czwartek, 6 września 2012

Łódź. Odsłonięcie murali w 70-tą rocznicę Wielkiej Szpery.

Trzy murale przedstawiające postaci dzieci żydowskich z łódzkiego getta odsłonięto na ścianach trzech kamienic w łódzkiej dzielnicy Bałuty. Grupy młodzieży przeszła także ulicami dawnego getta w symbolicznym Marszu Pamięci.
Oba wydarzenia upamiętniają 70-tą  rocznicę Wielkiej Szpery - akcji wysiedleńczej, w trakcie której od 5 do 12 września 1942 roku do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem wywieziono z Litzmannstadt Getto ponad 15 tysięcy osób - w tym niemal wszystkie dzieci poniżej 10-tego  roku życia i osoby powyżej 65 lat.



Murale przedstawiające autentyczne postaci dzieci żydowskich powstały na ścianach trzech starych kamienic na ul. Organizacji "WiN" i ul. Łagiewnickiej na łódzkich Bałutach, gdzie w czasie okupacji Niemcy utworzyli getto oraz obóz dla dzieci polskich.
"Kamienice są niemymi świadkami wydarzeń sprzed 70 lat. Naznaczyliśmy je malując postaci dzieci, które prawdopodobnie nie przeżyły. Nie znamy historii naszych bohaterów, ale chcemy uczcić ich pamięć odwzorowując ich sylwetki w najbardziej realistyczny sposób, na kamienicach z terenów getta" - powiedziała dziennikarzom współorganizatorka akcji Katarzyna Tośta.
Wkrótce w ramach projektu "Dzieci Bałut - murale pamięci" mają powstać także murale przedstawiające dzieci z obozu dla dzieci polskich przy ul. Przemysłowej. 1 grudnia tego roku przypada 70-ta rocznica utworzenia obozu dla dzieci na terenie łódzkiego getta.


Autorem murali jest Piotr Saul - artysta graffiti, absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, a organizatorem projektu Stowarzyszenie "Na co dzień i od święta"; został on dofinansowany ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu "Patriotyzm Jutra".
70 lat temu, 5 września 1942 r., Niemcy rozpoczęli w łódzkim getcie akcję wywożenia do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem nieprzydatnych do pracy - dzieci poniżej 10 lat, osób starszych i chorych. Akcja nazwana Wielką Szperą trwała do 12 września 1942 r.
Dzień wcześniej, 4 września, przełożony Starszeństwa Żydów w łódzkim getcie Mordechaj Chaim Rumkowski wygłosił przemówienie, w którym wezwał mieszkańców zamkniętej dzielnicy, by oddali swoje dzieci dla ratowania innych.

 „Na widok starego tłum rozstępuje się jak woda. Prezes (Rumkowski) nie kroczy, jak to ma w zwyczaju, z głową i laską hardo podniesioną, tylko ze skulonymi ramionami, wzrokiem wbitym w ziemię. W mgnieniu oka zapada na dziedzińcu głucha cisza. Jest tak cicho, że można nawet słyszeć świergot ptaków po drugiej stronie muru.
Za podium służy tym razem chwiejny stolik. Na tym stoliku ktoś postawił krzesło, tak aby mówca choć o głowę przewyższał resztę tłumu. Dawid Warszawski wchodzi pierwszy na tę prowizoryczną trybunę. Ponieważ mikrofony zamontowano nieco dalej, musi wychylać się, by ich dosięgnąć, przez co wygląda cały czas, jakby miał zaraz upaść. Jednak za bardzo zbliża się do mikrofonów i z każdym słowem, jakie wypowiada, echo przetacza między głośnikami, tak jakby ciągle próbowało wpaść mu w słowo.
Warszawski mówi o ironii losu, która sprawia, że to właśnie Prezes musi podjąć tę ciężką decyzję. Wszak tyle lat przewodniczący getta poświęcił wychowaniu żydowskich dzieci. (DZIECI! – odbija się echo od ścian). W końcu próbuje apelować do zebranych o zrozumienie:
-Trwa wojna. Nad głowami codziennie wyje nam alarm lotniczy. Wszyscy musimy biec, szukać schronienia. W tej sytuacji dzieci i starcy są tylko zawadą. Dlatego lepiej będzie ich stąd zabrać.
Po tych słowach, które wśród zgromadzonych wywołują tylko niepokój i zdenerwowanie, na stół wchodzi Prezes i nachyla się do mikrofonu. Także po głosie ludzie teraz słyszą, że się zmienił. To już nie ten krzykliwy, lekko histeryczny ton komendy. Zdanie pada po zdaniu powoli, z upartą, głuchą, metaliczną nutą; tak jakby każde słowo sprawiało mu mękę:
-  Na getto spadł ogromny smutek. Żądają od nas, byśmy oddali, co mamy najdroższego – dzieci i ludzi starych. Ja nie miałem tego szczęścia, aby mieć własne dzieci, dlatego poświęciłem najlepsze lata mego życia dzieciom cudzym. Nigdy nie przypuszczałem, że to moje ręce będą składały taką ofiarę na ołtarzu. Przypadło mi w losie, że muszę dziś wyciągnąć do was ramiona i błagać: bracia i siostry, ojcowie i matki – wydajcie mi swoje dzieci…!
(…)
Miałem przeczucie, że nam coś zagraża, oczekiwałem jakiegoś ciosu i stałem dzień i noc na straży, by mu zapobiec. Nie udało mi się to, nie wiedziałem, z której strony on padnie, nie wiedziałem, co nas czeka. Nie przewidywałem, że wyniosą naszych chorych ze szpitali, macie najlepszy dowód, że moi najbliżsi i najdrożsi byli pośród nich i nic dla nich zrobić nie mogłem. Myślałem, że na tym będzie koniec, ze nas potem zostawią w spokoju. Okazuje się, że wyłoniła się nowa groźba. Taki jest żydowski los – coraz to nowe i sroższe cierpienia.
Wczoraj po południu dostaliśmy rozkaz, aby deportować 20 tysięcy ludzi z getta. Jeśli nie – powiedziano nam – „zrobimy to sami”. Stanęliśmy przed dylematem: czy zrobimy to my, czy zostawimy to im. Z myślą o tym – nie ilu zginie, ale ilu potrafimy uratować, ja i moi najbliżsi współpracownicy doszliśmy do wniosku, że jakkolwiek jest to dla nas straszne, musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za wypełnienie tego dekretu. Ja muszę przeprowadzać tę krwawą operację. Ja muszę amputować członki, aby ratować ciało. Ja muszę odebrać wam dzieci, bo inaczej inni zgina wraz z nimi.
Nie przyszedłem, by was pocieszać, nie przyszedłem, by wam ulżyć na sercu – jestem tu, by dzielić ogrom wasze żałoby. Przyszedłem jak złodziej, by ukraść, co macie najdroższego. Nie szczędziłem sił, by ten dekret unieważnić. Gdy to okazało się niemożliwe, starałem się go złagodzić. Kazałem zrobić rejestr dzieci dziewięcioletnich i starszych, który je wyjmie spod dekretu.
Nie chcieli na to przystać. Jedyna rzecz tylko mi się udała – dzieci od lat dziesięciu wzwyż nie podlegają dekretowi. Niech to nam będzie jakąś pociechą.
Mamy w getcie wielka ilość chorych na gruźlicę, którym pozostaje tylko parę dni, może tygodni życia. Nie wiem, może ten plan jest diabelski, muszę zwrócić się do was z zawołaniem: wydajcie tych chorych, aby na ich miejsce ratować zdrowych. Ja wiem, jak każda rodzina troszczy się o swych chorych. Ale w obliczu takiej groźby musimy rozważyć i zadecydować: kto może, kto winien być uratowany? Zdrowy rozsądek dyktuje, aby ratować tych, których się da, którzy mają szansę przeżycia, a nie tych, którzy umrą tak czy owak…
Żyjemy w warunkach, gdzie nie ma dosyć środków żywności dla zdrowych, nie mówiąc już o chorych. Każdy z nas utrzymuje chorego przy życiu kosztem własnego zdrowia. Dajemy choremu naszą rację chleba, naszą kostkę cukru, nasz kęs mięsa – w rezultacie jego to nie ratuje, a my sami zapadamy na zdrowiu. Rozumiem, takie ofiary są szlachetne. Ale gdy stoi przede mną wybór, czy ratować chorych, czy zdrowych, nie mogę się długo wahać. Nakazałem lekarzom, aby wydali wszystkich nieuleczalnie chorych, aby w ich miejsce uratować tych, którzy chcą i mogą żyć…
Ja was rozumiem, matki. Widzę wasze łzy. Czuję smutek waszego serca, ojcowie, którzy jutro, gdy wam wasze dzieci zabiorą, pójdziecie jak codziennie do pracy. Wiem to wszystko i serce mi pęka. Od godziny czwartej wczoraj po południu, gdy mi obwieszczono ten dekret, jestem załamany, dzielę wasz ból, nie wiem, skąd wziąć resztki sił, by to przeżyć. Jedną rzecz wam powiem – żądanie było na 24 tysiące ofiar, 3 tysiące dziennie przez osiem dni, ale udało mi się wytargować tę cyfrę do 20 tysięcy, a może i nieco mniej, ale tylko pod warunkiem, że pójdą wszystkie dzieci do dziesiątego roku życia. Dzieci powyżej lat dziesięciu pozostają. Ponieważ dzieci i starców jest tylko 13 tysięcy, musimy dopełnić kwoty, wydając ludzi chorych.
Trudno mi mówić, siły mnie opuszczają. Zwracam się do was z apelem: pomóżcie mi wykonać tę akcję. Drżę na myśl, że broń Boże, inne ręce tę akcję przeprowadzą…
Widzicie przed sobą ruinę człowieka. To jest najtrudniejszy moment mojego życia. Wyciągam do was ramiona i błagam was: oddajcie w me ręce te ofiary, chroniąc nas od większych ofiar, chroniąc społeczność stu tysięcy Żydów… Mam obiecane, że jeśli sami dostarczymy nasze ofiary, będzie spokój.
(Okrzyki z tłumu:
„Lepiej idźmy wszyscy” i:
Panie Prezesie, nie bierzcie wszystkich dzieci; weźcie po jednym z tych rodzin, co mają więcej!”)

To puste słowa. Nie mam siły z wami dyskutować. Jak przyjdzie tu ktoś z władz, to nikt z was nawet nie piśnie. Wiem, jak to jest, kiedy się żywcem wyrywa członki z ciała. Wczoraj błagałem na kolanach, ale to się na nic nie zdało. Z miasteczek, gdzie mieszkało siedem, osiem tysięcy Żydów, tutaj przybyło żywych ledwie tysiąc. To co jest lepsze? Co wolicie, żeby przeżyło 80-90 tysięcy Żydów czy żeby wszyscy, nie daj Boże, zostali unicestwieni?... Myślcie, co chcecie. Moim obowiązkiem jest uratować tylu, ilu się da.
Nie mówię teraz do zapalczywych głów – przemawiam do waszego rozsądku i sumienia. Zrobiłem wszystko i nadal będę robić wszystko, żeby nie dopuścić do wyprowadzenia na ulicę i rozlewu krwi… Nie byłem w stanie zapobiec temu nieszczęściu, mogłem je tylko złagodzić.
Trzeba mieć serce złodzieja, żeby żądać tego, czego od was chcę. Ale postawcie się na moim miejscu i myślcie logicznie, a zrozumiecie, że nie mogę postąpić inaczej, bo liczba tych, którzy zostaną ocaleni, jest dużo większa od liczby tych, których trzeba poświęcić…”
W wyniku Wielkiej Szpery do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem (Kulmhof) wywieziono z Litzmannstadt Getto 15 - 20 tysięcy osób, w tym niemal wszystkie dzieci poniżej 10 roku życia oraz osoby powyżej 65 roku życia.
Niemcy utworzyli getto w Łodzi w lutym 1940 r. jako pierwsze na ziemiach polskich włączonych do Rzeszy. Łącznie przebywało tam ok. 220 tys. osób. Do getta trafiło wielu żydowskich intelektualistów z Polski, Czech, Niemiec, Austrii i Luksemburga. Przez pięć lat z głodu i wyczerpania zmarło w nim prawie 45 tys. osób.
W styczniu 1942 roku rozpoczęły się masowe deportacje Żydów z łódzkiego getta do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Całkowita likwidacja getta nastąpiła w sierpniu 1944 roku. Ostatni transport odjechał z Łodzi do obozu Auschwitz-Birkenau 29 sierpnia 1944 r. Według różnych źródeł, z łódzkiego getta ocalało od 7 do 13 tysięcy osób.
1 grudnia 1942 roku  na terenie getta łódzkiego utworzono obóz dla dzieci polskich przy ul. Przemysłowej. Zgodnie z założeniami Niemieckiego Generalnego Planu Wschodniego miał on być wzorcowym obozem karnym dla dzieci i młodzieży. Do stycznia 1945 roku przez obóz przeszło kilkanaście tysięcy polskich dzieci w wieku od 2 do 16 lat.
Źródło: PAP, fragmenty książki: „Biedni ludzie z miasta Łodzi”. Steve’a  Sem-Sandberga.
Fot. Monika Czechowicz