piątek, 25 października 2013

LIST DO JERZEGO WALEŃCZYKA

Jerzy Waleńczyk (1927-1994) – poeta całe życie związany z Łodzią (tu się urodził, tu pracował i zmarł) - ukończył filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Potem był nauczycielem języka polskiego w szkole Podstawowej nr 139 w Łodzi na Stokach, gdzie też mieszkał. Debiutował w roku 1949 na łamach tygodnika „Wieś” (nr 5), a następnie publikował m.in. w „Kuźnicy”. W latach 1955-1957 był redaktorem dwutygodnika "Kronika". Później redagował też "Odgłosy". Jego debiut książkowy przypadł na rok 1957. Był to zbiór wierszy Wino półsłodkie


Jerzy Waleńczyk napisał:

  • Wino półsłodkie
  • Blaszany kogut
  • 30 wierszy
  • Sześcienna cisza zmierzchu
  • Uliczka Dobrych Ludzi
  • Biały telefon
  • Dyliżans
  • Źdźbło trawy i gwiazda
  • Peregrynacje
  • Parafia Przemienienia Pańskiego
W latach 1950-54 nie drukował prawie wcale. To ważne daty w historii polskiej literatury, obowiązywała wtedy bowiem doktryna realizmu socjalistycznego, która zahamowała na kilka lat jej rozwój...

Ze wspomnień Jerzego Wilmańskiego:
"Dnia 19 lipca 1994 roku tylko jedna łódzka gazeta opublikowała epitafium na śmierć Jerzego Waleńczyka, poety, który zabłysnął jak meteor na literackim niebie Łodzi i Polski po przełomie październikowym 1956. Pisałem wtedy w "Głosie Porannym":

W minioną sobotę odbył się pogrzeb Jerzego Waleńczyka. Miał lat 67 i od wielu już lat publikował mało i nie cieszył się względami krytyki. Wierzę, że historia literatury upomni się kiedyś o tę niezwykłą poezję i tego niezwykłego artystę. Wśród pokolenia 56 był bowiem postacią znaczącą - kto wie, czy nie jedną z najważniejszych.
Dla Łodzi topografia jego wierszy była sprawdzalna: Bałuty, Widzew, opisy miejskich zdarzeń i obrazów, kiedy "szare robotnice wsiadają do tramwaju" ... Dwa jego pierwsze tomy poetyckie: "Wino półsłodkie" (1957) i "Blaszany kogut" (1959) były dla poezji pokolenia odkryciem nowych tematów i wzruszeń.
Po latach krytyk napisze, że wiersze Waleńczyka były najciekawszą i najdojrzalszą próbą przyswojenia polskiej liryce poezji Eliota. Próba ta była etapem koniecznym dla wytworzenia się tendencji neoklasycznej tak później głośno i powszechnie uznanej. I właśnie te zasługi Waleńczyka zostały całkowicie przemilczane i zapomniane.

Był więc postacią tragiczną. Jego głośni potem uczniowie nie zechcieli się do niego przyznać.
W wierszu Strach pisał:

                 Nie ma okien, ani szczelin, ani drzwi
                 Ciągle wołasz: w mój korytarz śliski zabłądź
                 I nic nie wiesz, nie widziałeś - nie wiesz nic
                 To zakwitła dzisiaj w nocy jabłoń

                 Jarku - niech Ci tam na pastwiskach niebieskich kwitną jabłonie.

(...) Pisał wiersze wzruszające w swojej prostocie i notujące ówczesną atmosferę i krajobraz Łodzi. Jak w wierszu Wpół do dziesiątej:

                  Wpół do dziesiątej
                  Stare robotnice wsiadają do tramwaju
                  Kiedy na dworze skomli bezdomna mgła
                  Wchodzą z cieniem światła w sercu
                  Siwy dzień się kończy
                  A teraz rozmowa o fabryce i ludziach
                  Pada na dłonie spękane
                  A teraz głową zawieszoną w półsen
                  Porusza wagon rytmicznie
                  Porusza gładkie włosy
                  Pachnące octem i wełną
                  I tylko wzrok mój wyciągam
                  Po cierń światła w ich sercu
                  I myślę: miasto moje miasto
                  To twoje dzieci zmęczone
                  Kołyszą się jak wodorosty przybrzeżne.

Los okrutnie obszedł się z Jerzym Waleńczykiem. Na skutek okoliczności, o których długo by mówić (został ciężko pobity na Festiwalu Poezji w Poznaniu przez głośnych wtedy poetów warszawskich Stachurę (tak!) i Śliwonika) doznał głębokiego szoku i na długo utracił równowagę psychiczną. Żył potem w swoim świecie, ale nie sądzę, aby mu było tam lekko. Spotykałem go nieraz na Piotrkowskiej - próba rozmowy raz się udawała, raz nie. Kiedyś po takim spotkaniu z rozkojarzonym całkowicie poetą, poruszony tą niemożnością kontaktu napisałem wiersz, który tydzień czy dwa później opublikowałem w "Odgłosach":

                   Jego głowa szybuje pod pierzastą chmurą
                   Jego ręce drżą szukając zapałek
                   Jego słowa się łamią aby znów się złożyć
                   w list do potomności - pismo bez adresu

                   Jerzy Waleńczyk - poeta szuka odpowiedzi
                   dlaczego tak się stało jak właśnie się stało
                   co się spopieliło co się zgruchotało
                   czemu krzywią twarze nieczuli sąsiedzi
                   czemu los się rozpłakał a krzywda się śmieje

                   Jerzy Waleńczyk - poeta szuka odpowiedzi
                   potem drze stare wiersze i strzela płomieniem
                   by na dnie popielniczki odnaleźć nadzieję

Przy kolejnym przypadkowym, jak zawsze, spotkaniu na Piotrkowskiej Jerzy wręczył mi swoją fotografię z tekstem na odwrocie i szybko odszedł. Przeczytałem: "Jerzy Waleńczyk przesyła podziękowanie z tamtej strony - za wiersz". Już wtedy miał świadomość, że jest po tamtej stronie?
Mam to zdjęcie do dziś. Widnieje na nim Jerzy sfotografowany przez mojego przyjaciela, reżysera Krzyśka Skudzińskiego w czytelni naukowej Biblioteki im. Waryńskiego (wówczas) przy Gdańskiej. Jest to prawdopodobnie ostatnia fotografia Jerzego Waleńczyka. Schowałem ją na dnie szuflady i nie chcę publikować... Wolę, żeby Jurek pozostał w mojej pamięci z czasów naszych późnowieczornych rozmów w "Egzotycznej" (z Murzynką na ścianie...) czy w "Honoratce". Był ode mnie starszy o 9 lat - w młodości to duża różnica wieku, ale z czasem się zatarła. Kiedy debiutowałem jako 19-letni maturzysta, Jurek był w Kole Młodych ZLP nestorem. Pamiętał "Kuźnicę", miał za sobą studia i był nauczycielem w liceum w Zgierzu, a ja przecież byłem uczniem w liceum w Aleksandrowie. Potem już tej różnicy wieku nie było, a po jego tragedii to on wymagał traktowania jak bezradne dziecko. Bo wtedy był już takim dzieckiem..."
...

LIST DO JERZEGO WALEŃCZYKA 

Ta ulica bez ciebie
jak pusta zatoka.
Twój czerwony kapelusz pod bałuckim niebem,
dawno nie byłeś na Stokach.

A na Chojnach, słoneczna cisza na Chojnach.
Najlepiej tam na przełaj tramwajem.
Ciotka o ciebie niespokojna
czeka, od rana w oknie wystaje.

Wyruszałeś, gdy tylko słońce zapaliło trotuary,
w butach zdartych, kupionych przed rokiem.
I szedłeś przez miasto gubiąc kierunki i miary,
raz godnym, raz tułaczym krokiem.

Do jakich zbliżałeś się brzegów
ciągnąc za sobą nić przestrzeni?
Czasem kamień rytm kroków zmienił,
czasem wiatr zatrzymał cię w biegu.

Do jakich zbliżałeś się krańców,
jaką myśl goniłeś myślami?
A na Zdrowiu ptaki w przedodlotowym tańcu,
światło sierpnia dopala się nad łąkami.

Rano pierwszy śnieg grudniowy spadł,
a zmierzch cię zastał na Pietrynie.
Mówiłeś zziębnięty: ja tu jeszcze pochodzę, zanim
dzień przeminie.
Wiem i nie wiem, jak pojmowałeś przemijający świat.

...
Józef Stanisław Kmieciak
Wiersz nagrodzony w Konkursie Literackim im. W. Reymonta.


źródła:
Marek Czuku. Zeszyty Poetyckie.
Jerzy Wilmański. Łódzkie portrety pamięciowe.
"Kwiaty Łódzkie. Poezja miasta". Wybór wierszy nadesłanych na Konkurs Literacki im. W. Reymonta zorganizowanym przez redakcję miesięcznika "Piotrkowska 104". 2008.