sobota, 26 października 2013

SZPITAL KRÓLA BAWEŁNY, czyli ... niedawne Wojewódzkie Centrum Ortopedii i Rehabilitacji Narządów Ruchu im. Dr. Z. Radlińskiego w Łodzi.


W latach 1911-1913, staraniem Towarzystwa Akcyjnego I.K.Poznański został wybudowany w tym miejscu na Bałutach, dość nowoczesny - na miarę owych czasów - szpital dla robotników jego bawełnianego imperium. 

"Rozwój", rok 1913.

Fot. Włodzimierz Pfeifer
(zbiory WBP)

Od momentu oficjalnego przekazania do użytku - był to "Szpital pod wezwaniem św. Józefa" - podobnie zresztą jak drewniany kościółek przeniesiony z pobliskiego placu Kościelnego pod okna fabryki, na drugą stronę ulicy Ogrodowej (czytaj TUTAJ).

Kościół pw. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny, jeden z najstarszych zabytków sakralnych na terenie Łodzi, stojący pierwotnie przy ulicy Zgierskiej. 

Nawiasem mówiąc kult św. Józefa był w owym czasie na Bałutach bardzo rozpowszechniony. Figurka tego świętego - patrona robotników ustawiona na szpitalnym dziedzińcu przetrwała nietknięta wszystkie dotychczasowe reorganizacje, obydwie wojny światowe oraz przeobrażenia ustrojowe i do dziś czuwa nad pomyślnością pacjentów.


Dziennik Zarządu m. Łodzi, rok 1922.

Do 1924 roku urzędowa nazwa tej placówki brzmiała "Szpital Towarzystwa Akcyjnego I.K.Poznański" i dopiero uchwałą nr 52 Komisji Gospodarczej z 17 marca 1924 roku - dla odróżnienia od Szpitala im. Małżonków Poznańskich - przywrócono mu używaną obiegowo nazwę szpitala pod wezwaniem św. Józefa.


Podczas pierwszej wojny światowej - szpital został zarekwirowany na potrzeby frontu. Najpierw korzystały z niego wojska rosyjskie, a następnie jako lazaret służył również niemieckim władzom okupacyjnym. Od połowy marca 1915 roku był to już ponownie cywilny szpital fabryczny.


Widok z parku szpitalnego na imperium Izraela Poznańskiego:

Gdy w końcu 1915 roku zaczęła szerzyć się w mieście epidemia tyfusu, decyzją ówczesnych władz administracyjnych - tzn. Sekcji Sanitarno-Szpitalnej przy Głównym Komitecie Obywatelskim - obiekt został przeznaczony do leczenia lawinowo ujawnianych przypadków tej choroby, osiągającej rozmiary katastrofy.
Tak było od listopada 1915 roku do maja 1916, kiedy placówka została zamknięta i wszystkie jej pomieszczenia świeciły pustką. 

"Godzina Polski", rok 1917.

17 czerwca 1917 roku Magistrat Miasta Łodzi przejął ponownie szpital i zmieniając dotychczasowy jego profil - przeznaczył go dla chorych na płuca. W marcu 1918 roku otwarto w szpitalu oddział chirurgiczny.
"Rozwój", rok 1924.


W 1925 roku otwaro w szpitalu aparat rentgenowski.

"Republika", rok 1925.

"Republika", rok 1925.

"Łódź w Ilustracji", dodatek niedzielny "Kuriera Łódzkiego", rok 1925.

"Echo", rok 1928.

Kaplica szpitalna.
Poniżej kilka zdjęć wnętrza kaplicy, którą zdobią wspaniałe witraże:


Podczas okupacji hitlerowskiej - od pierwszych dni utworzenia getta żydowskiego, tzn. od 8 lutego 1940 roku - budynek razem z resztkami sprzętu, podlegał władzy Chaima Mordechaja Rumkowskiego - przełożonego Starszeństwa Żydów w Getcie Łódzkim (czytaj TUTAJ). Szpital znajdował się blisko granicy getta.


Przez kolejne dwa i pół roku z okładem służył wszelką pomocą medyczną przymusowo osiedlanym tutaj mieszkańcom. Tak było do połowy września 1942 roku, kiedy to w związku z akcją likwidacji chorych, starców i dzieci do lat 10 przeprowadzoną przez hitlerowców, wszystkie szpitale w getcie zostały zamknięte. Pozostające po nich budynki zamieniono na zakłady niewolniczej pracy. W dawnym szpitalu przy ulicy Drewnowskiej mieścił się oddział produkcji pończoch i rękawiczek - zakład 67 (Handschuh und Strumpf Abteilung - Betrieb 67).


Po likwidacji łódzkiego getta - w sierpniu 1944 roku -z dawnego szpitala i urządzonej w nim fabryki pozostały tylko ogołocone sale i nagie mury. 


Bezpośrednio po wyzwoleniu Łodzi - w styczniu 1945 roku, szpitalami zaopiekował się Zarząd Miejski na mocy dekretu o majątkach opuszczonych i porzuconych (Dz. U. nr 9, poz. 45 z 1945 roku), wydanego przez Główny Urząd Tymczasowy Zarządu Państwowego...


Administrowanie obiektem zatwierdzone zostało oficjalnie protokółem z 24 listopada 1945 roku, w trybie art. 13 ustawy z 6 czerwca tegoż roku. Pierwszym dyrektorem szpitala św. Józefa przy ulicy Drewnowskiej, który istniał wówczas tylko na papierze - został dr med. Józef Komza. Wszystko było doszczętnie zniszczone. Brakowało nie tylko sprzętu, ale i w pełni wykwalifikowanego personelu. W chudych, powojennych latach trudno też było liczyć na jakąkolwiek szybką pomoc z zewnątrz. Taki był początek przyszłego szpitala ortopedyczno-urazowego w Łodzi. Nowo mianowany dyrektor borykał się zarówno z wyraźną niechęcią otoczenia - wynikającą z braku wiedzy o tradycjach specjalistycznego leczenia takich przypadków - jak też zwyczajnym niezrozumieniem prawdziwej potrzeby utworzenia tego typu ośrodka. Mimo ciagłych trudności, dr J.Komza pozostawił w chwili swojej śmierci - w 1951 roku - piękną, gruntownie wyremontowaną, specjalistyczną placówkę opieki medycznej na 165 łóżek z fachowo wyszkolonym personelem lekarskim i pomocniczym.


Od 1952 roku funkcję dyrektora powierzono doc. dr med. Edmundowi Bartkowiakowi z Kliniki Ortopedii w Poznaniu, który wprowadził wiele istotnych ulepszeń zarówno w samej organizacji pracy jak i w metodach leczenia. 

Dziennik Urzędowy Rady Narodowej m. Łodzi, rok 1953.

Podczas jego kadencji na przełomie 1958/59 roku budynek został gruntownie zmodernizowany. Dobudowano piętro z nową salą operacyjną. Pięć lat później - 1 stycznia 1964 roku, dzięki staraniom dr Bartkowiaka, który uzyskał już stopień profesora nauk medycznych - została powołana Katedra i Klinika Ortopedii AM w Łodzi z 39 łóżkami dla dorosłych i 25 dziecięcymi.


Do połowy lat 70. ubiegłego stulecia szpital podlegał Wydziałowi Zdrowia i Opieki Społecznej Zarządu Miasta, aż - jako ostatnia z łódzkich placówek służby zdrowia - został włączony w struktury Zespołu Opieki Zdrowotnej Łódź-Bałuty.

"Dziennik Łódzki", rok 1986.


Z początkiem 1998 roku szpital został wydzielony ze struktur bałuckiego ZOZ i przeszedł pod zarząd wojewody, a od 1 grudnia tegoż roku - uzyskał samodzielność.



Jeszcze kilka lat temu do Wojewódzkiego Centrum Ortopedii i Renabilitacji Narządu Ruchu im. Radlińskiego przy ulicy Drewnowskiej w Łodzi ustawiały się najdłuższe kolejki na operacje wstawienia endoprotezy stawu biodrowego i kolanowego w regionie. W tym szpital się specjalizował. Rocznie oropedzi przeprowadzali ponad 700 operacji.


Dzisiaj Urząd Marszałkowski w Łodzi sprzedaje dawny szpital. Działała tam największa ortopedia i rehabilitacja w regionie. W ostatnim roku pracy szpitala chorymi zajmowało się ponad 30 specjalistów. Jednym z nich był prof. Marek Synder, dzisiaj konsultant wojewódzki z ortopedii oraz szef kliniki ortopedycznej w szpitalu CKD przy ulicy Pomorskiej w Łodzi. To tam przeniesiono ortopedię z Drewnowskiej, ponieważ ponad 100-letni budynek szpitala Radlińskiego przestał spełniać jakiekolwiek standardy, a jego remont pochłonąłby miliony złotych. Zwłaszcza, że już na tyle opiewały długi szpitala...


Gdy w marcu 2014 roku po 39 latach budowy otwarto w części budynek szpitala-giganta, czyli Centrum Kliniczno-Dydaktyczne przy ulicy Pomorskiej, jeszcze w tym samym roku przeniesiono tam ortopedię z Drewnowskiej. Tym samym szpital został włączony w struktury szpitala WAM, ale nieruchomość nadal pozostała własnością marszałka.


Po przeniesieniu klinik i poradni budynek przy Drewnowskiej opustoszał, choć początkowo mówiono o planach stworzenia tam Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego. Z planów nic nie wyszło, a dziś opuszczone i nieszczejące wnętrza szpitala ortopedycznego niejednokrotnie służyły za plan filmowy. Mam nadzieję, że znów ożyją, wyremontowane, mając jekieś inne przeznaczenie.


Władze nie mogły od razu pozbyć się nieruchomości ze szpitalem, ponieważ niejasne były kwestie jej własności. Dotyczyło to przede wszystkim działek, na których znajdują się wjazdy do dawnego szpitala. Zostało to jednak już ustalone i budynek został wystawiony na sprzedaż.


Działka liczy około dwa hektary. Znajduje się na niej nie tylko szpital, ale także kilka innych mniejszych budynków. Szpital już tu nie wróci, ale budynki są zabezpieczone, aby nie uległy ostatecznej degradacji.


Fot. Monika Czechowicz/ zdjęcia wnętrz budynku szpitalnego pochodzą z 2021 roku.
Fot. archiwalne ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi.

źródła:
Jerzy Galęba. Szpital bałuckiego imperium bawełny. [w: Kronika miasta Łodzi].
https://lodz.naszemiasto.pl/dawny-szpital-radlinskiego-przy-drewnowskiej/


Przeczytaj jeszcze:
Kościół pw. św. Józefa, ulica Ogrodowa 22
Szpital Izraela i Leony Poznańskich

piątek, 25 października 2013

LIST DO JERZEGO WALEŃCZYKA

Jerzy Waleńczyk (1927-1994) – poeta całe życie związany z Łodzią (tu się urodził, tu pracował i zmarł) - ukończył filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Potem był nauczycielem języka polskiego w szkole Podstawowej nr 139 w Łodzi na Stokach, gdzie też mieszkał. Debiutował w roku 1949 na łamach tygodnika „Wieś” (nr 5), a następnie publikował m.in. w „Kuźnicy”. W latach 1955-1957 był redaktorem dwutygodnika "Kronika". Później redagował też "Odgłosy". Jego debiut książkowy przypadł na rok 1957. Był to zbiór wierszy Wino półsłodkie


Jerzy Waleńczyk napisał:

  • Wino półsłodkie
  • Blaszany kogut
  • 30 wierszy
  • Sześcienna cisza zmierzchu
  • Uliczka Dobrych Ludzi
  • Biały telefon
  • Dyliżans
  • Źdźbło trawy i gwiazda
  • Peregrynacje
  • Parafia Przemienienia Pańskiego
W latach 1950-54 nie drukował prawie wcale. To ważne daty w historii polskiej literatury, obowiązywała wtedy bowiem doktryna realizmu socjalistycznego, która zahamowała na kilka lat jej rozwój...

Ze wspomnień Jerzego Wilmańskiego:
"Dnia 19 lipca 1994 roku tylko jedna łódzka gazeta opublikowała epitafium na śmierć Jerzego Waleńczyka, poety, który zabłysnął jak meteor na literackim niebie Łodzi i Polski po przełomie październikowym 1956. Pisałem wtedy w "Głosie Porannym":

W minioną sobotę odbył się pogrzeb Jerzego Waleńczyka. Miał lat 67 i od wielu już lat publikował mało i nie cieszył się względami krytyki. Wierzę, że historia literatury upomni się kiedyś o tę niezwykłą poezję i tego niezwykłego artystę. Wśród pokolenia 56 był bowiem postacią znaczącą - kto wie, czy nie jedną z najważniejszych.
Dla Łodzi topografia jego wierszy była sprawdzalna: Bałuty, Widzew, opisy miejskich zdarzeń i obrazów, kiedy "szare robotnice wsiadają do tramwaju" ... Dwa jego pierwsze tomy poetyckie: "Wino półsłodkie" (1957) i "Blaszany kogut" (1959) były dla poezji pokolenia odkryciem nowych tematów i wzruszeń.
Po latach krytyk napisze, że wiersze Waleńczyka były najciekawszą i najdojrzalszą próbą przyswojenia polskiej liryce poezji Eliota. Próba ta była etapem koniecznym dla wytworzenia się tendencji neoklasycznej tak później głośno i powszechnie uznanej. I właśnie te zasługi Waleńczyka zostały całkowicie przemilczane i zapomniane.

Był więc postacią tragiczną. Jego głośni potem uczniowie nie zechcieli się do niego przyznać.
W wierszu Strach pisał:

                 Nie ma okien, ani szczelin, ani drzwi
                 Ciągle wołasz: w mój korytarz śliski zabłądź
                 I nic nie wiesz, nie widziałeś - nie wiesz nic
                 To zakwitła dzisiaj w nocy jabłoń

                 Jarku - niech Ci tam na pastwiskach niebieskich kwitną jabłonie.

(...) Pisał wiersze wzruszające w swojej prostocie i notujące ówczesną atmosferę i krajobraz Łodzi. Jak w wierszu Wpół do dziesiątej:

                  Wpół do dziesiątej
                  Stare robotnice wsiadają do tramwaju
                  Kiedy na dworze skomli bezdomna mgła
                  Wchodzą z cieniem światła w sercu
                  Siwy dzień się kończy
                  A teraz rozmowa o fabryce i ludziach
                  Pada na dłonie spękane
                  A teraz głową zawieszoną w półsen
                  Porusza wagon rytmicznie
                  Porusza gładkie włosy
                  Pachnące octem i wełną
                  I tylko wzrok mój wyciągam
                  Po cierń światła w ich sercu
                  I myślę: miasto moje miasto
                  To twoje dzieci zmęczone
                  Kołyszą się jak wodorosty przybrzeżne.

Los okrutnie obszedł się z Jerzym Waleńczykiem. Na skutek okoliczności, o których długo by mówić (został ciężko pobity na Festiwalu Poezji w Poznaniu przez głośnych wtedy poetów warszawskich Stachurę (tak!) i Śliwonika) doznał głębokiego szoku i na długo utracił równowagę psychiczną. Żył potem w swoim świecie, ale nie sądzę, aby mu było tam lekko. Spotykałem go nieraz na Piotrkowskiej - próba rozmowy raz się udawała, raz nie. Kiedyś po takim spotkaniu z rozkojarzonym całkowicie poetą, poruszony tą niemożnością kontaktu napisałem wiersz, który tydzień czy dwa później opublikowałem w "Odgłosach":

                   Jego głowa szybuje pod pierzastą chmurą
                   Jego ręce drżą szukając zapałek
                   Jego słowa się łamią aby znów się złożyć
                   w list do potomności - pismo bez adresu

                   Jerzy Waleńczyk - poeta szuka odpowiedzi
                   dlaczego tak się stało jak właśnie się stało
                   co się spopieliło co się zgruchotało
                   czemu krzywią twarze nieczuli sąsiedzi
                   czemu los się rozpłakał a krzywda się śmieje

                   Jerzy Waleńczyk - poeta szuka odpowiedzi
                   potem drze stare wiersze i strzela płomieniem
                   by na dnie popielniczki odnaleźć nadzieję

Przy kolejnym przypadkowym, jak zawsze, spotkaniu na Piotrkowskiej Jerzy wręczył mi swoją fotografię z tekstem na odwrocie i szybko odszedł. Przeczytałem: "Jerzy Waleńczyk przesyła podziękowanie z tamtej strony - za wiersz". Już wtedy miał świadomość, że jest po tamtej stronie?
Mam to zdjęcie do dziś. Widnieje na nim Jerzy sfotografowany przez mojego przyjaciela, reżysera Krzyśka Skudzińskiego w czytelni naukowej Biblioteki im. Waryńskiego (wówczas) przy Gdańskiej. Jest to prawdopodobnie ostatnia fotografia Jerzego Waleńczyka. Schowałem ją na dnie szuflady i nie chcę publikować... Wolę, żeby Jurek pozostał w mojej pamięci z czasów naszych późnowieczornych rozmów w "Egzotycznej" (z Murzynką na ścianie...) czy w "Honoratce". Był ode mnie starszy o 9 lat - w młodości to duża różnica wieku, ale z czasem się zatarła. Kiedy debiutowałem jako 19-letni maturzysta, Jurek był w Kole Młodych ZLP nestorem. Pamiętał "Kuźnicę", miał za sobą studia i był nauczycielem w liceum w Zgierzu, a ja przecież byłem uczniem w liceum w Aleksandrowie. Potem już tej różnicy wieku nie było, a po jego tragedii to on wymagał traktowania jak bezradne dziecko. Bo wtedy był już takim dzieckiem..."
...

LIST DO JERZEGO WALEŃCZYKA 

Ta ulica bez ciebie
jak pusta zatoka.
Twój czerwony kapelusz pod bałuckim niebem,
dawno nie byłeś na Stokach.

A na Chojnach, słoneczna cisza na Chojnach.
Najlepiej tam na przełaj tramwajem.
Ciotka o ciebie niespokojna
czeka, od rana w oknie wystaje.

Wyruszałeś, gdy tylko słońce zapaliło trotuary,
w butach zdartych, kupionych przed rokiem.
I szedłeś przez miasto gubiąc kierunki i miary,
raz godnym, raz tułaczym krokiem.

Do jakich zbliżałeś się brzegów
ciągnąc za sobą nić przestrzeni?
Czasem kamień rytm kroków zmienił,
czasem wiatr zatrzymał cię w biegu.

Do jakich zbliżałeś się krańców,
jaką myśl goniłeś myślami?
A na Zdrowiu ptaki w przedodlotowym tańcu,
światło sierpnia dopala się nad łąkami.

Rano pierwszy śnieg grudniowy spadł,
a zmierzch cię zastał na Pietrynie.
Mówiłeś zziębnięty: ja tu jeszcze pochodzę, zanim
dzień przeminie.
Wiem i nie wiem, jak pojmowałeś przemijający świat.

...
Józef Stanisław Kmieciak
Wiersz nagrodzony w Konkursie Literackim im. W. Reymonta.


źródła:
Marek Czuku. Zeszyty Poetyckie.
Jerzy Wilmański. Łódzkie portrety pamięciowe.
"Kwiaty Łódzkie. Poezja miasta". Wybór wierszy nadesłanych na Konkurs Literacki im. W. Reymonta zorganizowanym przez redakcję miesięcznika "Piotrkowska 104". 2008.

czwartek, 24 października 2013

MARIONETKI W MANUFAKTURZE



Wyrwane z pierwotnego teatralnego kontekstu, nabierają nowego znaczenia, by wspólnie stworzyć niezwykły świat... 

Na wystawie w Muzeum Fabryki w Manufakturze możemy obejrzeć ceramiczne i porcelanowe figury Marii Kostrzewskiej oraz marionetki, obrazy i obiekty autorstwa Andrzeja Raaba. 

Wystawę można oglądać od piątku, 11 października.



Oficjalna strona Muzeum TUTAJ
Muzeum o wystawie: TUTAJ
Zobacz jeszcze WIRTUALNĄ FABRYKĘ

fot. Monika Czechowicz