piątek, 4 grudnia 2015

ŁÓDZKA BARBÓRKA

"Rozwój", rok 1911.

Barbórka, Dzień Górnika – tradycyjne święto górnicze, obchodzone w Polsce 4 grudnia, w dniu św. Barbary z Nikomedii, patronki dobrej śmierci i trudnej pracy. Poza górnikami Barbórkę obchodzą także geolodzy i inne osoby wykonujące zawody związane z poszukiwaniem paliw kopalnych.
O węglu jako paliwie zaczęto mówić w Łodzi w drugiej połowie lat pięćdziesiątych XIX wieku. Pierwsze próby z węglem przeprowadzał fabrykant Karol Scheibler. 


Zainteresowany tym prezydent Franciszek Traeger udał się do Scheiblera i po tej wizycie wysłał następujące sprawozdanie do naczelnika powiatu łęczyckiego:
„Pan Scheibler przywodzi, że chcąc paliwo węglem ziemnym zaprowadzić w mieszkaniach lub lokalach na biura zajętych, należy takowe sprowadzać w miale, a dodawszy do niego 1/3 część gliny zwyczajnej, przerobić starannie z ową gliną i dopiero z tej masy wyrobić tafelki w kształcie cegły lub kulek dochodzących od 4 do 5 cali średnicy. W ten sposób przyrządzone paliwo chroni mieszkania od nieprzyjemnych, a może i zdrowiu szkodliwych gazów, dłużej ogień utrzymuje, a co ważniejsze, że nie wydziela kurzu, kiedy przeciwnie, paląc zwyczajnym węglem w bryłach, przy największej ostrożności uniknąć nie można rozchodzenia się pyłu, który czerni i zanieczyszcza całą budowlę, w której się tego paliwa używa […]. W ogólności węgiel ziemny użytkiem i pewną oszczędnością w stanie naturalnym zastosować można do kuchni, pralni i kuźnic. Tu i wyziew i kurz mniej może szkodzić, a jeżeli jeszcze miejscowości nie obfitują w opał drzewny – obiecuje znakomite zmniejszenie wydatków […]. Kuchnie i piece w ogólności wszystkie chcąc na nich używać węgiel ziemny za paliwo nie wymagają kosztownej odmiany, potrzeba tylko zaprowadzić ruszt żelazny i pod nich popielnię z blachy w kształcie szuflady. Jedno i drugie zaprowadzając, czy to w piecach czy w kuchni, nie więcej jak rubli 4 do 5 kosztować będzie.”

"Rozwój", rok 1900.

Mimo początkowej niechęci do nowego sposobu ogrzewania, mieszkańcy Łodzi powoli przestawiali się na węgiel, gdyż drewno stale drożało i coraz mniej było go na targach. Najpierw przerabiano piece w różnych instytucjach, a osoby prywatne z zainteresowaniem czekały na rezultaty prób z węglem.

"Rozwój", rok 1900.


"Rozwój", rok 1900.

"Republika", rok 1923.

Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych biura Magistratu i mieszkanie prezydenta opalano węglem kamiennym. W dziesięciu magistrackich piecach założono hermetyczne drzwiczki i umieszczono żelazne ruszty.

"Rozwój", rok 1900.

W latach osiemdziesiątych XIX stulecia już wszystkie mieszkania na ulicy Piotrkowskiej miały przerobione piece i kuchnie, przystosowane do węgla kamiennego.


"Rozwój", rok 1900.

"Rozwój", rok 1901.

"Rozwój", rok 1906.

"Rozwój", rok 1911.

"Rozwój", rok 1913.

źródła:
Anna Rynkowska. Ulica Piotrkowska.
pl.wikipedia.org
Fot. ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi
i inn.
"Czas", kalendarz informacyjny na rok 1909.

Informator Handlowo-Przemysłowy, rok 1910.

"Głos Poranny", rok 1935.

"Głos Poranny", rok 1935.

środa, 2 grudnia 2015

KINO ŚWIT, ARS, RAJ. BAŁUCKI RYNEK 5.


Bałucki Rynek ze względu na swój charakter był wymarzonym miejscem na prowadzenie kinematografu, jednak pierwsze kino powstało tutaj, o dziwo, dopiero w 1930 roku pod nazwą Raj.

"Hasło Łódzkie", rok 1930.

"Hasło Łódzkie", rok 1930.

 Założył je Franciszek Pfeifer, właściciel lokalu przy Rynku Bałuckim 5, który dostrzegł w tej formie rozrywki możliwość dobrego zarobku. W 1931 roku zmieniło nazwę na Ars.

"Dziennik Łódzki", rok 1931.


Budynek kina składał się z dwóch poczekalni, kabiny z aparatem firmy „Teofil Jarosz”, Sali projekcyjnej oraz balkonu. Przy wejściu znajdowała się kasa i kantor.
Sala liczyła 476 miejsc, co w porównaniu z innymi kinami z tamtych lat pozwala je klasyfikować jako jedno z większych.
"Dziennik Łódzki", rok 1931.

Filmy wyświetlano siedem razy w tygodniu, a repertuar był szeroko reklamowany. Informacje o najnowszych projekcjach pojawiały się zarówno w gazetach, jak i na plakatach w całym mieście.

 

Po zakończeniu działań wojennych kino pod nową nazwą Świt zostało otwarte w kwietniu 1946 roku. W połowie lat 60. gruntownie je zmodernizowano, przebudowano kabinę projekcyjną, odbyła się korekta dźwiękowa przeznaczonej dla 246 osób widowni, a także wymiana sieci elektrycznej oraz ekranu na dostosowany do filmów panoramicznych. 


Od końca 1987 roku do końca 1989 roku wyświetlało także filmy wideo.
W 1995 roku kino zostało sprzedane i od tamtej pory pełni funkcję handlową.


Adam Ochocki (dziennikarz) w książce „Reporter przed konfesjonałem, czyli jak się przed wojną robiło gazetę”:
Seminaria złodziejskie odbywały się przeważnie w kinach, najczęściej w kinie Ars na Bałutach. „Profesorowie” zawsze towarzyszyli swoim „studentom”. Zadanie polegało na wyciągnięciu portfela ze spodni siedzącemu rząd bliżej widzowi. Student musiał pamiętać, że bywają ubrania nicowane i wtedy mają kieszenie z drugiej strony.[…] Egzamin przeprowadzano pod osłoną ciemności, w najbardziej frapujących momentach wyświetlanego filmu. Zdarzało się, że widz wyczuwał obecność czyjejś ręki w kieszeni i podnosił krzyk. Zapalano światło i na nieszczęsnego praktykanta sypały się razy.

Jan Machulski (aktor, pedagog) w książce „Spacerownik po Łodzi filmowej”:
Zaraz po wojnie ktoś mi powiedział „Zobacz! Gwiazdy spadają! Pomyśl sobie, co byś chciał”. I wtedy pomyślałem: „Chciałbym być aktorem”. Już wcześniej w kinie Świt na Bałuckim Rynku oglądałem największych aktorów. Przede wszystkim amerykańskich. Chciałem być taki jak oni. Do kina chodziłem w każdą niedzielę. Bilet kosztował 25 groszy, tyle ile pięć bułek. A ćwiartka wódki kosztowała 1,15 złotych. Oszczędzałem pieniądze, bo mama czy babcia nie zawsze mi dawały na bilet. Zamiast kupić bilet tramwajowy, szedłem do szkoły pieszo. Za to w szkole w poniedziałek moi koledzy przychodzili godzinę wcześniej tylko po to, żeby posłuchać jak opowiadam o tych filmach, które widziałem dzień wcześniej. O Flynnie, Weismullerze, Tarzanie, kowbojach. To tam się uczyłem aktorstwa.

Tadeusz Wijata (Łódzki Oddział Filmoteki Narodowej):


Chodziłem do kin od końca lat 60. Pamiętam jak na ekrany wszedł film „Markiza Angelika”. Można było zobaczyć kawałek pośladka Michele Mercier, dlatego film był przeznaczony od 16 roku życia. Miałem wtedy 15 lat. Z drżeniem serca podszedłem do kasy kina Świt, ale pani w okienku bez problemu sprzedała mi bilet.


Mieczysław Kuźmicki (wieloletni dyrektor Muzeum Kinematograffi):
W Świcie pracowałem około pół roku jako zastępca kierownika, od grudnia 1972 do wakacji 1973 roku. Było to kino dwuzmianowe, czyli seanse zaczynały się od godziny 10 rano i kończyły około 21. Takie kina miały dwuosobowe kierownictwo. Budynek kina był jednosalowy, ogrzewany piecami węglowymi. Na godzinę przed seansem przychodził palacz, który był jednocześnie dozorcą nocnym. W tygodniu należał mu się wolny dzień, wtedy zastępował go jeden z bileterów.
Drewnianą podłogę z surowych desek należało konserwować środkiem „Pyłochłon”. Po takim zabiegu w sali przez 2-3 dni unosił się lekki, chemiczny zapaszek.
Kiedy zaczynałem pracę, kolby, czyli lampy w projektorach, były już wymienione z łukowych na krenowe. Teoretycznie każda z lamp miała ściśle określony czas świecenia. W efekcie zdarzało się, że przy przejściach projekcji między aparatami na ekranie były widoczne różnice jasności obrazu.


Andrzej Zaręba (wieloletni kinooperator łódzkich kin):
W niedziele w Świcie odbywały się poranki z bajkami dla dzieci. Zazwyczaj wyświetlaliśmy filmy polskie, jednak kiedyś dojechała do nas kopia z japońską animacją. Włączyłem projektor, zerknąłem czy wszystko gra i wyszedłem do pokoju obok. Nagle usłyszałem krzyki. Okazało się, że ta japońska zawierała dość nietypowe dla dzieci sceny – bohaterowie urywali sobie głowy i kopali je jak piłkę. Szybko zatrzymałem projekcję i by ratować sytuację, wyświetliłem jakąś polską bajkę, którą miałem w kabinie.

BAEDEKER POLECA:
Piotr Kulesza, Anna Michalska, Michał Koliński. Łódzkie kina. Od Bałtyku do Tatr.
Obowiązkowa lektura dla wszystkich miłośników X muzy. Autorzy książki w sprawny sposób kreślą mapę łódzkiej kinematografii, zaznaczając na niej prawie wszystkie kina, które kiedykolwiek działały w mieście. W ciekawy sposób prowadzą Czytelnika przez kolejne dekady kinowej historii ziemi obiecanej.
Niezwykle obszerny zbiór niepublikowanych dotąd zdjęć, pamiątek, plakatów, reklam i notatek prasowych pozwoli Państwu przenieść się do najwytworniejszych kin, takich jak Odeon, Casino lub Luna, ale również do peryferyjnych kinematografów na Chojnach i Bałutach. Autorzy przypominają kina istniejące w czasach Polski Ludowej, a także opisują te czekające na widzów obecnie. Szczegółowe informacje o poszczególnych „świątyniach filmu” przeplatane są wspomnieniami bywalców X muzy, dzięki którym na kartach książki ożywają dawne obrazy.
Otwórzmy drzwi do przeszłości. Szelest przedzieranych biletów obudzi wspomnienia, światła znowu zgasną, szepty powoli ucichną, na ekranie pojawi się ulubiony film... Z teatrów świetlnych powoli przenosimy się do współczesnych multipleksów. Kameralne wnętrza zastępują przestronne i nowoczesne sale kinowe…
Ponad 100 lat kinowej historii – Łódź ma się czym pochwalić! Zapraszamy na seans wspomnień.

źródła:
Piotr Kulesza, Anna Michalska, Michał Koliński. Łódzkie kina. Od Bałtyku do Tatr.
Adam Ochocki. Reporter przed konfesjonałem, czyli jak się przed wojną robiło gazetę.
Joanna Podolska. Jakub Wiewiórski. Spacerownik. Łódź filmowa.


Fot. współczesne Monika Czechowicz

Fot. archiwalne ze stron:
http://refotografie.blogspot.com/ 
oraz ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi

poniedziałek, 30 listopada 2015

MURAL UPAMIĘTNIAJĄCY WYDARZENIA Z LAT 1905-1907 W ŁODZI


Mural przy ul. Rewolucji 1905 roku 58, upamiętniający strajki i walki rewolucyjne z lat 1905-1907.

Rok 1905 niemal od początku zaczął się w Łodzi wrzeniem rewolucyjnym i żywiołowymi strajkami robotników. Położenie klasy robotniczej było w tym czasie niezmiernie trudne. Dzień roboczy trwał od 12 do 15 godzin. Niski poziom płac nie zapewniał robotnikom ludzkiej egzystencji. Nędzę proletariatu fabrycznego pogłębiało szerzące się bezrobocie.
Tego roku pierwszy strajk rozpoczął się 17 stycznia w fabryce Karola Steinerta. W dziesięć dni później wybuchł w Łodzi strajk powszechny, obejmujący około 100 tysięcy robotników.

 
Manifestacja w Łodzi. Rok 1905.

1 lutego doszło na Widzewie pod murami fabryki J. Heinzla i J. Kunitzera do niemal regularnej bitwy, stoczonej przez robotników wymienionej fabryki z oddziałami wojsk carskich. Zaczęło się od tego, że strajkującym robotnikom odmówiono wypłaty zaległej tygodniówki. Wstrzymanie wypłaty było szykaną ze strony współwłaściciela firmy Juliusza Kunitzera.
Zniecierpliwiony oczekiwaniem tłum począł wznosić wrogie okrzyki. Ktoś rzucił propozycję, aby wywieźć na taczce z fabryki jednego z najbardziej znienawidzonych zauszników Kunitzera, dyrektora tkalni inż. Jeziorkowskiego. Robotnicy rozbiegli się po fabryce w poszukiwaniu dyrektora, ale nie mogli go odnaleźć. 
W tym czasie zarządzający fabryką, były carski oficer Lautenbach, zawezwał telefonicznie z pobliskiego folwarku Widzew stacjonujących tam kozaków. Kozacy ruszyli na robotników, a rewirowy strzelił do tłumu. W odpowiedzi posypały się kamienie. W toku walki śmierć poniósł jeden oficer oraz dwóch kozaków, a także rewirowy zatłuczony żerdziami z parkanu. Do pomocy kozakom ruszył oddział piechoty, stacjonujący wewnątrz fabryki. Padły salwy karabinowe. Dopiero wtedy tłum został rozpędzony. Na miejscu starcia legło 7 zabitych, zaś kilkadziesiąt osób odniosło rany.


Po gwałtownej fali strajków łódzcy przemysłowcy sięgnęli po nową broń w walce z proletariatem, którą stał się lokaut. Pierwszymi, ktorzy zdecydowali się na to, byli zarządzający wspomnianą już firmą "Heinzel i Kunitzer". Po zamknięciu przez nich 12 kwietnia 1905 roku fabryki i zastosowaniu tej metody przez innych przemysłowców - na łódzkich ulicach stanęły barykady i polała się krew. Miasto zdobyło wówczas miano "czerwonej Łodzi". Rewolucja została krwawo stłumiona, a w ramach represji aż do wybuchu I wojny światowej w mieście został utrzymany stan wojenny.

 
Aleksander Rżewski, uczestnik walk na barykadach Widzewa.

Narastanie konfliktu objawiało się w kwietniowych strajkach okupacyjnych, burzliwym przebiegu święta pierwszomajowego, wreszcie strajkiem politycznym 15 maja, którym wyrażono protest przeciwko pierwszomajowym masakrom demonstrantów.
Godny odnotowania jest przebieg demonstracji, która nastąpiła 24 kwietnia w teatrze "Viktoria". Podczas przedstawienia Erosa i Psyche J. Żuławskiego publiczność gorąco oklaskiwała słowa "Niech żyje wolność!", wyrażając w ten sposób swoją nienawiść do caratu. Artystom wręczono wieńce z czerwonymi wstęgami. Po wyjściu z teatru młodzież, śpiewając Marsyliankę i Czerwony Sztandar, przeszła demonstracyjnie ulicą Piotrkowską. Policja nie interweniowała. Podobne manifestacje nastąpiły nazajutrz.

 
Manifestacja 1905 roku. Rysunek Witolda Wojtkiewicza, malarza i grafika okresu Młodej Polski.

Najbardziej burzliwie przebiegła druga połowa czerwca.W niedzielę 18 czerwca w lesie łagiewnickim odbyło się zebranie robotników, na którym obecnych było kilkaset osób. Po skończonym zebraniu robotnicy utworzyli kolumnę i z rozwiniętymi czerwonymi sztandarami skierowali się do miasta. Po przejściu połowy drogi demonstranci zwinęli sztandary i niewielkimi grupami rozeszli się do domów. Część z nich zdecydowała się jednak wejść do miasta zwartymi szeregami. Na skrzyżowaniu ulic Łagiewnickiej i Młynarskiej przyłączyła się do nich spora grupa robotników. Pochód wzrósł do pięciu tysięcy osób. Demonstranci próbowali przejść przez miasto z rozwiniętymi czerwonymi sztandarami. Kiedy nad kolumną załopotały sztandary i tłum ruszył naprzód w kierunku śródmieścia, skierowano przeciwko niemu z pobliskiego posterunku policji oddział dragonów. Rozpoczęła się walka demonstrantów z dragonami. Padły strzały. Robotnicy nie wytrzymali natarcia żołnierzy i wycofali się na Bałucki Rynek. W czasie tego starcia 5 osób zostało zabitych i ponad 40 rannych.
20 czerwca odbył się pogrzeb ofiar. W kondukcie pogrzebowym wzięło udział około 50 tysięcy robotników. Pochód z ulicy Franciszkańskiej udał się wzdłuż ulicy Widzewskiej (Kilińskiego), a następnie ulicą Średnią (Pomorska) w stronę cmentarza na Dołach. Nad pochodem unosiło się około 30 czerwonych transparentów z różnymi hasłami rewolucyjnymi.
Wojsko nie było w stanie przeszkodzić w zorganizowaniu demonstracji. Pochód żałobny przybrał tak ogromne rozmiary, że organy władzy państwowej okazały się bezsilne. Na cmentarzu odbył się wiec. Wznoszono okrzyki: "Niech żyje rewolucja!"
Nazajutrz 21 czerwca, miasto obiegła wieść o mającym się odbyć pogrzebie dwóch robotników żydowskich, zmarłych od ran. Robotnicy samorzutnie porzucali pracę i zbierali się pod szpitalem przy ulicy Nowo-Targowej (Sterlinga) oraz na cmentarzu żydowskim. Zmarłych jednak nie odnaleziono. Policja pochowała ich skrycie w nocy. Pod wieczór uformował się potężny pochód. Nad głowami uczestników unosiły się czerwone sztandary...
Gubernator piotrkowski, Michał Arcimowicz pisał w swoim raporcie o tej demonstracji: 
"Nad tłumem unosiło się mnóstwo transparentów rewolucyjnych z polskimi i żydowskimi napisami, śpiewano hymny rewolucyjne i wznoszono nie milknące okrzyki antypaństwowe".
Gdy demonstracja przechodziła ulicą Piotrkowską, witano ją z sympatią, z wielu okien i balkonów machano chusteczkami. Demonstranci po przejściu połowy Piotrkowskiej doszli do zbiegu ulic Karola i Pustej (Żwirki i Wigury). Tu jednak zostali otoczeni ze wszystkich stron wojskiem. Demonstracja licząca około 70 tysięcy ludzi znalazła się w pułapce przygotowanej przez władze carskie. Oddział kozaków wyjechał nagle z bocznej ulicy i rozdzielił kolumnę demonstrantów na dwie części. Poszły w ruch nahajki i kolby karabinów. Demonstranci stawili opór. Posypały się na kozaków kamienie wyrwane z bruku i rozległo się kilka wystrzałów rewolwerowych.
Kozacy zaczęli ostrzeliwać tłum z karabinów, równocześnie strzelało wojsko skupione w bocznych ulicach. 
Demonstranci, ratując się przed niebezpieczeństwem, rzucili się do otwartych bram. W popłochu wiele osób stratowano. Przed bramami powstały góry ciał ludzkich, do których kozacy strzelali bez opamiętania.
W masakrze tej proletariat łódzki poniósł liczne ofiary. Jak donosił gubernator Arcimowicz,"spośród tłumu zabito na miejscu 15 osób i raniono 14, z których 6 zmarło, zadeptano 10 osób".
Faktycznie jednak liczba rannych sięgała kilkuset.
W związku z krwawymi wypadkami, które rozegrały się na ulicy Piotrkowskiej, zapanowało w Łodzi silne wzburzenie. Następnego dnia przypadało święto Bożego Ciała, fabryki były więc nieczynne; już od rana robotnicy atakowali pojawiających się pojedynczo na ulicach policjantów i żołnierzy. Strzelano z okien do przechodzących oddziałów wojskowych. Z nastaniem nocy robotnicy zaczęli podpalać państwowe sklepy monopolu spirytusowego. Alkohol wylewano do rynsztoków. Wyrosły też pierwsze barykady na ulicach Południowej (Rewolucji 1905), Wschodniej i Średniej (Pomorska). Zaciekłe ataki kozaków na te barykady zostały odparte przez broniących je robotników.
W piątek, 23 czerwca, od samego rana rozpoczęła się zaciekła walka. W dniu tym nieczynne były wszystkie fabryki, zamknięto sklepy i biura. Zamarł ruch kołowy. Od świtu w całym mieście budowano dalsze barykady. Wszystko, co tylko było pod ręką, wynoszono na ulicę i spiętrzano w poprzek jezdni i chodników. Jako materiał dla wznoszonych barykad posłużyły urządzenia sklepowe, skrzynie, beczki, deski, drabiny, słupy telefoniczne. Zerwany drut telefoniczny zużyto na zasieki chroniące barykady przed atakiem konnicy. Na Bałuckim rynku ustawiono barykadę z ręcznych krosien, nad którą powiewał czerwony sztandar.
Według policyjnych raportów wzniesiono tego dnia ponad sto barykad. Na wielu powiewały czerwone sztandary. Na barykadach walczyli obok siebie robotnicy polscy, żydowscy i niemieccy.
Żołnierze i oficerowie rosyjscy, którzy wyróżnili się w stłumieniu rewolucji 1905 roku na ziemiach polskich. (fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego)


Przeciwko robotnikom rzuciły się władze carskie wszystkie jednostki wojskowe kwaterujące w mieście. Rozpoczęło się regularne natarcie na barykady. Strzelano nieustannie, uniemożliwiając robotnikom grupowanie się na ulicach. Robotnicy odpowiadali strzałami z rewolwerów i kamieniami. Gorącą wodą i kwasem siarkowym oblewano z okien nacierające wojsko.
Obraz Łodzi z owych dni czerwcowych malował jeden z uczestników następująco:
"Na Piotrkowskiej istne pobojowisko. Jedna z najbardziej ożywionych ulic Łodzi w miejscu tym prawie, że pusta. Nie idą tramwaje i nie widać dorożek. Gdzieniegdzie na środku ulicy leżą porozrzucane poszczególne części umeblowania oraz inne rzeczy, słupy telefoniczne poprzewracane, druty zwisają w bezładzie, latarnie uliczne porozbijane.
W innym miejscu rozbijają sklep monopolowy. <<Za pięć rubli!>> - wykrzykuje z humorem młody robociarz i podnosząc butelkę wódki rozbija ją o bruk. Urządzenia sklepowe, szafy i bufety ciągną robotnicy na barykady, rąbią słupy telegraficzne oraz zewsząd znoszą wszelkiego rodzaju pudła, skrzynie, taczki, bele i deski. Jeden z młodych robotników wdrapuje się na słup przewodu tramwajowego i tam zawieszają mały sztandar czerwony. Wywołuje to w tłumie radość i poklask, śmieją się oczy i twarze. Lecz niestety, jakże krótko! Nadchodzi bowiem od strony Wodnego Rynku oddział żołnierzy. Rozlega się huk salw - jedna, druga, trzecia. Słychać krzyki, sypią się przekleństwa tych, którzy dopiero co z humorem budowali barykadę. W odpowiedzi na salwę karabinową pada kilka strzałów rewolwerowych. A tu już jęczą ranni (...)".

 
Barykada przy ulicy Południowej w Łodzi (dzisiaj ulica Rewolucji 1905 roku).

Barykady stanowiły wprawdzie skuteczny środek obrony przed konnicą, ale nie były w stanie zatrzymać ataku piechoty. Pod jej naporem robotnicy zmuszeni byli opuścić większość barykad, nadal jednak stawiali zacięty opór, zajęli bowiem poszczególne domy i strzelali do żołnierzy z dachów i strychów. Nie dorównując przeciwnikowi pod względem uzbrojenia, górowali nad nim odwagą i bohaterstwem. Z braku broni palnej odpierali natarcia wojsk cegłami i kamieniami z jezdni.
"Z niektórych domów - donosił pułkownik L. Uthof - jak na przykład przy ulicy Konstantynowskiej, strzelano nawet salwami, a zza ogrodzenia parku Kweli (Źródliska) - oddano do przejeżdżającego szwadronu dragonów ponad sto wystrzałów".
Władze carskie stosowały brutalne środki wobec uczestników owych zdarzeń. Ginęli nie tylko walczący przeciwko wojsku z bronią w ręku, lecz również ludzie postronni, nie zaangażowani w walce. Kozacy rozdrażnienie zaciekłym oporem wdzierali się na dachy, balkony i parkany i stąd strzelali do wszystkich, którzy wydali im się podejrzani.
Ogromna ilość zabitych i rannych leżała całymi dniami na ulicach. Ranni umierali na miejscu, nie otrzymując żadnej pomocy lekarskiej.
Wystąpienie zbrojne proletariatu łódzkiego miało w zasadzie charakter żywiołowy i nie było przygotowane pod względem wojskowym. Uczestnicy odczuwali ogromne braki broni palnej, posiadali bowiem zaledwie kilkaset rewolwerów, co oczywiście było niewystarczające. Nie mieli oni przy tym ośrodka kierowniczego, przez co działali w rozproszeniu, a więc mało skutecznie. W czasie walk nie wykazali na przykład inicjatywy, ażeby opanować ważne strategicznie punkty w mieście, jak poczta, telegraf, dworce kolejowe itp.
Do dnia 25 czerwca udało się władzom carskim ostatecznie zlikwidować wystąpienie zbrojne łódzkich robotników. Zmuszeni oni byli ustąpić przed przeważającymi siłami. Wojsko carskie zburzyło barykady i wypełniło ulice. Miasto jakby zamarło.
W ciągu tygodnia "Walczyli robotnicy Łodzi o trochę więcej życia ludzkiego, o trochę więcej chleba i światła dla siebie i rodzin swoich. Walczyli o 8-godzinny dzień roboczy, o godność ludzką". 
Zapłacili za to krwią około dwóch tysięcy poległych i rannych. Po stronie carskiej padło kilkudziesięciu żołnierzy i oficerów.
Chociaż rewolucja w zasadzie została stłumiona, jednak utarczki zbrojne między robotnikami a wojskiem trwały gdzieniegdzie aż do 28 czerwca. Dopiero tego dnia mógł pułkownik Uthof donieść do Petersburga, że "porządek w Łodzi został przywrócony, wszystkie fabryki są czynne"... 


Mural o wymiarach 20 na 23 metry, który powstał przy ul. Rewolucji 1905 roku 58, jest upamiętnieniem strajków i walk rewolucyjnych z lat 1905-1907. Łodzianie - zarówno Polacy, Żydzi, jak i Niemcy - domagali się m.in. ośmiogodzinnego dnia pracy, dodatkowych pieniędzy za nadgodziny i wyznaczenia płacy minimalnej. Żądali także zakazu zatrudniania dzieci poniżej 16 lat oraz stworzenia ubezpieczeń socjalnych, urlopów macierzyńskich oraz pomocy lekarskiej dla rodzin pracowników.
Warto przyjrzeć się mu z bliska:
  

Pomysłodawcą powstania muralu jest Klub Krytyki Politycznej w Łodzi. Projekt wykonała ekipa takie.pany.


Podoba mi się idea powstania tej pracy, i chociaż wiem, że to bez znaczenia, ale to, co było wcześniej na tej ścianie ... nie było dla mnie jasne:


źródła:
Wacław Pawlak. Na łódzkim bruku.
Marek Budziarek, Leszek Skrzydło, Marek Szukalak. Łódź nasze miasto.
lodz.wyborcza.pl

Fot. współczesne Monika Czechowicz
Fot. archiwalne ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Przeczytaj jeszcze: