czwartek, 24 grudnia 2015

PRZY WIGILIJNYM STOLE – życie robotników łódzkich w pierwszej połowie XX wieku.



W łódzkim, robotniczym domu ważnym elementem związanym ze stołem wigilijnym było siano, jako pamiątka „narodzenia Pana Jezusa w stajence”. Niektórzy umieszczali wiązkę siana pod stołem i kładli na niej obrazek lub laleczkę wyobrażającą Pana Jezusa. Przeważnie jednak garstkę lub wiązkę siana rozkładano na stole i przykrywano obrusem. Często o zachowanie tej tradycji zabiegał ojciec rodziny. On to starał się o „kłak siana” i dbał o to, by „siano było przy każdym talerzu pod  obrusem”.
Jedno miejsce przy stole pozostawiano wolne. Mówiono, ze jest ono przeznaczone dla nieobecnego członka rodziny, albo dla podróżnego, czy też „dla przybysza żywego lub nieżyjącego”. Na środku stołu umieszczano opłatek na białym talerzu.
Zwracano uwagę, aby ilość osób zasiadających przy stole była parzysta. Na kolację zapraszano tylko najbliższą rodzinę, a więc dziadków, dorosłe dzieci, rodzeństwo z dziećmi i samotnych krewnych.
Sygnałem do rozpoczęcia wieczerzy było ukazanie się pierwszej gwiazdy, której wypatrywały zwykle dzieci.
„Kiedy już wszystko było przygotowane, stół zastawiony, na którym królował opłatek, siadaliśmy do stołu. […] Ojciec brał opłatek i dzielił się nim najpierw z matką, później z babcią, a następnie po kolei zaczynając od najstarszego z dzieci”.
 (z relacji Pani Zofii Zakrzewskiej)

„Łamanie opłatkiem odbywało się na stojąco, zaczynało się od dziadków, a kończyło na najmniejszym dziecku. Życzono sobie nawzajem zdrowia, szczęścia, doczekania drugiego roku, ożenku, wyjścia za mąż i dużo pieniędzy”.
(z relacji Pani Kazimiery Ławniczak)

[…] Po podzieleniu się opłatkiem zaczynano spożywać postną kolację. Przeważnie stawiano wszystkie potrawy na stole. Nie było jednolitego poglądu na temat parzystej lub nieparzystej liczby potraw uważanej za obowiązującą. Poszczególne rodziny traktowały tę kwestię zgodnie z panującą w nich tradycją. Potrawy przygotowywano w różnych zestawach i spożywano w dość dowolnej kolejności:
„Pierwszą potrawą były śledzie smażone. Smażyło się je w cieście zrobionym z mąki oraz jajek. Jedzono je przeważnie z chlebem, ponieważ spożywanie z ziemniakami oznaczało niedostatek na cały rok. Drugą potrawą były tzw. makiełki, czyli pszenne kluski z makiem, cukrem oraz gotowanym mlekiem. Makiełki robiono też z bułki pszennej polane gorącą masą składającą się z maku, cukru oraz mleka. Jako trzecią potrawę spożywano kaszę jaglaną prażoną z masłem oraz rodzynkami. Następna była zupa grzybowa z pęczakiem i ze śmietaną. Jadano też kapelusze grzybów suszonych smażone na tłuszczu i posypane mąką, następnie pierogi z kapustą i grzybami oraz duże ilości kompotu z suszonych śliwek i gruszek. […] Na stole pojawiała się też gotowana kapusta z grochem okraszona olejem i na zakończenie kompot z kluseczkami”,
(z relacji Pani Zofii Swędrak)

Powyższy wykaz tradycyjnych potraw uzupełniają inne relacje, w których wymieniane są ryby smażone, śledzie marynowane lub przyrządzane w oliwie, fasola, kasza gryczana, perłowa i ryż na słodko ze śliwkami i rodzynkami. W niektórych rodzinach do śledzi i kapusty podawano kartofle nie wiążąc z tym żadnych przesądów. Z tego zestawu dokonywano zwykle wyboru stosownie do możliwości finansowych rodziny, przyzwyczajeń i okoliczności. Przeważnie ograniczano się zaledwie do kilku potraw, na przykład:
„Pierwszą potrawą, którą się zaczynało jeść, była ryba lub śledź. […] Następnie szła kapusta. Za kapustą z kolei brano jagłę. […] Potem szły kluseczki z makiem i makiełka z bułki. Kiedy mama podawała kluski zalane kompotem, wtedy ojcie nalewał w kieliszki wódkę”.
(z relacji Pani Heleny Michalskiej)

O tym jak różnie wyglądała kolacja wigilijna w zależności od warunków materialnych rodziny świadczą opisy sporządzone przez Mieczysława Klimeckiego, który raz wspomina skromną wieczerzę w okresie pierwszej wojny światowej, kiedy to ojca powołano do wojska i ciężar utrzymania domu spadł na matkę, oraz bardziej dostatnią wieczerzę po zakończeniu wojny i powrocie ojca, kiedy na dochody rodziny składały się zarobki ojca, matki i dwóch starszych braci. Sytuację materialną swej rodziny uważa on za typową dla wielu łódzkich rodzin robotniczych w tamtych czasach. Opisując głodowe niemal warunki w czasie wojny zapytuje:
„Czy myśmy tylko tak żyli? – i dodaje – Większość łodzian była wówczas w podobnej sytuacji. Nawet po skończonej wojnie taka lub podobna nędza panowała w rodzinach bezrobotnych, których przecież nie brakowało. Trochę lepiej było tam, gdzie ojciec, czy ktoś z domu pracował 2-3 dni w tygodniu. Z tego groszowego zarobku trzeba było utrzymać liczne na ogół wówczas rodziny”.
Tak wspomina autor wigilię bez ojca:
„Jakże okropnie biednie wyglądała nasza Wigilia: matka dokonywała cudów, by stworzyć po prostu z niczego wymaganych zwyczajem dwanaście potraw. Na czystym, białym obrusie widziało się kapustę z grochem, kwasek z tejże kapusty z ziemniakami, 2-3 śledzie pokrojone w drobne dzwonka, kotlety z ikry śledzi, pierożki na kapuście postnej, kasza jaglana na gęsto, pyzy i wszystko, wszystko w tym sensie. Koło stołu zastawionego takimi przysmakami stało zafrasowane matczysko licząc, czy jest wreszcie wymaganych tradycją dwanaście potraw. Zasiedliśmy do stołu pilnie patrząc ma matkę, której już zaczęły oczy wilgotnieć. Spoglądała na puste krzesło, które zgodnie z przyjętym zwyczajem ustawione było dla nieobecnego ojca. Na stole, przy pustym krześle umieszczone były nakrycia, leżał na talerzyku kawałek opłatka. Matka płacząc cichutko składała nam życzenia i przyjmowała od nas serdeczne słowa i pocałunki, ale ciągle patrzała smutno na wolne krzesło i czyste nakrycia dla nieobecnego ojca”.


Zupełnie inaczej wyglądała Wigilia po powrocie ojca:
„Na pięknie przygotowanym stole, zasłanym czyściutkim białym obrusem leżały po środku na bielutkim talerzyku opłatki pobierane z kościoła i tam święcone. Opłatki te przewiązane niebieską wstążeczką ściągały spojrzenia domowników. Pod obrusem, po środku stołu, zwyczajem u nas przyjętym, kładziono odrobinę pachnącego siana. Z kolei matka ustawiała na stole śledzie w oliwie, occie, smażone, ryby w galarecie, ryby smażone, kapustę z grochem, makiełki (bułka moczona w mleku, z makiem i cukrem), barszcz na grzybach, grzyby podsmażane na oleju, pierożki z postnej kapusty, zupę grzybową, zupę ze śliwek i suszonych gruszek i potrawy, których nie wymieniłem, gdyż trudno mi wszystko z tamtych uroczych dni sobie przypomnieć. Był i duży bochen chleba, ser biały i pyszne masło chłopskie. […] Rozpoczynaliśmy wieczerzę z pierwszą gwiazdą na niebie. Niezapomniane to były na całe życie chwile”.

Niektórym potrawom przypisywano określoną symbolikę lub znaczenie magiczne. Interesujące informacje na ten temat przekazała Pani Helena Michalska. Ryby i śledzie jedzono
„…na pamiątkę, że pierwsi chrześcijanie, gdy z kimś nieznajomym rozmawiali, mieli w ręku laskę czy sztywniejszą gałązkę i nią rysowali na ziemi rybę i patrzyli na rozmawiającego, czy widzi. Jeśli był poganinem,  to nie wiedział co to znaczy, a jeśli był ochrzczony, wtedy rzucali się w objęcia i mówili: Bracie! Siostro!”
Kluski z makiem nasuwały w rodzinie Pani Heleny Michalskiej skojarzenia polityczne. Przypominano sobie np. powiedzenie:

W aresztanckie roty
Pędzą po sybirskim szlaku,
Daj więźniowi hasło z domu,
Gryps mu poślij w maku.

Kapusta miała zapewnić dobre zdrowie tym, którzy ją spożywają, natomiast jagłę (kaszę jaglaną) jedzono, „aby się pieniądz trzymał”. Przekonanie o właściwościach kaszy jaglanej utwierdzało przysłowie:

Nie zjadłeś w Wigilię jagły,
Pieniądze tobie przepadły.

Twierdzono, że kto w Wigilię Bożego Narodzenia je jagłę, ten w ciągu całego roku będzie zawsze miał pieniądze.
„Obowiązkowo trzeba było jeść jagły, które podobno miały taki wpływ, że przybywało u jedzących pieniędzy, więc każdy – lubił czy nie lubił – zjadał chociaż po dwie łyżki”.
„Jak babcia opowiadała, na Wigilię, powinno być jak najwięcej potraw ziarnistych, jak mak, groch, ryż, bo to była wróżba, że w ciągu roku będzie tyle rubli dochodzić, ile było ziarenek”.
Do tradycji wieczoru wigilijnego należało też picie herbaty z domowym ciastem. Jeśli warunki pozwalały, znajdowały się też na stole i słodycze: orzechy włoskie i laskowe, cukierki, dla dzieci po jabłku lub pomarańczy, ulubione przez nie figi oraz kupowane w sklepach pierniczki, a wśród nich „krajanka, okrągłe, tzw. całuski w kolorowej polewie i bardzo dobre, w polewie z czekolady, brukowce”.
W Wigilię nie pito wiele alkoholu „bo to nie należało do tradycji. Tradycja to był kieliszek lub dwa, resztę zostawiano na pierwsze święto”.
Pito wódkę tzw. przepalankę doprawianą w domu lub wino. W niektórych domach również dzieci dostawały „jakiegoś lekkiego wina, które było uroczyście i poważnie wypijane” albo też dawano im „gęsie wino, to znaczy coś w rodzaju kompotu”. Czasem wznoszono toast za nieobecnych.
„W trakcie spożywania wieczerzy matka wspominała głośno swego ojca kowala, swoje dzieciństwo, jak i przekazywała wiarę, że w wieczór wigilijny dobry gospodarz, dobrze obchodzący się z bydłem, może posłuchać w nagrodę jak mówią do siebie ludzkim głosem krowy, konie i inne zwierzęta. Że każde zwierzę, pies, kot, wszystko w obejściu, powinno odczuć wielkość tego najpiękniejszego święta”.
( z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)

Często wspominano umarłych, którzy nie doczekali świąt. Wykorzystywano też rzadką okazję zgromadzenia całej rodziny przy wspólnym posiłku, by pouczać dzieci, jak nie należy zachowywać się przy stole:
„Niepojęte było dla mnie, że ojciec, mógł mieć głowę opuszczoną nad talerzem, a widział zdumiewająco wszystko: - Nie spiesz się tak Mietek – zauważał; - Władek, co tak chlipiesz, sąsiedzi usłyszą; - Hela, co nic nie jesz? Nie mieściło mi się w głowie, jak on to wszystko widział”.
( z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)
Nie brakło też
„…smakowania, wydziwiania, nad przecież niecodziennymi potrawami”

W czasie, albo po kolacji zapalano świeczki na choince i zimne ognie i „wtedy dopiero była prawdziwa uroczystość”. Rozdawano też przygotowane wcześniej prezenty. Przeważnie „pod choinką kładło się paczki”. Czasem ktoś z dorosłych „przebrany za Mikołaja rozdawał gwiazdkowe upominki”, albo rozdawał je po prostu ojciec:
[…] ojciec ku naszemu zaskoczeniu wydobył z kredensu duże, tekturowe pudło, uśmiechnięty rozpakował je i wraz z promieniejącą radością matką wręczał nam prezenty. Były to drobiazgi, ale wywołujące u nas eksplozję radości. A więc Janek dostał skórzaną portmonetkę z ukrytymi w niej na szczęście drobniakami, Władek komplecik narzędzi do majsterkowania, Hela – kolorowy, cieniutki jak mgiełka szalik, Marysia i Kamila ciepłe, ozdobne bamboszki, ja brulion, piórnik, farby wodne i piękny papier do malowania. Matka otrzymała od ojca kupon wzorzystego perkalu na suknię (którą później uszyła Hela). Wreszcie ojciec otrzymał od matki buteleczkę wody kolońskiej, którą przy nas wąchał kilkakrotnie oraz nową bindę do przytrzymywania i nadawania fasonu wąsom. Wszyscy byli radzi z otrzymanych upominków. Tylko Władek psuł mi nastrój, szepcząc złowieszczo do ucha, że powinienem otrzymać pudło szarego mydła do smarowania grubego palucha, przed zabraniem się do ssania go”.
( z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)

Wieczór kończyło wspólne śpiewanie kolęd:
„Babcia kładła na stole kantyczkę – była to książeczka bardzo gruba, w której był zbiór różnych kolęd i pastorałek, które wszyscy chętnie śpiewali. Zaczynaliśmy zawsze od kolędy „Bóg się rodzi”, a następnie „Wśród nocnej ciszy” i „Lulajże Jezuniu”, a potem już różne pastorałki i kolędy skoczne i wesołe”.
( z relacji Pani Zofii Zakrzewskiej)

Około północy wybierano się na pasterkę. Szli dorośli, młodzież i starsze dzieci.

Bóg się rodzi

[na melodię znanej kolędy]

Bóg się rodzi, każdy śpiewa
A co roku gorzej mamy,
Ta tradycja nas olśniewa,
Smutek w radość obracamy.

Śpij spokojnie, mój syneczku,
Ja cię we śnie ucałuję,
uśnij głodny aniołeczku,
bo twój tatuś nie pracuje.

Wszyscy śpieszą po zakupy
bo się święta już zbliżają,
a my mamy trochę zupy,
co nam z łaski udzielają.

Śpij spokojnie…

Chcesz choinkę bym kupiła,
i konika, ja to czuję,
ja bym chętnie to zrobiła,
lecz twój tatuś nie pracuje.

Śpij spokojnie…

Kolęda przekazana przez Marię Symonowicz. Według wykonawczyni kolęda została ułożona i śpiewana w środowisku robotniczym Łodzi w okresie międzywojennym. Autorem tekstu jest Walenty Kotarski –  poeta, muzyk, pieśniarz podwórkowy, z zawodu dekarz. Wydał między innymi zbiór „Polskie kolędy humorystyczne” ok. 1930 roku.


źródło:
Irena Lechowa. Święta zimowe rodzin robotniczych we wspomnieniach starszej generacji mieszkańców Łodzi [w:] Folklor robotniczej Łodzi. Pokłosie konkursu. Praca zbiorowa.
Fotografie: Daniel Zagórski

3 komentarze:

  1. Czyj jest ten ostatni obraz? Bardzo ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie zdjęcia są tego samego autora - niestety, baedeker nie ustalił czyje są te prace. Wiemy tylko, że fotografie pochodzą z kalendarza o tematyce łódzkiej. Nie mamy zwykle w zwyczaju publikować zdjęć, których autora nie znamy, ale... te tak bardzo się nam podobały, że ... zrobiliśmy wyjątek. Być może autor sam się odezwie zbulwersowany naszą samowolą. Baedeker pozdrawia noworocznie.

      Usuń
  2. Wiemy już, że autorem tych pięknych fotografii jest pan Daniel Zagórski.

    OdpowiedzUsuń