Badania
przeprowadzone w 1903 roku przez kilku łódzkich lekarzy wykazały, że sytuacja życiowa
większości mieszkańców Łodzi zwłaszcza robotników
– wyglądała bardzo skromnie.
Przeważająca
część łodzian nie mogła „przejadać” większych sum i prowadziła oszczędną
kuchnię domową. Była to na ogół kuchnia opierająca się na ziemniakach i
chlebie, kaszach, grochu, śledziach i serach. Pieczywo, a zwłaszcza mięso, w
uboższych domach znajdowało się pod zamknięciem i każdorazowo wydzielała je
gospodyni w określonych porcjach poszczególnym członkom rodziny.
Dochody
rodziny robotniczej przeważnie nie wystarczały na właściwe odżywianie się.
Znaczna część robotników odżywiała się mniej niż skromnie. W jednej z łódzkich
gazet znajdujemy jadłospis robotnika. Na śniadanie wypijał on dwie szklanki
kawy zbożowej i zjadał trzy ćwiartki funta chleba (około 300 gramów), obiad
składał się najczęściej z barszczu z ziemniakami, kapuśniaku lub zacierek i
kromki chleba, na kolację spożywał on resztki z obiadu lub kawę z chlebem.
Mięso jadało się tylko w niedzielę.
Z
wędlin spożywano przede wszystkim najtańsze gatunki: salceson, kiełbasę zwyczajną
i kaszankę. Zjadano też spore ilości śledzi pod różnymi postaciami.
"Rozwój", rok 1911.
Dni
świąteczne oznaczały obfitsze jedzenie. Na Wielkanoc zjadano tradycyjne jaja na
twardo, ciasto drożdżowe z kruszonką, białą kiełbasę, rzadziej szynkę. Podobnie
na Boże narodzenie. Wszelkie spotkania rodzinne i towarzyskie nie mogły się
obyć bez wódki i piwa.
"Gazeta Łódzka", rok 1918.
W
zamożnych domach nie musiano oszczędzać na jedzeniu, toteż odżywiano się
dobrze, a niekiedy nawet luksusowo. W mieście żywności nie brakowało, była ona
jednakże bardzo droga.
"Rozwój", rok 1906.
Większe sklepy, zwane kolonialnymi, posiadały bogaty
wybór wszelkich artykułów żywnościowych, zarówno krajowych, jak i
zagranicznych.
"Rozwój", rok 1911.
"Lodzer Zeitung", rok 1904.
Kto
miał pieniądze, ten mógł się zaopatrzyć w najwyszukańsze przysmaki i napoje:
francuskie sardynki, astrachański kawior, wina najprzedniejszych marek, koniaki
i likiery, oraz inne rarytasy.
"Rozwój", rok 1911.
Źródło:
Wacław
Pawlak. Na łódzkim bruku.
Fotografie:
Daniel Zagórski
Archiwalia
pochodzą ze strony http://www.gloswielkopolski.pl
oraz
ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi.
Krótko i treściwie... Dobrze napisałaś, żywności nie brakowało! Każdy kupował według możliwości. W zaopatrzeniu ówczesnym szokuje mnie nadal handel kolonialny, wymiana towarów, dostępność niezbytych i rzadkich. Przypomina mi zaraz skecz Laskowika Z Tyłach Sklepu i "Tu stały beczki z kawiorem czarnym, białym i czerwonym i komu to przeszkadzało"
OdpowiedzUsuń---
Obecnie jak stoję do kasy siłą rzeczy widzę co kto kupuje... wygląd kupującego nie ma nic wspólnego z asortymentem i wysokością rachunku
Bardzo wartościowa strona.
OdpowiedzUsuń