środa, 29 czerwca 2022

Kapral Wojtek - miś z armii gen. Andersa/ Pabianice.

 

U zbiegu ulic Warszawskiej i Szewskiej w Pabianicach w 2016 roku powstał mural. Jego bohaterem jest żołnierz w randze kaprala i bohater bitwy pod Monte Cassino, czyli kapral Wojtek. Ze ściany kamienicy zerka ogromny niedźwiedź brunatny. Obok smutnej mordki zwierzaka widać zbocze Monte Casino, po którym wspinają się polscy żołnierze. Na samej górze powiewa polska flaga. Bohaterem malowidła jest... miś Wojtek, kapral armii gen. Andersa. Namalował go Adam Wirski „Kruk”, artysta z Pabianic.


Strona Adama Wirskiego „Kruka” na FB:

Historię niedźwiedzia służącego w armii gen. Władysława Andersa opowiadano na wielu kontynentach, wszędzie tam, gdzie polscy żołnierze trafili po II wojnie światowej,  a więc w USA, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii. Opowieści o szeregowym misiu Wojtku były tak  niesamowite, że niewielu dawało wiarę autentyczności tej historii, przypisując jej autorom fantazję i bujną wyobraźnię. Trudno było sobie wyobrazić dwumetrowego niedźwiedzia ważącego 250 kg służącego w wojsku. A jednak…


O niedźwiedziu służącym w polskim wojsku ukazało się setki publikacji. Jego  historię tworzyli często autorzy, którzy lubili dać upust własnej fantazji, przypisując zwierzęciu niezwykłe umiejętności i prawie ludzkie cechy.

WOJTEK BEAR
(źródło: YouTube.pl)

Brunatny Niedźwiadek, nazwany później Wojtkiem, urodził się w górach Hamadan w Iranie na początku 1942 roku. Myśliwi zastrzeli jego matkę. Misia sierotę znalazł perski  chłopiec. Schował go do plecaka i zabrał do wioski, by sprzedać na miejscowym bazarze. Akurat tamtędy przejeżdżali polscy uchodźcy. Jednej z młodych Polek, Irenie Bokiewicz, spodobał się niedźwiedzi maluszek. Towarzyszący jej polski oficer bez wahania spełnił jej życzenie i kupił niedźwiadka. W ten oto sposób  zwierzak został maskotką polskiej grupy udającej się do Teheranu. W obozie polskich uchodźców niedźwiadek już taki sympatyczny i grzeczny nie był. Zdecydowano wtedy, że trzeba się go pozbyć. Irena Bokiewicz i jej koleżanki uznały, że misia dadzą w prezencie dowódcy 5 dywizji gen. Borucie-Spiechowiczowi, który wówczas stacjonował w Teheranie i był znany z tego, że lubił zwierzęta. Ale i w nowym otoczeniu niedźwiadek dał się poznać jako psotnik. Potrafił w kasynie rozbić kilkadziesiąt jajek przygotowanych na śniadanie dla oficerów, stłukł dwa telefony i wszędzie go było pełno. Generał nie  miał wątpliwości. Uciążliwego misia odda wojsku. Na pierwszą linię nie mógł go wysłać. Pozostało więc zaplecze. Tak oto przyszły niedźwiedzi bohater armii gen. Andersa trafił do 2. kompanii transportowej przemianowanej później  na 22. kompanię zaopatrywania artylerii.


W kompanijnej kronice pod datą 22  sierpnia 1942 roku tak zapisano: Porucznik Florczykowski  przywiózł do kompanii sympatycznego niedźwiadka, który był bardzo mile przyjęty przez żołnierzy.

Dowódca kompanii wyznaczył kaprala Piotra Prendysza na opiekuna małego misia. Zgodnie ze zwyczajem panującym w Koronie Brytyjskiej, każde zwierzę będące w posiadaniu wojska musiało mieć dokument tożsamości i pozostawać  na stanie ewidencji pododdziału.  Miś dostał imię Wojtek. W dokumentacji kompanii zapisano go jako: szeregowy Wojtek Miś. Jego żołd przeliczany był na  zwiększoną rację żywnościową oraz mnóstwo słodyczy, jak dżem czy miód.  Szybko stał się ulubieńcem żołnierzy 22 kompanii transportowej artylerii.  Kapral Prendysz i jego podopieczny dostali osobny namiot. Miś miał wygodne posłanie, ale i tak każdej nocy właził na pryczę swojego opiekuna i tulił się do niego jak do swojej mamy. Kiedy Prendysz opuszczał rejon kompanii, Wojtek siedział w namiocie i ryczał żałośnie. Opiekun  zaczął go zabierać ze sobą. Niedźwiadek jako pasażer wojskowej ciężarówki wzbudzał sensację, gdziekolwiek się pojawili. 


Wojtek rósł jak na drożdżach i wkrótce miał dwa metry wzrostu i ważył 250 kg. Jego ulubioną zabawą stały się zapasy z żołnierzami. Zazwyczaj z trzema lub czterema naraz. 


Żołnierze nauczyli go pić piwo. Papierosów na palił, tylko zjadał. Papieros koniecznie musiał być zapalony, żeby trafił do misiowej  mordy.

Kapral Wojtek i Piotr Pendrysz.

Miś został oficjalnie wciągnięty na stan ewidencyjny 22 kompanii zaopatrywania artylerii, z którą to jednostką przeszedł cały szlak bojowy: z Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch  a po demobilizacji do Wielkiej Brytanii. Ćwierćtonowy miś odbył w marcu 1944 roku jedną podróż przez Morze Śródziemne na pokładzie motorowca "Batory" do Włoch. Podróż niedźwiedzia na sławnym liniowcu opisali m.in. J. K. Sawicki i S. A. Sobiś w książce "Na alianckich szlakach" (Wyd. Morskie, Gdańsk 1985) oraz G. Rogowski w książce o "Piłsudskim" i "Batorym'" (Pod polską banderą przez Atlantyk). 

Polski żołnierz z Wojtkiem w Iranie w 1942 roku.


Niedźwiedź Wojtek był już tak duży, że do szoferki na siedzenie pasażera ledwo się wciskał. Koniecznie chciał jeździć. Był przecież żołnierzem kompanii. W tym środowisku się wychował. Chociaż był zwierzęciem,  jednak  niektóre zachowania przejął od ludzi, bo innych stworzeń nie znał. Dzięki misiowi Wojtkowi kompania  była sławna nie tylko w armii Andersa, ale też w sojuszniczej armii brytyjskiej. Korespondenci wojenni przyjeżdżali i fotografowali niedźwiedzia–żołnierza oraz robili wywiady z kpr. Prendyszem. 


O Wojtku i o jego umiejętnościach zaczęły krążyć legendy. Opowiadano, że  nosił pociski z samochodu do dział. Jeszcze trochę, a ktoś powiedziałby, że strzelał z nich do Niemców...
To wtedy pojawiło się logo kompanii: sylwetka niedźwiedzia niosącego pocisk artyleryjski wpisana w kierownicę samochodu. 


Wojtek nigdy nie nosił pojedynczych pocisków, ale zdarzało się, że żołnierze podali mu skrzynkę z pociskami i pod ich kontrolą przeniósł ją kilka metrów. Był bardzo silny i takie ciężary nie robiły na nim wrażenia. Nie był szkolony do pracy przy przenoszeniu czterdziestopięciokilogramowych skrzyń z pociskami. Postępowania z ładunkami nauczył się poprzez obserwację żołnierzy. Wojtek bez zachęty łapał skrzynie i przenosił je w charakterystyczny dla siebie sposób: stojąc na tylnych łapach, rozkładał ramiona, w które żołnierze wkładali skrzynie z amunicją. Niedźwiedź przenosił je w pobliże stanowisk ogniowych, po czym wracał do ciężarówki po kolejną porcję ładunku. Żołnierze czasami zachęcali Wojtka do pomocy dając w zamian przysmaki, bowiem niedźwiedź sam decydował o tym kiedy i jak długo będzie pracował. Podczas bitwy o Monte Cassino kompania Wojtka dostarczyła następujące ładunki dla wojsk polskich i brytyjskich: 17300 ton amunicji, 1200 ton paliwa i 1100 ton żywności. 


Od tamtej pory symbolem 22 Kompanii stał się niedźwiedź z pociskiem w łapach. Odznaka taka pojawiła się na samochodach wojskowych, proporczykach i mundurach żołnierzy.

Chorągiewka z wizerunkiem Wojtka 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii.

Żołnierze nie zabierali go w rejon bezpośrednich działań wojennych, choć do wystrzałów armatnich był przyzwyczajony.

Wojtek zapoznaje się w Iranie z psem jednego z oficerów 2 Korpusu.

Jednym z bardziej pamiętnych wyczynów Wojtka była przytaczana we wspomnieniach wielu żołnierzy sytuacja zaistniała podczas stacjonowania Korpusu w Iraku. Niedźwiedź samodzielnie złapał wtedy arabskiego szpiega, który robił rozeznanie przed zaplanowanym atakiem dywersantów, chcących dokonać kradzieży broni. Lubiący bardzo kąpiele (o wodę w Iraku było trudno) niedźwiedź zobaczył otwarte drzwi od łaźni i natychmiast tam wszedł: jak się okazało, osaczył w środku penetrującego obóz szpiega. Ten, przerażony widokiem niedźwiedzia zaczął krzyczeć i poddał się bez oporu żołnierzom. Wojtek w nagrodę dostał łaźnię do dyspozycji na cały wieczór.


Szeregowy Wojtek-miś w 1946 roku wraz ze swoimi towarzyszami broni trafił do Szkocji, do obozu przejściowego. Stał się prawdziwym celebrytą. Pisano o nim artykuły, zrobiono mu setki zdjęć, radio BBC nadawało o nim reportaże. Został też honorowym członkiem Towarzystwa Polsko-Szkockiego.  Ale powoli jego żołnierze zaczęli opuszczać obóz, emigrowali po całym świecie, nieliczni wracali do ojczyzny. Z misiem, który przemierzył szlak bojowy przez 6 państw, który miał książeczkę wojskową i był na służbie jego Królewskiej Mości Jerzego VI, trzeba było coś zrobić.  Dyrektor ogrodu zoologicznego w Edynburgu zaoferował, że zabierze Wojtka do siebie. Został więc niedźwiedź - żołnierz II Polskiego Korpusu honorowym rezydentem ZOO w stolicy Szkocji. Zamienił żołnierski namiot na klatkę. Trudno sobie wyobrazić, co czuł – pozbawiony nagle wolności i przyjaciół.  Nadal jednak był bardzo popularny, odwiedzały go tłumy ludzi. Mieszkający po wojnie w Edynburgu legendarny polski dowódca gen. Stanisław Maczek często żartował, że do Edynburga przyjeżdżają turyści na festiwal orkiestr wojskowych, później odwiedzić w ZOO misia Wojtka, a dopiero na trzecim miejscu spotkać gen. Maczka.

Wojtek po wojnie po demobilizacji na farmie Sunwick w Anglii.

Wojtka odwiedzali też dawni jego towarzysze broni. Kiedy usłyszał polskie słowa bardzo się ożywiał. Zdarzało się, że któryś z dawnych żołnierzy przeskoczył barierkę i wszedł do misia, by tak jak za dobrych lat, bawić się w „zapasy”, które Wojtek  zawsze uwielbiał. Weterani wspominają, że nawet rzucali mu zapalone papierosy, którymi nigdy nie pogardził. Opiekowało się nim czterech pielęgniarzy. Zimą miał włączone specjalne lampy, bo cierpiał na reumatyzm. Wojtek stawał się jednak coraz bardziej osowiały i markotny. Przestał wychodzić do ludzi. Weterynarze, żeby zrobić mu zastrzyk, prosili zawsze któregoś z Polaków, by przyszedł do ZOO i po polsku przekonał misia do wyjścia z legowiska i poddaniu się zabiegowi.  Reagował tylko  na polskie słowa. 15 listopada 1963 roku zakończył życie. Informację o jego śmierci podały wszystkie brytyjskie media.


Na początku listopada 1963 roku brytyjskie radiostacje nadały komunikat: „Wojtek, brunatny niedźwiedź, który był maskotką polskich żołnierzy, zakończył wczoraj życie”. Wiadomość tę powtórzyły stacje radiowe w Polsce.
W Edynburgu umieszczono tablicę ku czci Wojtka w tamtejszym ZOO. Podobne tablice znajdują się także w Imperial War Museum w Londynie oraz w Canadian War Museum w Ottawie. W Edynburgu powstał też pomnik przedstawiający niedźwiedzia Wojtka ze swoim opiekunem kpr. Piotrem Prendyszem.

Pomnik w Edynburgu. Princes Street Gardens.
(źródło: Wikipedia.pl)

Wojtek przez długie lata pozostawał w pamięci głównie polskich rodzin mieszkających w Wielkiej Brytanii. W Polsce jego historia była słabo znana, jednak od kilkunastu lat następuje zmiana. Coraz więcej młodych ludzi dowiaduje się i poznaje historię niedźwiedzia, który został żołnierzem w polskiej armii. Za sprawą pojawiających się anegdot o zwierzęciu oraz przeprowadzonych wywiadów, których bohaterami byli polscy weterani wojenni, pamiętający powojenny pobyt w Szkocji, historia Wojtka dociera do coraz większego grona odbiorców.
Więcej informacji o słynnym niedźwiedziu mozna znaleźć w ksiązkach "Wojtek spod Monte Cassino" Wiesława A. Lasockiego (jednego z żołnierzy armii Andersa) oraz "Wojtek z Armii Andersa" Maryny Miklaszewskiej (powieść o całym 2 Korpusie Polskim i jego wojennych losach).

Niesamowite fakty. "Wzruszająca historia o niedźwiedziu Wojtku, który walczył podczas II wojny światowej"
(źródło: YouTube.pl)


Ściana kamienicy przy zbiegu ulic Warszawskiej i Szewskiej w Pabianicach. Powstał tutaj mural o wymiarach 6 na 15 metrów. Przedstawia postać niedźwiedzia Wojtka i sylwetki żołnierzy walczących pod Monte Casino.


Pamięć o Wojtku-żołnierzu spróbował przywrócić jeden z pabianickich artystów, Adam Wirski "Kruk", okazuje się, że niewielu pabianiczan zna historię misia.

Marika & Maleo Reggae Rockers. "Piosenka o Wojtku".
(źródło: YouTube.pl)

- Słuchałem utworów Mariki i jej "Piosenka o Wojtku" tak na mnie wpłynęła, że postanowiłem zostawić ślad po żołnierzach z Monte Cassino w Pabianicach - przyznał "Kruk".

Kamienica przy Warszawskiej, a na niej żołnierze spod Monte Cassino i ich przyjaciel kapral Wojtek.

źródła:
Tadeusz Dytko. Kapral Wojtek.
Fot. archiwalne pochodzą ze stron:
Filmy: YouTube.pl

Fot. współczesne Monika Czechowicz

poniedziałek, 27 czerwca 2022

Architektura okupowanej Łodzi. Osiedle mieszkaniowe przy ulicy Milionowej i Łęczyckiej.


Pozostałością po wojennych czasach w Łodzi są domy stojące przy ulicy Milionowej 41-49 i Łęczyckiej 2-6. Można w nich zauważyć elementy niemieckiej architektury.


W okresie okupacji niemieckiej, w kwartale ograniczonym ulicami: Milionowa, Łęczycka, Rawska, Przędzalniana (wówczas Wuppertallerstrasse, Kasselerstrasse, Krefelderstrasse i Mark-Meissen-Strasse) zakłady Zellgarn AG rozpoczęły budowę mieszkań dla swoich pracowników. 


Pierwsza koncepcja zakładała wzniesienie od strony ulicy Milionowej szeregu dziewięciu, rytmicznie poprzesuwanych względem siebie drewnianych budynków jednorodzinnych, a w głębi kwartału - czterech wielorodzinnych, murowanych, ustawionych południkowo. Skrajne miały mieć trzy kondygnacje, wewnętrzne - dwie. 


Przestrzeń pomiędzy nimi podzielono na ogródki dla mieszkańców. Łącznie miało powstać 69 mieszkań.

Budynki przy ulicy Milionowej.

Budynek przy ulicy Łęczyckiej - projekt elewacj frontowej.

Z planów architektonicznych zachowała się jedynie elewacja i fragment rzutu budynku z ulicy Łęczyckiej.

Budynki przy ulicy Łęczyckiej.

W wersji projektu, według której rozpoczęto ostatecznie realizację, północną i wschodnią pierzeję tworzył jeden, załamany pod kątem prostym, długi budynek wielorodzinny. Monotonię ponurej bryły łamały pojedyncze ryzality. Wejścia ozdobiły schody i balustrady. Wzdłuż chodników wykonano niewysokie, kamienne murki oporowe i skarpy. 


Projekt osiedla przy ul. Milionowej i Łęczyckiej 
(Wuppertallerstrasse, Kasselerstrasse)


Największą nowością były jednak balkony. Ozdobiły one południową elewację budynku stojącego przy ulicy Milionowej. Jest to jedyny taki przypadek w istniejących łódzkich budynkach pochodzących z II wojny.


Pomimo, że pierwsze plany osiedla powstały już w 1941 roku, jeszcze w połowie 1943 roku nie rozpoczęto prac budowlanych. Spowodowane to było między innymi tym, że nie można było wykupić terenu przeznaczonego pod inwestycję. Właściciele pięciu działek nie chcieli się wyprowadzić, a ponieważ podpisali volkslistę, nie można ich było do tego zmusić.


Charakter zabudowy jednoznacznie wskazuje, że Niemcy inwestycję w końcu jednak rozpoczęli, choć brak stosownych dokumentów uniemożliwia ustalenie, w jakim stanie były budynki w momencie zakończenia wojny.

Źródło:
Tomasz Bolanowski. Architektura okupowanej Łodzi. Niemieckie plany przebudowy miasta.



Fot. archiwalne pochodzą z pracy Tomasz Bolanowski. Architektura okupowanej Łodzi. Niemieckie plany przebudowy miasta.


Fot. współczesne Monika Czechowicz

BAEDEKER POLECA:
Tomasz Bolanowski. Architektura okupowanej Łodzi. Niemieckie plany przebudowy miasta.

Książka Tomasza Bolanowskiego Architektura okupowanej Łodzi. Niemieckie plany przebudowy miasta przedstawia mniej znaną kartę historii Łodzi w czasie okupacji. Łódź miała się stać prawdziwym niemieckim miastem. Autor przedstawia plany, zamierzenia urbanistyczne i architektoniczne Niemców. Już w styczniu 1940 r. okupant prawie czterokrotnie powiększył administracyjne granice miasta, a w ciągu roku gotowy był Plan Gospodarczy Łodzi sporządzony przez prof. Walthera Bangerta z biura Alberta Speera. W październiku 1941 r. rozkazem Adolfa Hitlera Łódź została objęta ustawą o Neugestaltung deutscher Städte. Były to dokumenty umożliwiające jej kompleksową przebudowę. Tomasz Bolanowski w ciekawy sposób odkrywa przed Czytelnikiem kolejne etapy planowanych prac, np. nowy układ komunikacyjny i projekty wyburzenia obiektów przemysłowych w centrum. Książka pozwoli łodzianom dostrzec historyczne oblicze ich miasta, m.in. ślady po rozpoczętej przebudowie Śródmieścia, intrygujące swoją odmiennością zespoły poniemieckich budynków przy ulicach Kalinowej, Ziołowej i na Stokach. W Łodzi można znaleźć przykłady niemal każdego rodzaju zabudowy mieszkaniowej stosowanej przez faszystów w okresie II wojny światowej. Publikacja zainteresuje nie tylko historyków, ale także miłośników Łodzi i jej architektury.

Publikację wzbogacą unikatowe ilustracje, plany i projekty architektoniczne.  

KSIĘŻY MŁYN Dom Wydawniczy Michał Koliński