piątek, 31 maja 2013

SAMOTNIK I CZAROWNICA, czyli dlaczego herb Łodzi ma czerwone tło?


Lasy nadpiliczne, tomaszowskie, spalskie, które szły nieprzerwaną wstęgą aż spod Koniecpola i Przedborza, łączyły się z lasami tuszyńskimi, potem przez puszczę łódzką spotykały się z nowymi borami - łagiewnickim, zgierskim i ludźmierskim. Szły jeszcze dalej, hen na północ, aż pod gród łęczycki...
Wtedy to, jak baśń łódzka głosi, przy wysokim brzegu rzeki płynącej leniwie spod Sikawy na Polesie, w jakiejś jamie czy wywierzysku (w miejscu dziś jeszcze uchwytnym, popularnie zwanym parkiem Helenowskim) żył stary odludek, samotnikiem też zwany. Jaskinia jego znajdowała się poza granicami osady łódzkiej i rzadko była odwiedzana (ślady po owym wywierzysku piaskowym dostrzeżemy jeszcze dziś w dolnym tarasie tego parku).
Człowiek ten żył sobie spokojnie i nie wadził nikomu. Tak zresztą było wówczas w modzie, że za dość swawolne i pełne grzechów wszelakich życie błędnego rycerza na starsze lata, kiedy to pokusy opuściły już ciało, kiedy przyszło opamiętanie, zaczynał stosować średniowieczną dietę cud: korzonkową, jagodową, grzybkową, okraszoną niekiedy jakąś płotką złowioną w pobliskiej rzeczce czy stawie. Naszemu samotnikowi życie takie widocznie dogadzało, czasem jednak, jak to widzieli niektórzy, nachodziły go jakieś niepokoje - biegał wtedy gorączkowo po lesie, jakby gonił za sobie tylko znanymi marami czy Tęsknicami, które go we snach nawiedzały.
Dokonałby biedaczek skromnego samotnego żywota w tej skarpie nad rzeczką Łódką, gdyby nie piękna, młoda czarownica z łęczyckiego zamku. W niej też szukają poniektórzy pierwszej łódzkiej tragedii. Wiadomo, winna była niewiasta, tak to zresztą zwykle w całym ówczesnym średniowiecznym świecie bywało.
Oto prawie z rąk kata i siepaczy księcia łęczyckiego uciekła z jego zamku młoda służka dworska. Nieodżałowana to była dla nich strata, gdyż za swe czary przeznaczona już była na ówczesne widowisko na rynku. Ta młoda kobieta bowiem podejrzana była o czary. Oto spostrzeżono, że zbyt często w deszcze sposobiła masło dla księcia, a wierzono wtedy, że gdy deszczyk pada, a przy tym słońce świeci - każda czarownica zajmuje się obowiązkowo produkcją masła. I na tym ją złapano! Miała jeszcze i drugi diabelski obyczaj - gdy wychodziła na podwórze zamkowe, okręcała się trzy razy na pięcie, ale tylko w dni pogodne. Czy kręciła się w lewo, czy w prawo - o tym legenda nie mówi, dość, że w noce księżycowe widział ją jakiś pachołek, jak sterczała w oknie swej izby godzinami i wzdychała do księżyca. To wystarczyło.
Niestety, przebiegła była i zanim się spostrzegli i chwycili w dyby, wyrwała się hen, na południe od Łęczycy i ... przepadła w puszczy łódzkiej bez wieści.
Byłaby w niej niechybnie zginęła z głodu i wyczerpania, gdyby nie pomoc znanego nam już grzesznego ongiś rycerza, który osiadł w puszczy na skraju naszej osady. Ów samotnik nie był znów tak wielkim odludkiem, skoro wyratował dziewczynę i wziął ją pod swoje opiekuńcze skrzydła. Wprawdzie pokrzyżowało to nieco jego poprzednie zamiary dalszego cnotliwego życia, ale... szybko się przemógł i... razem dłuższy czas spokojnie ze sobą żyli.
Niestety, życie bywa okrutne. Którejś wiosny, w czasie łowów po drogach leśnych, pachołkowie księcia łęczyckiego - tu, do jaskini owych samotników dotarli. Rozpoznali rychło ową dziewkę zamkową, młodą czarownicę. I oto sielanka we dwoje na łonie natury prysła! Zażądali wydania jej. Wiedzieli, że teraz ich i panów łęczyckich czekało podwójne może widowisko, pławienie czarownicy w rzece Bzurze, a potem może jeszcze spalenie jej na rynku starej Łęczycy. To warto było zobaczyć, a jednocześnie przysłużyć się i księciu.
Próżno samotnik zaklinał się pachołkom na wszystkie brody pustelników, że to białogłowa wprawdzie trochę nerwowa i narowista, ale ją już obłaskawił i gdzie jej do jakiejś wiedźmy lub inszej porządnej czarownicy. Na miotle nawet nigdy fruwać nie próbowała!... Co najwyżej czasami przetrzepała mu skórę, ale to jej wspaniałomyślnie wybaczył i żyli nadal w wielkiej zgodzie...
Nie chcieli mu dać wiary, nie przekonały ich lamenty i wywody samotnika. Dobyli pałek i oszczepów. A gdy stanął w obronie dziewczyny, bo coś tam zapewne z dawnej rycerskości w nim pozostało, dopadli go niespodziewanie i porąbali bez litości na kawałki, aż krew z jego ran trysnęła, zabarwiając purpurowo zardzewiałą zbroję, od lat stojącą w kącie jamy, i starą tarczę...

***
Stąd też starzy łodzianie, gdy pokazują swym pociechom i wnukom herb naszego miasta - złotą łódkę o wysokim dziobie i rufie na czerwonym tle - wymalowany na ratuszu, na tramwajach i autobusach miejskich, mówią, że to tło czerwone herbu Łodzi pochodzi właśnie z zakrwawionej tarczy owego pierwszego samotnika łódzkiego...
Inni znów twierdzą, że to dopiero socjalistyczna Rada Miejska i magistrat łódzki kilkadziesiąt lat temu, na pamiątkę słynnych Dni Czerwcowych w Roku Rewolucji, taki herb dla robotniczego miasta ustanowili.
I jak tu wierzyć legendzie?
według Zdzisława Konickiego
źródło:
Łódź w baśni i legendzie.


Przeczytaj jeszcze:

ŁÓDŹ: HERB, BARWY, ŚWIĘTO
HERBY I PIECZĘCIE MIASTA ŁODZI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz