933 roku willę zamieszkiwali małżonkowie S. i R. Lande, właściciele znajdującej się w głębi posesji Fabryki Wyrobów Pończoszniczych „Esla”. Na ich zlecenie architekt Paweł Sperr wykonał w 1933 roku projekt rozbudowy projektu werandą od zachodu, nie został on zrealizowany.



W okresie okupacji hitlerowskiej budynek został przejęty przez władze niemieckie, a po zakończeniu wojny miało w nim siedzibę NKWD. Willa następnie została przejęta przez państwo wraz z fabryką przekształconą w Zakłady Dziewiarskie „Iwona”, funkcjonującą do lat 90. XX wieku.


Bardzo pięknie opowiedziała historię swojej rodziny Pani Justyna Brodzka, pozwoliłam sobie umieścić te wspomnienia w całości (źródło: Archiwum Urzędu Miasta Łodzi http://archiwum.uml.lodz.pl/get.php?id=3391. ) Bardzo serdecznie zachęcam do przeczytania tej łódzkiej historii, bo jak pisze autorka „ ...Żeby nie zapomnieć i żeby inni nie zapomnieli. (…) Być może niniejszy artykuł pomoże zachować pamięć. Bo to kim jesteśmy jest tak samo ważne jak to skąd przyszliśmy i tak samo ważne jak to dokąd idziemy”.

Siedem pokoleń w Łodzi
Pańscy, Brodzcy i Rimlerowie


Łódź nie jest już taka jak dawniej. Nie ma już tak bardzo charakterystycznych dymiących kominów, nie ma już dźwięków maszyn tkackich, w rezydencjach już dawno nie ma bogatych przemysłowców z ich żonami w dumnych toaletach. Nie ma już stukotu dorożek, nie ma latarni gazowych, ale nie ma też ścieków płynących ulicami miasta. Nie ma już słynnej kawiarni u Rożka, ani pięknej Esplanady. Wszystko się zmieniło, jedne rzeczy na lepsze inne na gorsze. Jednym słowem nie ma już tej Łodzi, którą znali dawni jej mieszkańcy. Wśród nich były m.in. rodziny Pańskich, Brodzkich i Rimlerów. Gdyby nie było ich nie byłoby też komu napisać niniejszego artykułu.


Moje dzieci Róża, Jerzy i Antoni są siódmym pokoleniem Łodzian. Mój rodzinny związek z Łodzią rozpoczął się na przełomie XIX i XX wieku.
Praprapradziadek. Zaczęło się wszystko od Eliasza Pańskiego, który choć nie był rodowitym łodzianinem, właśnie to miasto ostatecznie wybrał na miejsce życia i pracy. Urodził się 1 lipca 1852 roku. Mieszkał wraz z licznymi braćmi i siostrami w pobliskim Piotrkowie Trybunalskim. Pochodził z rodziny mieszczańskiej. Jeszcze mieszkając w Piotrkowie założył tam jeden z prężniej działających i bardziej znanych w regionie domów wydawniczych wraz z drukarnią, introligatornią i stereotypownią. Przy zakładzie istniał również skład papieru. Było to w połowie lat 70-tych XIX wieku. Początkowo zakład mieścił się przy dawnej ul. Petersburskiej 28, potem został przeniesiony do specjalnie w tym celu zaprojektowanego budynku przy zbiegu dawnej ul. Bankowej i dawnej ul. Moskiewskiej. Z drukarni wychodziły dzieła bardzo różnorodne. Wydawane były prace autorów związanych z Piotrkowem jak np. D. Skórzalskiego czy J. Kańskiego. W latach 1883-1893 drukowano u Pańskiego „Tydzień” wraz z dodatkami powieściowymi, rocznik „Strażaka” w 1882 i w 1883.

"Strażak", rok 1883.

"Tydzień", rok 1884.

Odbijano tu też liczne druki użytkowe. W drukarni istniał dział judaików i tu jako jedno z najwybitniejszych dzieł jawi się „Talmud Jerozolimski” wydany w 1900 r. wraz z kompletem komentarzy w tej samej drukarni ale już po przejęciu jej przez ojca Eliasza czyli Samuela Pańskiego. Praca ta jest uznawana przez bibliofilów za jedno z najcenniejszych i najkosztowniejszych wydań tegoż Talmudu. Jeden z egzemplarzy znajduje się w kolekcji po słynnym sir Moses Montefiore. Drukowano także modlitewniki jak np. „Mahzor” z 1891 r. Bardzo interesującą pozycją, do dziś poszukiwaną na rynku antykwarycznym jest trzytomowe wydawnictwo „Dawne monety polskie dynastii Piastów i Jagiellonów” autorstwa Kazimierza Stronczyńskiego z lat 1883-1893. Eliasz Pański około 1900 roku przeniósł się na dobre do Łodzi, wydawnictwo i drukarnie cedując na swojego ojca Samuela, który prowadził ja do śmierci, czyli do 1912 roku. Potem przejął ją brat Eliasza Adolf Pański. Wydawnictwo działało do wybuchu II wojny światowej pod nazwą „Zakłady Graficzne Adolf Pański i Spadkobiercy”, po wojnie zaś zostało upaństwowione. Inni członkowie rodziny także byli związani z drukarstwem i księgarstwem, w dawnym Nowo-Radomsku, obecnym Radomsku, filie działały w Warszawie czy Częstochowie. Cała rodzina była związana z działalnością charytatywną, kulturalną i gospodarczą miasta Piotrkowa i okolic w sposób nierozerwalny. Wielu z nich piastowało funkcje społeczne, organizowali koncerty, robili darowizny na cele ludzi żyjących w ubóstwie. W wydawnictwach pojawiały się zarówno pozycje naukowe m.in. z zakresu medycyny czy prawa, ale też popularna beletrystyka, znaczki pocztowe, druki ulotne, plakaty, pocztówki jak i opakowania do cukierków.

"Czas", kalendarz informacyjno-adresowy, rok 1902.

Jak było już wspomniane Eliasz Pański przeniósł się do Łodzi ok. 1900 roku, ale już wcześniej działała tu jego papiernia. Zakład mieścił się na ogromnej działce sięgającej od obecnej ul. Gdańskiej 79 aż do ob. ul. Żeromskiego. Tam też stał początkowo dom drewniany i szereg zabudowań fabrycznych wraz z magazynami i garażami. Eliasz był właścicielem sporej liczby działek i budynków przy ob. ul. Żeromskiego – stąd podejrzewa się, że dawna nazwa ulicy Żeromskiego czyli dawna ul. Pańska od niego właśnie wzięła swoja nazwę. Dopiero w 1926 r. po śmierci Stefana Żeromskiego nastąpiła zmiana. Eliasz Pański ożenił się ze swoją daleką kuzynka Różą Semena Pańską jeszcze w Piotrkowie. Mieli dwoje dzieci. Syna – Leona Marcusa Marcelego który zmarł jako nastoletni chłopiec oraz córkę Helenę urodzoną w 1880 r. Eliasz zmarł w Łodzi 12 stycznia 1920 r., Róża zaś 17 kwietnia 1931 r. Oboje pochowani są w Łodzi. Helena wyszła za mąż za inż. Leona Grzegorza Brodzkiego, urodzonego 5 września 1870 r. Rodzina Brodzkich przybyła do Łodzi z dalekiego Kamieńca Podolskiego. Leon przyjechał tu wraz z siostrą Eugenią Reginą (ur. 7 sierpnia 1874 r.). Początkowo mieszkał przy ul. 6-ego Sierpnia i był dyrektorem właśnie w zakładach swojego późniejszego teścia Eliasza Pańskiego. W roku 1909 r. założył wraz z inżynierem Leonem Fatersonem biuro techniczne pod nazwą „Amper”. Firma ta zajmowała się zakładaniem i konserwacją instalacji elektrycznych w Łodzi. W kolejnych latach działał w bankowości. Zajmował się także działalnością charytatywną jak np. w 1906 r. był jednym z organizatorów balu charytatywnego po pogromie białostockim. Zmarł w Łodzi w 1919 r. Pochowany jest wraz z Heleną na Cmentarzu Katolickim przy ul. Ogrodowej. Moja praciotka Eugenia z domu Brodzka wyszła za mąż za słynnego w Łodzi doktora medycyny Adama Grosglika. Mieszkali w Łodzi przy al. Kościuszki 27, tam też dr Grosglik prowadził swoją praktykę lekarską. Mieli jednego syna Stanisława Antoniego, znanego historyka i archiwistę. Eugenia wraz z synem w 1934 r. zmieniła nazwisko na Groniowska.
Prapraprababcia Róża, po której to piękne imię nosi teraz moja córka, miała siostrę i brata. Brat Aleksander Pański był wybitnym lekarzem neurologiem. Studia skończył w Dorpacie. Mieszkał przy dawnym Pasażu Meyera, obecnie ul. Moniuszki na pierwszym piętrze. Tam też miał swoją praktykę lekarską. Ze swoją żoną Różą z Seidemannów miał trzech synów. Życie każdego z nich mogłoby stać się kanwą filmu. Tu tylko w skrócie mogę wujciów przedstawić. Najstarszy Antoni Pański absolwent paryskiej Sorbony, studia filozoficzne kończył pod okiem prof. Kotarbińskiego, był jednym z przedstawicieli tzw. filozoficznej Szkoły Warszawsko – Lwowskiej. Wybitny tłumacz noblisty Bertranda Russella, ale również Lyttona Strachey’a. Został zamordowany w czasie wojny, podobnie jak jego córeczka. Drugi brat Wacław, potem znany jako Wacław Solski postać o której długo by pisać. Sam był pisarzem dziennikarzem, ach, czego on w życiu nie robił. W latach 20-tych był zagorzałym komunistą, pracował dla prasy jako publicysta, z Siergiejem Eisensteinem napisał książkę na temat roli dźwięku w kinie, potem znalazł się w Berlinie, potem w Paryżu gdzie pracował przy filmach z Rene Clairem, w czasie wojny pojechał do Londynu. Zmarł w Nowym Jorku jako sędziwy pan. Pisał po polsku, angielski, rosyjsku, francusku, niemiecku, m.in. dla paryskiej „Kultury”. Najmłodszy z barci Jerzy Pański znany tłumacz z języka rosyjskiego i francuskiego. Kiedyś prezes wydawnictwa „Czytelnik”, szef polskiego radia, aż wreszcie jeden z dyrektorów rodzącej się polskiej telewizji. Nikt z nich już nie żyje. Ale na szczęście pozostawili po sobie ogromną spuściznę, zwłaszcza w obszarze słowa, ponieważ cała trójka była wybitnymi intelektualistami.
Moja praprababcia Helena wraz z Leonem mieszkali vis a vis fabryki Eliasza Pańskiego przy ul. Gdańskiej 72. Dopiero w 1928 r. na rodzinnej posesji przy ul. Gdańskiej 79 została na zlecenie Heleny Brodzkiej wybudowana piękna modernistyczna willa. Zaprojektował ją jeden z najwybitniejszych działających w Łodzi architektów Wiesław Lisowski. Willa w oryginalnej, zachowanej do dziś kolorystyce bladego różu jest jednym z ciekawszych przykładów budownictwa mieszkaniowego w stylu modernizmu. Płaskie dachy, dynamiczne uskoki brył, liczne balkoniki (nawet w pokoju łazienkowym) sytuują ten budynek w czołówce nowoczesnej architektury Dwudziestolecia Międzywojennego w naszym mieście. Ciekawy jest tez wystrój willi, częściowo do dziś zachowany, również zaprojektowany przez Lisowskiego. Na uwagę zwracają piękne kryształowe drzwi miedzy poszczególnymi salonami o stylistyce i podziałach w manierze art deco, podświetlany elektrycznie świetlik wykonany również w tym stylu, a nawet metalowe obejmy na kwiaty przy zewnętrznych parapetach. Wyjątkowo elegancka jest również klatka schodowa – balustrady wykonane z drewna są kolejnym przykładem nowoczesnej jak na owe czasy stylistyki modern. Willa jest piętrowa podpiwniczona, ze strychem. Wokół niej znajdował się dekoracyjny ogród wraz z gazonem na wewnętrznym dziedzińcu. W dwudziestoleciu międzywojennym, po śmierci Eliasza przez jakiś czas jego spadkobierczyni, jedyna córka Helena, kontynuowała działalność w zakresie papiernictwa. Część pomieszczeń i zabudowań fabrycznych była zaś dzierżawiona zewnętrznym firmom. Helena zmarła w Łodzi 14 grudnia 1964 r. Helena i Leon Brodzcy mieli jedną córkę Irenę Marię Brodzką , urodzoną w Łodzi 21 października 1901 r. Szkołę średnią ukończyła ona najprawdopodobniej w Odessie, a następnie ukończyła dwa fakultety na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwszym były studia prawnicze, drugim filozofia. Prababcia Irena była kobietą wyjątkową pod każdym w względem, stała się jedną z pierwszych pań prawniczek w II RP. Była znaną karnistką. Swoją kancelarię prowadziła właśnie w willi przy ul. Gdańskiej 79 – na ten cel został specjalnie zaprojektowany gabinet na parterze budynku z interesującym wykuszem. Po sprzedaży domu w 1933 r., przeniosła się na ul. Gdańska 42, gdzie do wybuchu wojny działała jej kancelaria, a ona wraz z matką Heleną i synem tam mieszkała. Aplikację adwokacką zdobywała pod okiem swojego patrona, wybitnego prawnika i działacza politycznego pana Bolesława Fichny. Jej pierwszym mężem, a moim pradziadkiem był Karol Rimler. Przyjechał on do Łodzi w styczniu 1920 r. za swoja ukochaną. W kościele p.w. św. Krzyża w Łodzi 23 października 1920 r. odbył się ich ślub. Świadkami byli zaprzyjaźniony Rudolf Prusse oraz inż. Józef Gelbard. Dnia 5 grudnia 1921 r. urodziło się ich jedyne dziecko, mój dziadek Jerzy Aleksander. Niestety małżeństwo nie przetrwało, rozpadło się ostatecznie w 1930 r. Pradziadek Karol pochodził z bardzo znanej rodziny krakowskiej, dom rodzinny znajdował się przy ul. Grodzkiej 12. Rimlerowie od pokoleń byli jednymi z najsłynniejszych wytwórców parasoli. W swojej ofercie mieli także laski, osłony kominkowe oraz kapelusze. Często znaleźć można to nazwisko w literaturze pięknej, właśnie w kontekście ich wyrobów. Firma działała w Krakowie od 1844 r. aż do wybuchu wojny, będąc przekazywana z ojca na syna. Można się domyślać że gdyby Karol nie spotkał Ireny, zapewne zostałby w Krakowie i kontynuował firmę jako najstarszy z rodzeństwa. Ponieważ jednak jego losy związały się z Łodzią, działalność w Krakowie kontynuował jego młodszy brat Jan.
Karol Rimler początkowo pracował jako kierownik w nowopowstałym Wydziale Kanalizacji przy ul. Lindley’a. Był też jednym z najwybitniejszych szermierzy II RP. Był jednym z założycieli łódzkiego Klubu Szermierczego, który powstał 5 września 1923 r. Wśród innych założycieli należy wymienić Zygmunta Wróblewskiego, Juliusza Krausza, Stanisława Dunin - Rzuchowskiego czy Józefa Landara. W tamtym okresie Rimler był pracownikiem Banku Francusko -Belgijsko-Polskiego Oddział w Łodzi. Wielokrotnie reprezentował Łódź na organizowanych w Warszawie Mistrzostwach Szermierczych Polski oraz szeregu innych rozgrywkach z których niejednokrotnie wracał z tytułem mistrza. Pradziadek był jednak zaangażowany także i w inną działalność sportową i sport propagującą. Był między innymi kapitanem związkowym Łódzkiego Okręgowego Związku Pływackiego, wybranym podczas tworzenia pierwszego zarządu w 1934 r. Był też aktywnym działaczem związkowym Łódzkiego Klubu Sportowego, m.in. członkiem zarządu. Ukończył Wyższą Szkołę Nauk Społecznych i Ekonomicznych w Łodzi na Wydziale Społeczno – Administracyjnym. Zawodowo pracował przez kilka lat jako dyrektor fabryki tektury p. Kaczorowskiej przy ul. Żeromskiego, a w latach 30-tych założył własną „Fabrykę Kartonaży” z siedzibą przy dawnej ul. Świętokrzyskiej 17. Wykonywał tam parce dla przemysłu włókienniczego, trykotażowego, pończoszniczego, chemicznego, żelaznego oraz wszelkiego rodzaju pudełka i opakowania dekoracyjne. Pradziadek był członkiem Legionów Polskich, potem działał jako porucznik rezerwy.
Mój dziadek – Jerzy Aleksander urodził się w Łodzi. Uczęszczał do kilku szkół średnich m.in. był w słynnym gimnazjum w Rydzynie czy w Chyrowie, ale chodził tez do elitarnego przedwojennego łódzkiego Prywatnego Gimnazjum i Liceum Aleksego Zimowskiego. Była to szkoła męska. Jego kolegami z klasy byli m.in. Ludwik Jerzy Kern ale przede wszystkim już ostatni z żyjących Pan Józef Przedpełski, syn inż. Zygmunta Przedpełskiego, który kierował budową I odcinka oczyszczalni ścieków na łódzkim Lublinku. Do dziś mam zaszczyt spotykać się z nim i poznawać historie międzywojennej Łodzi. Jerzy Urbankiewicz w jednym ze swoich wspomnień i opisuje jak mec. Irena Brodzka -Rimlerowa przyjechała kiedyś w 1932 r. na kolonie organizowane przez szkołę Zimowskiego do Wiaderna, ale najpierw chciała sprawdzić jakie są warunki. Pisze tak: „Obejrzała wszystko, a potem przepytywała dzieciaków „jak się tu bawicie?” zapytała grupkę oglądających jej chevroleta. „Fajnie, -odpowiedział jeden- a Jureczkowi to my dziś w nocy wymalujemy buzię pastą do butów””. Rzeczywistość nie zawsze zatem była różowa. No właśnie przedwojenny automobilizm. Prababcia Irena była jedną z najbardziej znanych jego przedstawicielek. Prasa przedwojenna pełna jest opisów rajdów w jakich brała udział. Słynny jest choćby jej udział w siódmym rajdzie automobilowym pań na trasie Warszawa-Gdynia-Warszawa 900 km, kiedy to prababcia jako jedyna kobieta brała udział występując w butach na wysokim obcasie, w nowoczesnej wówczas spódnico-spodniach oraz ludowej chuście na głowie. Prasa miała o czym pisać. Tego rajdu akurat nie wygrała, ale najszybsza była w zmienianiu kół. Brała też udział w rajdach międzynarodowych jak choćby po Europie Środkowej na trasie 6500 km. Była członkiem łódzkiego Polskiego Touring Klubu. Brała udział w rajdach organizowanych przez Łódzki Automobil Klub, PTK. Znane też były zjazdy samochodowe w Spale, często łączone z tzw. gymkhaną – czyli jazdą z przeszkodami, które niejednokrotnie prababcia wygrywała. Rajdy miały charakter wyczynowy bądź terenowy, a niekiedy krajoznawczy. Rajdy w przedwojennej Polsce nierozerwalnie związane były z ideą popularyzacji różnych regionów kraju i o tym aspekcie poznawczo – edukacyjnym także należy pamiętać. Były to rajdy międzymiastowe, lokalne, międzyklubowe lub tez międzynarodowe. Niektóre były przeznaczone tylko dla pań, inne mieszane. Bardzo lubię zwłaszcza jedną z imprez która nazywała się „Pogoń za lisem”. W 1937 tym „lisem” był właśnie prababcia Irena, która po skończonej pogoni wręczyła wszystkim uczestnikom pamiątkowe plakiety własnego projektu. Niektóre miały zabawne nazwy, jak choćby „Jazda terenowa w poszukiwaniu mety”. Brała też udział m.in. w rajdach zimowych do Zakopanego, zdobyła zloty medal w konkursie przejazdu na Targi Poznańskie zorganizowanym przez Automobilklub Wielkopolski, i tak można by wyliczać i wyliczać. Jeździła kabrioletem Chevrolet, Hansą 1100 i Fiatem 150, być może miała też inne auta, ale pamięć po nich się nie zachowała. Była nietuzinkowa kobietą. Dla zebrania pieniędzy na budowę sanatorium w Zakopanem dla studentów brała udział w występach literackich obok Juliana Tuwima, Aleksego Rżewskiego czy słynnego aktora Michała Znicza. Bardzo szanuję też jej udział w na poły prawniczym a na poły socjologicznym spotkaniu w Filharmonii Łódzkiej pt.: „Małżeństwo czy prostytucja”, którego głównym organizatorem i gościem był pisarz i prawnik Leo Belmont. Nie lada wolnomyślicielstwa wymagało takie przedsięwzięcie, wydaje się że gdyby dzisiaj ktoś podjął ten temat mógłby spotkać się z krytyką.
Interesująco jawi się tez jej życie zawodowe, znana była ze swoich lewicowych poglądów, stąd też pomimo posiadania jednej z najznakomitszych kancelarii, często broniła osoby ubogie lub walczyła „dla sprawy” o symboliczną złotówkę. Potrafiła też bronić słynnych przestępców, na zawsze już pozostanie w pamięci jej obrona najbardziej znanego kasiarza wszechczasów niejakiego „Szpicbródki”. Znakomicie jeździła na nartach, łyżwach, była filigranowej postury o magnetyzujących ogromnych oczach. Nieżyjący już mec. Król opowiadał mi że była bardzo ciepłą, miła osobą, potrafiąca zjednywać sobie współpracowników i zwykłych ludzi. Wiem też jednak że potrafiła tupnąć nogą, kiedy była przekonana o swojej racji, czasami kończyło się to pouczeniami w Sądzie. Nie zapomnę kiedy pojechałam do nieistniejącego już majątku jej ostatniego męża i ktoś opowiadał że „pani z dworu” była tak blisko zwykłych ludzi, że sama kąpała chłopskie dzieci.
Na dzień przed wybuchem II wojny światowej prababcia Irena wyszła ponownie za mąż za pochodzącego z rodziny szlacheckiej Antoniego Rembowskiego. Częściowo mieszkała w Łodzi a częściowo w jego rodzinnym majątku Teklina nieopodal Wielunia. Stał tam piękny dwór wraz z kompleksową zabudową folwarczną. Do dziś zachowała się tylko piękna aleja wysadzana drzewami i dwa zarośnięte stawy. Po zabudowaniach nie ma już śladu, choć podobno jeszcze w latach 70 – tych XX w. dwór stał i miał się wcale dobrze. Są na szczęście ludzie, którzy pamiętają i wspominają czasy przedwojenne. Antoni Rembowski był także prawnikiem, parał się też adwokaturą, był też znacznie, zwłaszcza jak na owe czasy od Ireny młodszy, bo aż o całe siedem lat. W połowie 1935 r. przyjechał on do Łodzi i pracował w tutejszym Sądzie Okręgowym, początkowo jako asesor, potem jako sędzia grodzki, następnie na własne żądanie przeniósł się do Łódzkiej Prokuratury. Z małżeństwa tego urodziła się śliczna dziewczynka Irenka Alinka Rembowska, niestety życie nie przewidziało szczęśliwego końca. Irena zmarła kilka dni po porodzie, a córeczka w skutek ciężkiej choroby w trzecim miesiącu swojego krótkiego życia, pomimo wielkich starań w jej ratowaniu jakie podjął słynny wieluński lekarz dr Patryn. Obie zmarły w 1940 r. i są pochowane w grobowcu rodzinnym na dawnym przydworskim cmentarzyku.
Mój dziadek. Dziadek marzył żeby pracować w radiu. Niestety zdarzało mu się w ferworze gadatliwości jąkać więc nie miał szans na spełnienie swojego marzenia. Czas wojny przeszedł dramatycznie, był między innymi wraz z nieżyjącym już aktorem Wieńczysławem Glińskim w obozie na Majdanku w Lublinie, potem tułał się po całej Europie, był też w obozie w Berlinie. Po wojnie był w pierwszym składzie słynnych polskich „Melomanów” obok Janusza Cegiełły, Marka Sarta, Tadeusza Suchockiego, Witolda Wojciecha Sobocińskiego Romualda Żylińskiego czy wreszcie Andrzeja Idona Wojciechowskiego. Grupy jazzowej, która przeszła do historii muzyki polskiej. Grał na perkusji. Teraz tradycje perkusyjne przejęli jego prawnukowie, moi synowie Jerzy i Antoni, mimo że mają zaledwie po kilka lat już dzielnie walą pałkami w bębny w szkole muzycznej pod okiem Pani Ewy Bieżan. Dziadek zawodowo był dziennikarzem. Początkowo pracował dla katowickiego „Sportu” , gdzie zasłynął sprowadzeniem do Polski znanej grupy hokeistów amerykańskich. Potem został korespondentem agencji „Reuters”, aż wreszcie do końca swojego życia pracował dla American Associated Press, której oddziału polskiego był szefem. Miał troje dzieci, w tym mojego ojca o tym samym imieniu. Z Łodzi w końcu wyjechał i zmarł w Warszawie, pochowany jest na Cmentarzu Powązkowskim.
I tak przyszło mi kończyć szybki przegląd moich łódzkich przodków. Ich losy są też po części moimi, ich kroki zostały na łódzkich ulicach a ich głosy gdzieś wymieszane z wiatrem ciągle się unoszą. Ich spojrzenia zawisły na budynkach, ulicach, miejscach, drzewach łódzkich. Dlatego ich wspominam. Bo ich obecność, chociaż większości ludzi o których piszę nie dane było mi nigdy spotkać, jest wciąż odczuwalna. Losy tego miasta i losy tej jak i wielu innych rodzin to całość. Czasem kiedy spaceruję po Cmentarzu przy ul. Ogrodowej i widzę nazwiska to wiem kto do jakiej szkoły chodził, kto gdzie mieszkał, kto był po sąsiedzku z „moimi”, mam to wszystko w głowie i kiedyś przeleję to na papier. Żeby nie zapomnieć i żeby inni nie zapomnieli. Łódź się zmieniła. Nie ma już jej przedwojennego zapachu, coraz mniej jest ludzi którzy pamiętają dawne miasto, coraz bardziej ślady przeszłości przykrywa teraźniejszość. Niestety. Być może niniejszy artykuł pomoże zachować pamięć. Bo to kim jesteśmy jest tak samo ważne jak to skąd przyszliśmy i tak samo ważne jak to dokąd idziemy. Patetyczne, ale prawdziwe. Wiec niech te kilka słów napisanych przeze mnie będzie moim osobistym wspomnieniem nieistniejącego już miasta sprzed 1939 r., którego nigdy nie poznałam, ale czuje że ono gdzieś ciągle jest. Chciałabym żeby i nowe pokolenia, pokolenia moich dzieci też mogły poczuć wytworną, elegancką, przedwojenną Łódź.
Niniejszy artykuł dedykuje wszystkim nieżyjącym członkom Rodziny Pańskich, Brodzkich i Rimlerów.

Justyna Brodzka

Może ktoś z czytelników przypomni sobie jakąś historię która wzbogaci moją wiedzę o rodzinie – jakąś anegdotę, jakąś plotkę, jakieś wspomnienie, może ktoś ma jakieś zdjęcie. Bardzo proszę wówczas o kontakt z redakcją”.

Kalendarz-Informator, rok 1920.

Źródła:

Opowieść Pani Justyny Brodzkiej: Siedem pokoleń w Łodzi. Pańscy, Brodzcy i Rimlerowie. Archiwum Urzędu Miasta Łodzi http://archiwum.uml.lodz.pl/get.php?id=3391
Joanna Olenderek. Łódzki modernizm i inne nurty przedwojennego budownictwa. Tom 2 Osiedla i obiekty mieszkalne.
Krzysztof Stefański. Łódzkie wille fabrykanckie.
Stare Polesie. Broszura informacyjna. https://issuu.com/karolinazarychta/docs/sp_broszura

Kalendarz-Informator, rok 1920.

Archiwalia pochodzą ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi.


Fot. współczesne Monika Czechowicz