piątek, 7 grudnia 2018

Sekrety Łodzi i... katastrofy kolejowe


"Echo", 14 sierpnia 1929 roku.

Świt 14 sierpnia 1929 roku zwiastował piękny dzień. Na stacji w Koluszkach panował wielki ruch, rżały konie, z łoskotem domykano drzwi wagonów. Żołnierze 28. Pułku Strzelców Kaniowskich byli w znakomitych humorach. Wielu z nich miało lada dzień wyjść do cywila. Kiedy o godzinie 4.30 pociąg ruszył, rozległy się radosne pogwizdywania i okrzyki. Dzielna piechota nie przypuszczała, że jedzie na spotkanie z przeznaczeniem...
Żołnierze pod przywództwem plutonowego Władysława Ordoby wracali z bardzo udanych ćwiczeń w Bardyczy (powiat radomszczański). W Koluszkach załadowali konie, sprzęt wojskowy i amunicję do czterech wagonów, które zostały doczepione do pociągu towarowego numer 3371. Wiedzieli, że droga nie będzie długa. Dzielili się planami na przyszłość, wymieniali adresami. Pociąg, złożony z 59 wagonów, powoli sunął po szynach...

Dawny budynek Dworca Kaliskiego.

Tymczasem, tuż po godzinie 6.00 ze stacji Łódź Kaliska wyruszył towarowy skład załadowany bawełnianą przędzą. Miał dotrzeć do wschodniej części miasta. Na towar czekała Widzewska Manufaktura. Maszynista denerwował się. Nie lubił pokonywać niebezpiecznego odcinka w rejonie ulicy Nowo-Kątnej (obecnie ulica Wróblewskiego). Tory się tam rozchodziły - jeden łączył linię obwodową z linią kaliską, drugi prowadził do Łodzi Fabrycznej. Było to niewygodne i nie gwarantowało bezpieczeństwa. Dlatego ówczesna dyrekcja kolei wydała zarządzenie, by w tym miejscu działał całodobowy posterunek obsługiwany przez zwrotniczego. Co więcej, dyżurny miał za zadanie komunikować się z maszynistami nie semaforem, tylko znakiem dawanym chorągiewką.
14 sierpnia dyżur na posterunku przypadł 56-letniemu Michałowi Wodzyńskiemu, doświadczonemu pracownikowi z 28-letnim stażem i nieposzlakowaną opinią. Wodzyński mieszkał wraz z żoną Emilią i siedmiorgiem dzieci tuż obok posterunku, w niewielkim domu przy ulicy Błońskiej. Zwrotniczy miał wśród kolegów opinię bohatera. Trzy lata wcześniej zapobiegł katastrofie kolejowej. Zorientował się, że na ten sam tor skierowano pociągi z przeciwnych kierunków. Bez namysłu wbiegł na tory i zza zwrotnicy jak szalony machał rękoma, dając maszyniście znak do zatrzymania. Kiedy usłyszał pisk hamulców, co sił w nogach popędził w przeciwnym kierunku, by zaalarmować maszynistę zbliżającego się pociągu osobowego. Tamtego dnia wszystko skończyło się szczęśliwie. Oba pociągi wyhamowały na czas. Wodzyński otrzymał 100 złotych nagrody i odznaczenie za swoją postawę. Idąc 14 sierpnia do pracy, rozmyślał, jak długo zdoła pełnić służbę. Jego wzrok się pogarszał. Mężczyzna bał się, że z początkiem nowego roku nie będzie już w stanie pracować.
Pogrążony w posępnych myślach zapomniał o instrukcji, która nakazywała mu przestawić zwrotnicę. Nagle usłyszał sygnał pociągu wiozącego żołnierzy. Odruchowo machnął chorągiewką, zezwalając maszyniście na wjazd. Chwilę później usłyszał sygnał pociągu towarowego. Osłupiał, nie zareagował na czas i nie przestawił zwrotnicy, by skierować jeden z pojazdów na wolny tor. Potężne lokomotywy zbliżały się do siebie, a on jak skamieniały patrzył na zbliżającą się katastrofę...

"Echo", 15 sierpnia 1929 roku.


"Echo", 16 sierpnia 1929 roku.

"Głos Poranny", 17 sierpnia 1929 roku.

Lokomotywa pociągu załadowanego przędzą bawełnianą wbiła się w pierwszy wagon składu wiozącego żołnierzy, którego lokomotywa minęła zwrotnicę i przejechała na sąsiedni tor. Zabrakło minuty, może dwóch, by uniknąć tragedii... Trzask łamanych desek i zgrzyt żelastwa przeszyły powietrze. W ślad za nimi rozległy się krzyki i jęki rannych. Kilka wagonów natychmiast stanęło w płomieniach. Wypadały z szyn i łamały się, niczym dziecięce zabawki.

"Głos Poranny", 15 sierpnia 1929 roku.

Potworny spektakl obserwował z okna urzędnik pocztowy. To właśnie on zaalarmował straż ogniową i pogotowie oraz sam wysłał na miejsce kilkunastu swoich kolegów, by udzielali pomocy rannym.

"Głos Poranny", 15 sierpnia 1929 roku.

Siła uderzenia wyrzuciła z kabiny Stanisława Matuszewskiego, maszynistę pociągu wiozącego wojskowych. Mężczyzna upadł na tory, odnosząc poważne rany głowy. Jego pomocnik doznał obrażeń niezagrażających życiu. Maszynista i pomocnik z pociągu towarowego zdążyli na czas wyskoczyć z maszyny. Mniej szczęścia miał kierownik pociągu - siła zderzenia zmiażdżyła mu głowę. Wszędzie było słychać krzyki poparzonych i rannych. Służby ratunkowe nie nadążały z udzielaniem pomocy. Niektórzy płonęli żywcem, inni zakleszczeni we fragmentach tego, co do niedawna było wagonem, tracili z bólu przytomność. W tle rozpaczliwie rżał koń, cudem ocalały z katastrofy...


"Głos Poranny", 16 sierpnia 1929 roku.

"Echo", 15 sierpnia 1929 roku.

15 sierpnia "Echo" umieściło kilka fotografii, pod którymi czytamy: "Wczorajsza katastrofa kolejowa na stacji Łódź-Karolew była jedną z największych, jak zdarzyła się w niepodległej Polsce. Nieszczęsne fatum zawisło zarówno nad personelem kolejowym, jak i nad młodymi żołnierzami, którzy padli ofiarą okrutnego nieszczęścia. Miejsce katastrofy przedstawiało obraz mrożący krew w żyłach. Naszemu redakcyjnemu fotografowi udało się zrobić szereg zdjęć, które chociaż częściowo odtwarzają grozę wstrząsającego wypadku".

 
Zwęglone parowozy i podwozia.


Rozbite podwozie wagonów.


Przewrócone wagony.

W wagonach, które błyskawicznie zajmowały się ogniem, była amunicja. Strażacy musieli szybko podjąć decyzję: wynosić skrzynię z nabojami, czy skupić się na ratowaniu ludzi. Akcję ratunkową utrudniał tłum gapiów gęstniejący z każdą minutą. Kobiety dostawały ataków histerii, mężczyźni mdleli. Na miejsce przybył wojewoda Władysław Jaszczołt.


Władysław Jaszczołt, wojewoda łódzki.

W zderzeniu pociągów zginęło 8 osób, zaś 29 zostało ciężko rannych.

"Echo", 16 sierpnia 1929 roku.

Pogrzeb ofiar katastrofy obszernie relacjonowała łódzka prasa. Trzech żołnierzy służących w 28. Pułku Piechoty Dzieci Łodzi - Bazylego Łapiewicza, Albina Urbaniaka i Zygmunta Wiśniewskiego - pochowano ze szczególnymi honorami. Spoczęli na cmentarzu Doły.

"Echo", 18 sierpnia 1929 roku.

 (…) … Po wielu latach od tej tragedii, w 1946 roku w Łodzi doszło do kolejnej dużej katastrofy kolejowej.

"Dziennik Łódzki", 30 września 1946 roku.

Był jesienny poranek 28 września 1946 roku. Ledwie minęła godzina 5.00. Przed zamkniętym semaforem na stacji Łódź Kaliska stał pociąg osobowy numer 534 z Wrocławia. Maszynista i pomocnik niecierpliwie wypatrywali mających ich zmienić kolegów. Zamiast tego zza zakrętu wyjechał rozpędzony pospieszny do Jeleniej Góry. Nie było szans na ucieczkę...

"Dziennik Łódzki", 1946.

 Maszynista Mikołaj Rędzia prowadzący skład numer 502 do Jeleniej Góry zamarł, gdy zobaczył, że na torach stoi inny pociąg. Hamował, ale nie miał szans. W chwili zderzenia wraz z pomocnikiem zostali wyrzuceni z lokomotywy. Mieli szczęście, poza powierzchownymi ranami, nie ucierpieli. Gorzej z pasażerami. W zderzeniu zginęły 3 kobiety i 10 mężczyzn. Według zeznań Jana Karlińskiego, kierownika pociągu jadącego do Zielonej Góry, nie było sygnału, że tor jest zajęty...

"Dziennik Łódzki", 1 października 1946 roku.

Śledztwo wykazało, że zawiadowca stacji Łódź Kaliska zbyt długo zatrzymał przed semaforem pociąg z Wrocławia. Jednakże nie było to jednoznaczne. Zwrotnicowi nie powiadomili o przyjeździe pociągu pospiesznego, a kierownik pociągu osobowego nie wystawił pomocnika z petardą na zakręcie toru. Śledczy uznali, że w żadnym stopniu winy nie ponosi załoga pociągu pospiesznego...

"Dziennik Łódzki", 2 października 1946 roku.

źródło:
Anna Kulik, Jacek Perzyński. Sekrety Łodzi. Część 2.
Wycinki z łódzkich gazet i archiwalne zdjęcia pochodzą ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi oraz Narodowego Archiwum Cyfrowego (NAC)

Przeczytaj jeszcze:
... zanim stanęła na stacji lokomotywa 
Nowy Dworzec Łódź Fabryczna
Dworzec Fabryczny i... najlepsza meta w PRL-u 
W ROLI GŁÓWNEJ: DWORZEC KALISKI.


BAEDEKER POLECA:





Anna Kulik, Jacek Perzyński. Sekrety Łodzi. Część 2.
Miło mi poinformować, że w książce pojawiła się również fotografia, którą wykonał baedeker łódzki... 😊

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz