Anders Rönnlud urodził się w 1951 roku w Torshälla (Szwecja). Brał udział w wystawach indywidualnych i zbiorowych, między innymi w Galleri Fagerstedt, Uppsala Konstmuseum i Sӧdertälje Konsthal. Ponadto Rӧnnlund organizuje wystawy poza europejską sceną artystyczną na przykład w Kanaya Art Museum w Japonii, w Centroultural Metropolitano w Quito (Ekwador) lub w TCG Nordica w Kunming (Chiny).
W swojej praktyce artystycznej Anders Rönnlud zajmuje się fotografią i filmem, instalacją i rzeźbą, a także sztuką performance.
Wyprodukował między innymi dzieła sztuki publicznej w Uppsali i Hässleholm. Reprezentuje ją Agencja Sztuki Publicznej, Rada Hrabstwa Kopparberg i Uppsala, a także miasta Ludvika, Borlӓnge, Gӧteborg i Skellefteǻ.
Anders Rönnlud:
Zaproszenie
mnie do Galerii Wschodniej w ramach projektu A i R
– Rezydencje Artystyczne, posiadającej swoją siedzibę zaledwie kilka bloków od domu, w którym dorastała moja teściowa, Mira, jest jak zatoczenie koła. A koło to bardzo precyzyjny geometryczny kształt, który nie powstaje samoistnie. Jej opowieści były zdominowane przez wspomnienia lat trzydziestych, kiedy była dzieckiem i nastolatką, rzadziej o czasie spędzonym w getcie.
Po wojnie wyemigrowała do Szwecji, gdzie pracowała jako pisarka i tłumaczka polskiej literatury. Przez całe życie utrzymywała kontakt z Polską.
Moje własne kontakty były jednak nawiązywane innymi kanałami. Można by rzec, że brały się z przypadku. Albo z przeznaczenia. W 1991 roku miała miejsce moja pierwsza znacząca wystawa indywidualna w Uppsali. Waldemar Kopczyński ze Szczecina, który przewodził polsko-szwedzkiemu stowarzyszeniu zobaczywszy ją, zaprosił mnie do udziału w ekspozycji dzieł w dużej galerii
na samej górze Zamku Książąt Pomorskich. Kilka lat później moje prace były prezentowane obok dzieł moich przyjaciół w Muzeum Narodowym.
Jedną z tych wypraw do Polski, w 1992 roku, odbyłem razem z moją teściową, Mirą.
Podczas gdy ja wystawiałem w Szczecinie, ona składała wizytę przyjaciołom w Warszawie.
Potem odebrałem ją stamtąd i wspólnie udaliśmy się do Łodzi. Za wyjątkiem odrestaurowanego odcinka Piotrkowskiej w ścisłym otoczeniu Grand Hotelu, miasto było zrujnowane. Wypiliśmy wspólnie kawę w hotelowej kawiarni – tej samej, do której przychodziła z ojcem jako dziecko. Odwiedziliśmy dom, w którym spędziła dzieciństwo, aktualnie ośrodek badań asfaltu. Przemierzaliśmy ulice, które przemierzała kiedyś. Mijaliśmy miejsca, w których upływało jej życie w getcie, a także wstąpiliśmy na cmentarz żydowski. O ile pamiętam, ten jego zakątek,
w którym spoczywają jej rodzice był wyłączony z dostępu, porosły gąszczem traw i ostu. Później przebywałem jeszcze w Łodzi z moją rodziną, sadząc drzewa w Parku Ocalałych. Ostatnio, rok temu, odnaleźliśmy miejsce, w którym została pochowana jej matka – na krawędzi czegoś, co aktualnie jest trawiastym
pasem zieleni.
Mój kontakt z żywą Łodzią został nawiązany w Ekwadorze, gdzie wraz z artystą Tomaszem Matuszakiem pośród innych prezentowałem swoje prace w niedawno wyłączonym z użytku więzieniu. Wiosną 2017 roku zaprosił mnie na wystawę „CZYNNIK POBUDZAJĄCY SPURRING FACTORS” w działającej przy ASP Galerii Kobro. To właśnie wtedy zetknąłem się z Galerią Wschodnią.
– Rezydencje Artystyczne, posiadającej swoją siedzibę zaledwie kilka bloków od domu, w którym dorastała moja teściowa, Mira, jest jak zatoczenie koła. A koło to bardzo precyzyjny geometryczny kształt, który nie powstaje samoistnie. Jej opowieści były zdominowane przez wspomnienia lat trzydziestych, kiedy była dzieckiem i nastolatką, rzadziej o czasie spędzonym w getcie.
Po wojnie wyemigrowała do Szwecji, gdzie pracowała jako pisarka i tłumaczka polskiej literatury. Przez całe życie utrzymywała kontakt z Polską.
Moje własne kontakty były jednak nawiązywane innymi kanałami. Można by rzec, że brały się z przypadku. Albo z przeznaczenia. W 1991 roku miała miejsce moja pierwsza znacząca wystawa indywidualna w Uppsali. Waldemar Kopczyński ze Szczecina, który przewodził polsko-szwedzkiemu stowarzyszeniu zobaczywszy ją, zaprosił mnie do udziału w ekspozycji dzieł w dużej galerii
na samej górze Zamku Książąt Pomorskich. Kilka lat później moje prace były prezentowane obok dzieł moich przyjaciół w Muzeum Narodowym.
Jedną z tych wypraw do Polski, w 1992 roku, odbyłem razem z moją teściową, Mirą.
Podczas gdy ja wystawiałem w Szczecinie, ona składała wizytę przyjaciołom w Warszawie.
Potem odebrałem ją stamtąd i wspólnie udaliśmy się do Łodzi. Za wyjątkiem odrestaurowanego odcinka Piotrkowskiej w ścisłym otoczeniu Grand Hotelu, miasto było zrujnowane. Wypiliśmy wspólnie kawę w hotelowej kawiarni – tej samej, do której przychodziła z ojcem jako dziecko. Odwiedziliśmy dom, w którym spędziła dzieciństwo, aktualnie ośrodek badań asfaltu. Przemierzaliśmy ulice, które przemierzała kiedyś. Mijaliśmy miejsca, w których upływało jej życie w getcie, a także wstąpiliśmy na cmentarz żydowski. O ile pamiętam, ten jego zakątek,
w którym spoczywają jej rodzice był wyłączony z dostępu, porosły gąszczem traw i ostu. Później przebywałem jeszcze w Łodzi z moją rodziną, sadząc drzewa w Parku Ocalałych. Ostatnio, rok temu, odnaleźliśmy miejsce, w którym została pochowana jej matka – na krawędzi czegoś, co aktualnie jest trawiastym
pasem zieleni.
Mój kontakt z żywą Łodzią został nawiązany w Ekwadorze, gdzie wraz z artystą Tomaszem Matuszakiem pośród innych prezentowałem swoje prace w niedawno wyłączonym z użytku więzieniu. Wiosną 2017 roku zaprosił mnie na wystawę „CZYNNIK POBUDZAJĄCY SPURRING FACTORS” w działającej przy ASP Galerii Kobro. To właśnie wtedy zetknąłem się z Galerią Wschodnią.
Ale
jak wiele innych osób kojarzę Łódź bardziej ze Szkołą Filmową
niż z ASP.
którzy stanowią grono artystyczne zajmujące się grafiką komputerową, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku – a być może i później – miewali kontakty, znajomych i wystawy w Łodzi. W trakcie trwania mojej własnej, w Szczecinie, we wczesnych latach dziewięćdziesiątych,
podczas której zaprezentowałem kilka prac z żywych roślin, widziałem w prasie polskie artystki i polskich artystów tworzących z trawy i roślin – byli tacy utalentowani i wielcy, że aż sam poczułem się całkowicie niezdolny do aktu twórczego i marginalny.
Moja rodzina ze strony mamy i taty pochodzi z Finlandii. Wiele w ich opowieściach jest odwołań do Rosji – zarówno rosyjskiej kultury, jak i nieustającego zagrożenia, którego była źródłem. Być może to ich historie nakreśliły mi – takie czy inne, prawdziwe czy nie – wyobrażenie „rosyjskiego” i dzięki nim nie byłem zaskoczony,
w odróżnieniu od całego szwedzkiego świata sztuki ogarniętego szokiem, kiedy rosyjski artysta Oleg Kulik, odgrywając psa, w trakcie wystawy pogryzł publiczność. Nie na niby, ale naprawdę. Nie w ramach dzieła teatralnego, a jako pies. Widywałem coś podobnego w polskich nagraniach video dokumentujących performensy. Nie przedstawiają gry, teatru, ale coś, co dzieje się
naprawdę i może iść do diabła.
Wpłynęły na mnie. Nie silną ekspresją, lecz metodą.
Galeria Wschodnia
Łódź, ul. Wschodnia 29/3
Fot. Monika Czechowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz