niedziela, 20 grudnia 2015

NADCHODZĄ ŚWIĘTA - życie robotników łódzkich w pierwszej połowie XX wieku.


O zbliżaniu się największych świąt zimowych – Bożego Narodzenia  - przypominał adwent. W tym czterotygodniowym okresie w łódzkich rodzinach robotniczych, zgodnie z tradycją, przestrzegano postu tak samo jak przed Wielkanocą, nie urządzano wesel ani zabaw. Niektóre rodziny pościły we wszystkie dni adwentu, inne tylko w środy i piątki. Jedzenie postne – kraszone prawie wyłącznie olejem, rzadziej śmietaną – było na ogół mało urozmaicone. Tylko tam, gdzie kilka osób z domu pracowało, pozwalano sobie na nieco większą rozmaitość potraw:
[…]  Jadało się wówczas chleb maczany w oleju rzepakowym, zielonym o pysznym zapachu, z podrobioną cebulką i solą do smaku. Obiady postne: śledzie uliki czy królewskie z kartoflami, kluski z serem, zupy rybne, z kaszy jaglanej z zacierką i ziemniakami itd. W przeddzień Wigilii ojciec z matką suszyli, tzn. nie jedli nic, prócz popijania wody” (z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)

Na tydzień przed Wigilią przynosił kościelny lub organista opłatki: „białe dla ludzi, a różowe i niebieskie dla zwierząt”. Były opłatki droższe – „z ładną dekoracją” i tańsze, przepasane kolorową tasiemką i naklejoną gwiazdką.


Ostatni tydzień adwentu przeżywano w nastroju przedświątecznym. W sposób szczególny nastrój ten udzielał się dzieciom, które spontanicznie garnęły się do zajęć domowych, co skracało im czas oczekiwania świąt.
Przede wszystkim obowiązywało staranniejsze niż zwykle sprzątanie mieszkań:
[…]  robiło się generalne porządki. W ruch szły szczotki ryżowe, szare mydło (innego było szkoda, za drogie), ścierki; szorowanie, potem specjalnym grubym papierem wykładanie podłóg i przestrzeganie porządku pod groźbą kontaktów z >kozią nóżką< […] W piwnicy mieliśmy komórkę, gdzie w klatkach strzygły uszami przerażone króliki. W komórce była też olbrzymia beka kiszonej kapusty zakiszonej przez ojca […] I w komórce robiło się generalne porządki, wyścielając świeżą słomą klatki, uprzątając pomieszczenie, a nawet myjąc olbrzymią bekę z kapustą” (z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)


Wiele starań wkładano też w przygotowanie świątecznych upominków i zaopatrzenie świątecznego stołu. Upominki i łakocie kupowano przeważnie w tajemnicy, aby były niespodzianką. Dla dorosłych kupowano szale, rękawiczki, krawaty, wstążki, a także chusteczki, pończochy, skarpetki, dla dzieci lalki, koniki, piłki, książki lub przybory szkolne, albo „jakieś drobiazgi w postaci słodyczy”, częściej jednak dzieci otrzymywały prezenty praktyczne, które i tak miały być zakupione…
Zakupy wiktuałów robiono takie, na jakie pozwalała kieszeń – ci, którzy mieli stałą pracę, starali się, by na święta były śledzie, ryby (głównie płocie i leszcze), suszone grzyby i owoce, kupowano też mak, cukier i mąkę, surową kiełbasę, nóżki na galaretę, schab, szynkę z kością, kurę na świąteczny rosół, wódkę i wino.

Na dzień przed Wigilią pieczono w piekarni ciasto. Blachy z ciastem na placki i babki w formach zanosiły do piekarza dzieci:
[…]  Rodzina nasza była duża – były (też przewidziane) i świąteczne odwiedziny krewnych i zaproszonych gości, szykowało się więc pięć dużych blach plaków z kruszonkami, 3-4 baby pieczone w foremkach. Ciasto się piekło w piekarniach za drobną opłatą za usługę. Blachy z ciastem niosłyśmy do piekarza my dzieci, demonstracyjnie, razem, by wszyscy widzieli, jakie to święta się u nas szykują”  (z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)

Inna relacja:
[…]  Dzień przed Wigilią pieczono ciasto, dla dzieci przeżycie do następnych świąt. […] Zanim ciasto zostało upieczone, schodziła cała noc. Czuwało się u piekarza w piekarni na zmianę, aby ktoś nie podmienił ciasta” (z relacji Pani Heleny Szwarc)

Tego dnia i w Wigilię rano przygotowywano też inne jedzenie na wigilijną kolację i na trzy dni świąt.
„Gotowały się grzyby, groch, jagły, kapusta, suszone owoce na kompot, ucierano mak. Musiano wygospodarować czas na ugotowanie szynki i upieczenie mięsa na święta. […] Ostatnią pracą nad rozpoczęciem kolacji było smażenie ryb i tradycyjnego śledzia. Wszystko było przygotowane na czas” (z relacji Pani Heleny Szwarc)

Do przygotowań świątecznych należało też ubieranie choinki, nazywanej przez niektórych gaikiem. Większość ozdób choinkowych wykonywano własnoręcznie, w domu. Robiono łańcuchy z kolorowego papieru i słomek, zabawki z wydmuszek, waty i kolorowej bibułki, gwiazdki i ciastka z pszennej mąki.
[…]  już wcześniej przygotowywało się stroiki na choinkę. Robiło się różne zabawki z papieru, słomy, wydmuszek z jajek, bibułki itp. Tam, gdzie były dzieci, było to całe misterium” (z relacji Pani Zofii Zakrzewskiej)

Ozdobne ciastka choinkowe kupowano w sklepach. Były to:
[…]  wielkie ciastka w rodzaju serc, ruprychów (Mikołaje) i gwiazd. To wszystko było robione albo z kawą, to imitowało piernikowe ciasto, albo z wodą, to było białe. Na wierzchu zaś były te ciastka cieniutko ubierane krochmalem: ciemne różowym, lub białym, białe brązowym. Wielkie ciastka, gdy wieszali je na choince, to one długo nie wytrzymywały, gdyż tylko ze dwa dni z górą, urywały się i spadały. Mieszkania rozgrzane, to ciastka się wrzynały, bo były dość ciężkie dla nitki i gałązki” (z relacji Pani Heleny Michalskiej)


Choinkę kupowali rodzice w tajemnicy przed małymi dziećmi. Ubierał je przeważnie ojciec, wieczorem przed Wigilią, gdy dzieci już spały, albo w Wigilię rano, przy pomocy starszych dzieci. W większych mieszkaniach stawiano choinkę „ w rogu izby […] na taborecie, w garnku z piaskiem i wodą”, w małych mieszkaniach zawieszano ją u sufitu, nad stołem.
„Choinkę ubierało się kolorowo. Z powodu małych mieszkań, jakie przeważnie zajmowali robotnicy, choinkę zawieszało się u sufitu, okoloną kolorowym papierowym łańcuchem, ubraną świecidełkami, opłatkami, bibułkami, złoconymi orzechami, piernikami, które wyobrażały różne zwierzątka lub anioły, kolorowymi bombkami, na końcu świeczkami i zimnymi ogniami, a na samym dole czerwonymi jabłuszkami. Taka wisząca choinka miała tą zaletę, że nie została zaraz objedzona przez dzieci, a przez cały czas cieszyła oczy wszystkich. Jeszcze kiedy zapalano świeczki i inne zimne ognie, a zakręcono ją z tym wszystkim i zawirowała, wtedy dopiero była wielka radość dla dzieciarni” (z relacji Pani Zofii Zakrzewskiej)


„Już na kilka dni przed Wigilią Janek i Władek przytaszczyli niedużą, pachnącą lasem i innym światem choinkę, którą z uwagi na brak miejsca, zamocowali przy suficie, w pobliżu stołu. W większości mieszkań robotniczych tak sobie radzono z umieszczeniem choinki, gdyż prawie wszystkie rodziny robotnicze gnieździły się w pojedynczych pokojach. Nasza choinka spływała w dół […], nie cały metr nad wysokością stołu. Drzewko przybrane było różnokolorowymi opłatkami okrągłymi […], gwiazdkami i łańcuchami z papieru, czekoladowymi w kolorowych opakowaniach rybkami, mieniącymi się kolorowymi cukierkami i czerwonymi, wprost uśmiechającymi się jabłuszkami. U samej góry, tuż przy suficie, choinkę wieńczyła srebrzysta gwiazda. Pojaśniało, zapachniało w naszym mieszkaniu. Co chwila wpatrywaliśmy się w cudownie piękny element dekoracyjny naszego szarego gniazdka. Podnosiło to oczywiście ogromnie nastrój oczekiwania na uroczystość wigilijną” (z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)

W dzień wigilijny od rana panował nastrój podniosły, pełen serdeczności. „Tkwił głęboko zakorzeniony zwyczaj, przechodzący w wiarę, że jaki kto będzie w Wigilię, taki będzie cały rok”.
Zgodzie z tym przeświadczeniem rodzice ostrzegali dzieci, by „były grzeczne i nie dostawały bicia, bo kto dostanie dziś, to cały rok będzie bity”.
Dziewczęta uważały Wigilię za dzień stosowny do wróżb o zamążpójściu. Na dziesięć dni wcześniej „należało ściąć trzy gałązki wiśni i wstawić je w pokoju do wazonu. Jeśli gałązki zakwitły do Wigilii […], to był znak rychłego zamążpójścia”. Tego dnia pisały panny „kilka imion na kartkach i zawinięte w rulon kładły na noc pod poduszkę. Rano w pierwsze święto wyjmowało się rulonik i jakie było wypisane imię, takie miał nosić przyszły mąż”.
Niecodzienny nastrój panował tego dnia w fabrykach:
„Już jako kilkunastoletni chłopiec wiedziałem nie tylko od rodziców, że tak w fabryce Barczyńskiego na Tylnej 6, jak we wszystkich miejscach pracy naszego miasta, istniał głęboko zakorzeniony obyczaj składania sobie życzeń z okazji różnych świąt. W Wigilię świąt Bożego Narodzenia pracowano tylko cztery godziny (i za tyle oczywiście fabrykant płacił). Życzenia składano w czasie pracy, dzieląc się przyniesionym przez jedną z towarzyszek pracy opłatkiem, wymieniając braterskie życzenia, akceptowane u kobiet pocałunkami, zaś u mężczyzn uściskiem spracowanych rąk. Czasem, w korzystnych po temu warunkach, wypijano na pomyślność  >halbkę< wódki, zagryzając śledzikiem i dodając sobie otuchy w tych niełatwych o pracę, jak i jej zachowanie, czasach. Majster nawet gdy zauważył tego rodzaju świętowanie udawał, gdyż tak mu było wygodnie, że tego nie dostrzega” (z relacji Pana Mieczysława Klimeckiego)

W uzupełnieniu relacji o Wigilii w fabryce Mieczysław Klimecki dodaje:
„W fabryce mojego ojca, podobnie jak w większości fabryk w Łodzi, robotnicy nie otrzymywali upominków czy życzeń od pracodawcy. Nigdy nikt z naszych krewnych bądź znajomych robotników, nie chwalił się wielkodusznością fabrykanta”…

Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził

Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził
to byś i tutaj też boso chodził,
poszedłbyś do fabryki,
podarłbyś swe buciki
bo i w mieście Łodzi
też się boso chodzi.

Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził,
to byś na Bałuty do nas przychodził
wieczerzę wspólnie zjemy,
wszystko ci opowiemy,
będziesz wszystko wiedział,
nie w Betlejem siedział.

Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził,
to byś na Chojny do nas przychodził,
byś zobaczył jak żyjemy
i jak ciężko pracujemy,
jak nas okradają
i żyć nam nie dają.

Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził,
to byś na Widzew do nas przychodził,
byś zobaczył Maksa Kona
lud bez pracy tam już kona,
jaśnie panów trzeba
wysłać do nieba.

Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził,
to byś po mieście z batem w ręku chodził,
byś przepędził tych baranów,
co to bronią jaśniepanów
Konów i Szajblerów, Poznańskich, Gajerów.

(Kolęda ze zbiorów Tadeusza Rosiaka, powstała jakoby w więzieniu na Targowej w 1923 roku)

  
źródło:
Irena Lechowa. Święta zimowe rodzin robotniczych we wspomnieniach starszej generacji mieszkańców Łodzi [w:] Folklor robotniczej Łodzi. Pokłosie konkursu. Praca zbiorowa.

Fotografie ze stron:

BAEDEKER POLECA:

Folklor robotniczej Łodzi. Praca jest zbiorem materiałów, które pochodzą z ogłoszonego w Łodzi w 1972 roku Konkursu na Folklor Robotniczy. Zgromadzone przedmioty i relacje dotyczą niemal wszystkich dziedzin robotniczego życia w pierwszej połowie XX wieku. Przytoczone anegdoty, wierszyki i piosenki dotyczą zabawy, pracy, świąt rodzinnych i najróżniejszych wydarzeń, które odbiły się szerokim echem w społeczności robotniczej Łodzi.
Organizatorzy zdobyte materiały podzieli na grupy tematyczne, a także wzbogacili je wypowiedziami uczestników Konkursu.

1 komentarz:

  1. Mój tata bardzo barwnie opowiadał o świętach z dzieciństwa, a że urodził się w 1908 r. do znaczna część dzieciństwa przypadła na I Wojnę Światową z ogromnym głodem w Łodzi. Święta były bardzo ważne i dorośli starali się wyróżnić z szarych dni angażując w to również dzieci. Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem powyższe... niektóre mnie zadziwiły jak: "Na tydzień przed Wigilią przynosił kościelny lub organista opłatki: „białe dla ludzi, a różowe i niebieskie dla zwierząt”.
    Pamiętam jak jeszcze u nas ubierało się choinkę w znacznej części w jabłuszka, orzechy w sreberku, cukierki (ohydne) robiliśmy gwiazdki (przy likwidacji mieszkania znalazłem w szufladzie paski do nich) naturalne małe świeczki ( w wieku 3 lat spowodowałem pożar bo zaprószyłem) dopiero od lat '50 ubierało się u nas choinkę na biało - wata, lameta, bombki itp. w pudle blaszanym jeszcze na dnie można znaleźć cudeńka... Wigilia była wspaniała gdy schodziła się cała rodzina i było pełno dzieciarów... nie wiem jak to starzy znosili, czekało się na Mikołaja i prezenty... nostalgia :/

    OdpowiedzUsuń