O
zbliżaniu się największych świąt zimowych – Bożego Narodzenia - przypominał adwent. W tym czterotygodniowym
okresie w łódzkich rodzinach robotniczych, zgodnie z tradycją, przestrzegano
postu tak samo jak przed Wielkanocą, nie urządzano wesel ani zabaw. Niektóre
rodziny pościły we wszystkie dni adwentu, inne tylko w środy i piątki. Jedzenie
postne – kraszone prawie wyłącznie olejem, rzadziej śmietaną – było na ogół
mało urozmaicone. Tylko tam, gdzie kilka osób z domu pracowało, pozwalano sobie
na nieco większą rozmaitość potraw:
„[…]
Jadało się wówczas chleb maczany w
oleju rzepakowym, zielonym o pysznym zapachu, z podrobioną cebulką i solą do
smaku. Obiady postne: śledzie uliki czy królewskie z kartoflami, kluski z
serem, zupy rybne, z kaszy jaglanej z zacierką i ziemniakami itd. W przeddzień
Wigilii ojciec z matką suszyli, tzn. nie jedli nic, prócz popijania wody” (z
relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)
Na
tydzień przed Wigilią przynosił kościelny lub organista opłatki: „białe dla
ludzi, a różowe i niebieskie dla zwierząt”. Były opłatki droższe – „z ładną
dekoracją” i tańsze, przepasane kolorową tasiemką i naklejoną gwiazdką.
Ostatni
tydzień adwentu przeżywano w nastroju przedświątecznym. W sposób szczególny
nastrój ten udzielał się dzieciom, które spontanicznie garnęły się do zajęć
domowych, co skracało im czas oczekiwania świąt.
Przede
wszystkim obowiązywało staranniejsze niż zwykle sprzątanie mieszkań:
„[…]
robiło się generalne porządki. W
ruch szły szczotki ryżowe, szare mydło (innego było szkoda, za drogie),
ścierki; szorowanie, potem specjalnym grubym papierem wykładanie podłóg i
przestrzeganie porządku pod groźbą kontaktów z >kozią nóżką< […] W piwnicy mieliśmy komórkę, gdzie w klatkach
strzygły uszami przerażone króliki. W komórce była też olbrzymia beka kiszonej
kapusty zakiszonej przez ojca […] I w
komórce robiło się generalne porządki, wyścielając świeżą słomą klatki,
uprzątając pomieszczenie, a nawet myjąc olbrzymią bekę z kapustą” (z
relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)
Wiele
starań wkładano też w przygotowanie świątecznych upominków i zaopatrzenie
świątecznego stołu. Upominki i łakocie kupowano przeważnie w tajemnicy, aby
były niespodzianką. Dla dorosłych kupowano szale, rękawiczki, krawaty, wstążki,
a także chusteczki, pończochy, skarpetki, dla dzieci lalki, koniki, piłki,
książki lub przybory szkolne, albo „jakieś drobiazgi w postaci słodyczy”,
częściej jednak dzieci otrzymywały prezenty praktyczne, które i tak miały być
zakupione…
Zakupy
wiktuałów robiono takie, na jakie pozwalała kieszeń – ci, którzy mieli stałą
pracę, starali się, by na święta były śledzie, ryby (głównie płocie i leszcze),
suszone grzyby i owoce, kupowano też mak, cukier i mąkę, surową kiełbasę, nóżki
na galaretę, schab, szynkę z kością, kurę na świąteczny rosół, wódkę i wino.
Na
dzień przed Wigilią pieczono w piekarni ciasto. Blachy z ciastem na placki i
babki w formach zanosiły do piekarza dzieci:
„[…]
Rodzina nasza była duża – były
(też przewidziane) i świąteczne odwiedziny krewnych i zaproszonych gości,
szykowało się więc pięć dużych blach plaków z kruszonkami, 3-4 baby pieczone w
foremkach. Ciasto się piekło w piekarniach za drobną opłatą za usługę. Blachy z
ciastem niosłyśmy do piekarza my dzieci, demonstracyjnie, razem, by wszyscy
widzieli, jakie to święta się u nas szykują” (z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)
Inna
relacja:
„[…]
Dzień przed Wigilią pieczono
ciasto, dla dzieci przeżycie do następnych świąt. […] Zanim ciasto zostało upieczone, schodziła cała noc. Czuwało się u
piekarza w piekarni na zmianę, aby ktoś nie podmienił ciasta” (z relacji
Pani Heleny Szwarc)
Tego
dnia i w Wigilię rano przygotowywano też inne jedzenie na wigilijną kolację i
na trzy dni świąt.
„Gotowały się grzyby, groch, jagły,
kapusta, suszone owoce na kompot, ucierano mak. Musiano wygospodarować czas na
ugotowanie szynki i upieczenie mięsa na święta. […] Ostatnią pracą nad rozpoczęciem kolacji było
smażenie ryb i tradycyjnego śledzia. Wszystko było przygotowane na czas” (z
relacji Pani Heleny Szwarc)
Do
przygotowań świątecznych należało też ubieranie choinki, nazywanej przez
niektórych gaikiem. Większość ozdób
choinkowych wykonywano własnoręcznie, w domu. Robiono łańcuchy z kolorowego
papieru i słomek, zabawki z wydmuszek, waty i kolorowej bibułki, gwiazdki i
ciastka z pszennej mąki.
„[…]
już wcześniej przygotowywało się
stroiki na choinkę. Robiło się różne zabawki z papieru, słomy, wydmuszek z
jajek, bibułki itp. Tam, gdzie były dzieci, było to całe misterium” (z
relacji Pani Zofii Zakrzewskiej)
Ozdobne
ciastka choinkowe kupowano w sklepach. Były to:
„[…]
wielkie ciastka w rodzaju serc,
ruprychów (Mikołaje) i gwiazd. To
wszystko było robione albo z kawą, to imitowało piernikowe ciasto, albo z wodą,
to było białe. Na wierzchu zaś były te ciastka cieniutko ubierane krochmalem:
ciemne różowym, lub białym, białe brązowym. Wielkie ciastka, gdy wieszali je na
choince, to one długo nie wytrzymywały, gdyż tylko ze dwa dni z górą, urywały
się i spadały. Mieszkania rozgrzane, to ciastka się wrzynały, bo były dość
ciężkie dla nitki i gałązki” (z relacji Pani Heleny Michalskiej)
Choinkę
kupowali rodzice w tajemnicy przed małymi dziećmi. Ubierał je przeważnie
ojciec, wieczorem przed Wigilią, gdy dzieci już spały, albo w Wigilię rano,
przy pomocy starszych dzieci. W większych mieszkaniach stawiano choinkę „ w
rogu izby […] na taborecie, w garnku z piaskiem i wodą”, w małych mieszkaniach
zawieszano ją u sufitu, nad stołem.
„Choinkę ubierało się kolorowo. Z powodu
małych mieszkań, jakie przeważnie zajmowali robotnicy, choinkę zawieszało się u
sufitu, okoloną kolorowym papierowym łańcuchem, ubraną świecidełkami,
opłatkami, bibułkami, złoconymi orzechami, piernikami, które wyobrażały różne
zwierzątka lub anioły, kolorowymi bombkami, na końcu świeczkami i zimnymi
ogniami, a na samym dole czerwonymi jabłuszkami. Taka wisząca choinka miała tą
zaletę, że nie została zaraz objedzona przez dzieci, a przez cały czas cieszyła
oczy wszystkich. Jeszcze kiedy zapalano świeczki i inne zimne ognie, a
zakręcono ją z tym wszystkim i zawirowała, wtedy dopiero była wielka radość dla
dzieciarni” (z
relacji Pani Zofii Zakrzewskiej)
„Już na kilka dni przed Wigilią Janek i
Władek przytaszczyli niedużą, pachnącą lasem i innym światem choinkę, którą z
uwagi na brak miejsca, zamocowali przy suficie, w pobliżu stołu. W większości
mieszkań robotniczych tak sobie radzono z umieszczeniem choinki, gdyż prawie
wszystkie rodziny robotnicze gnieździły się w pojedynczych pokojach. Nasza
choinka spływała w dół […], nie cały
metr nad wysokością stołu. Drzewko przybrane było różnokolorowymi opłatkami
okrągłymi […], gwiazdkami i
łańcuchami z papieru, czekoladowymi w kolorowych opakowaniach rybkami,
mieniącymi się kolorowymi cukierkami i czerwonymi, wprost uśmiechającymi się
jabłuszkami. U samej góry, tuż przy suficie, choinkę wieńczyła srebrzysta
gwiazda. Pojaśniało, zapachniało w naszym mieszkaniu. Co chwila wpatrywaliśmy
się w cudownie piękny element dekoracyjny naszego szarego gniazdka. Podnosiło
to oczywiście ogromnie nastrój oczekiwania na uroczystość wigilijną” (z
relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)
W
dzień wigilijny od rana panował nastrój podniosły, pełen serdeczności. „Tkwił
głęboko zakorzeniony zwyczaj, przechodzący w wiarę, że jaki kto będzie w
Wigilię, taki będzie cały rok”.
Zgodzie
z tym przeświadczeniem rodzice ostrzegali dzieci, by „były grzeczne i nie
dostawały bicia, bo kto dostanie dziś, to cały rok będzie bity”.
Dziewczęta
uważały Wigilię za dzień stosowny do wróżb o zamążpójściu. Na dziesięć dni
wcześniej „należało ściąć trzy gałązki wiśni i wstawić je w pokoju do wazonu.
Jeśli gałązki zakwitły do Wigilii […], to był znak rychłego zamążpójścia”. Tego
dnia pisały panny „kilka imion na kartkach i zawinięte w rulon kładły na noc
pod poduszkę. Rano w pierwsze święto wyjmowało się rulonik i jakie było
wypisane imię, takie miał nosić przyszły mąż”.
Niecodzienny
nastrój panował tego dnia w fabrykach:
„Już jako kilkunastoletni chłopiec
wiedziałem nie tylko od rodziców, że tak w fabryce Barczyńskiego na Tylnej 6,
jak we wszystkich miejscach pracy naszego miasta, istniał głęboko zakorzeniony
obyczaj składania sobie życzeń z okazji różnych świąt. W Wigilię świąt Bożego
Narodzenia pracowano tylko cztery godziny (i za tyle oczywiście fabrykant
płacił). Życzenia składano w czasie pracy, dzieląc się przyniesionym przez
jedną z towarzyszek pracy opłatkiem, wymieniając braterskie życzenia,
akceptowane u kobiet pocałunkami, zaś u mężczyzn uściskiem spracowanych rąk. Czasem,
w korzystnych po temu warunkach, wypijano na pomyślność >halbkę< wódki, zagryzając śledzikiem i
dodając sobie otuchy w tych niełatwych o pracę, jak i jej zachowanie, czasach.
Majster nawet gdy zauważył tego rodzaju świętowanie udawał, gdyż tak mu było
wygodnie, że tego nie dostrzega” (z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)
W
uzupełnieniu relacji o Wigilii w fabryce Mieczysław Klimecki dodaje:
„W fabryce mojego ojca, podobnie jak w
większości fabryk w Łodzi, robotnicy nie otrzymywali upominków czy życzeń od
pracodawcy. Nigdy nikt z naszych krewnych bądź znajomych robotników, nie
chwalił się wielkodusznością fabrykanta”…
Gdybyś się
Jezuniu w Łodzi urodził
Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził
to byś i tutaj też boso chodził,
poszedłbyś do fabryki,
podarłbyś swe buciki
bo i w mieście Łodzi
też się boso chodzi.
Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził,
to byś na Bałuty do nas przychodził
wieczerzę wspólnie zjemy,
wszystko ci opowiemy,
będziesz wszystko wiedział,
nie w Betlejem siedział.
Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził,
to byś na Chojny do nas przychodził,
byś zobaczył jak żyjemy
i jak ciężko pracujemy,
jak nas okradają
i żyć nam nie dają.
Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził,
to byś na Widzew do nas przychodził,
byś zobaczył Maksa Kona
lud bez pracy tam już kona,
jaśnie panów trzeba
wysłać do nieba.
Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził,
to byś po mieście z batem w ręku chodził,
byś przepędził tych baranów,
co to bronią jaśniepanów
Konów i Szajblerów, Poznańskich, Gajerów.
(Kolęda ze zbiorów Tadeusza Rosiaka, powstała jakoby
w więzieniu na Targowej w 1923 roku)
źródło:
Irena
Lechowa. Święta zimowe rodzin robotniczych we wspomnieniach starszej generacji
mieszkańców Łodzi [w:] Folklor robotniczej Łodzi. Pokłosie konkursu. Praca
zbiorowa.
Fotografie
ze stron:
BAEDEKER
POLECA:
Folklor robotniczej Łodzi. Praca jest
zbiorem materiałów, które pochodzą z ogłoszonego w Łodzi w 1972 roku Konkursu
na Folklor Robotniczy. Zgromadzone przedmioty i relacje dotyczą niemal
wszystkich dziedzin robotniczego życia w pierwszej połowie XX wieku.
Przytoczone anegdoty, wierszyki i piosenki dotyczą zabawy, pracy, świąt
rodzinnych i najróżniejszych wydarzeń, które odbiły się szerokim echem w
społeczności robotniczej Łodzi.
Organizatorzy zdobyte materiały podzieli na grupy tematyczne, a także wzbogacili je wypowiedziami uczestników Konkursu.
Organizatorzy zdobyte materiały podzieli na grupy tematyczne, a także wzbogacili je wypowiedziami uczestników Konkursu.
Mój tata bardzo barwnie opowiadał o świętach z dzieciństwa, a że urodził się w 1908 r. do znaczna część dzieciństwa przypadła na I Wojnę Światową z ogromnym głodem w Łodzi. Święta były bardzo ważne i dorośli starali się wyróżnić z szarych dni angażując w to również dzieci. Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem powyższe... niektóre mnie zadziwiły jak: "Na tydzień przed Wigilią przynosił kościelny lub organista opłatki: „białe dla ludzi, a różowe i niebieskie dla zwierząt”.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak jeszcze u nas ubierało się choinkę w znacznej części w jabłuszka, orzechy w sreberku, cukierki (ohydne) robiliśmy gwiazdki (przy likwidacji mieszkania znalazłem w szufladzie paski do nich) naturalne małe świeczki ( w wieku 3 lat spowodowałem pożar bo zaprószyłem) dopiero od lat '50 ubierało się u nas choinkę na biało - wata, lameta, bombki itp. w pudle blaszanym jeszcze na dnie można znaleźć cudeńka... Wigilia była wspaniała gdy schodziła się cała rodzina i było pełno dzieciarów... nie wiem jak to starzy znosili, czekało się na Mikołaja i prezenty... nostalgia :/